Zapraszam serdecznie na moją własną małą wyprz :D Są dwie kategorie, zapraszam do czytania i wybierania. Maila macie w zakładce kontakt.

Za darmo*

Za darmo oczywiście nic nie ma, więc w tej kategorii lądują produkty, za które głupio byłoby mi brać kasę, bo razem z kosztami wysyłki wyszłoby drożej niż w sklepie. Są to produkty, które z jakichś powodów mi nie przypasowały, a co mają sobie tak leżeć i smutać się, że nikt ich nie używa.

Zasady: kosmetyki z tej kategorii oddam za darmo, pod warunkiem, że opłacicie wysyłkę. Koszt ustalam na 5 zł. Nie oddam jednorazowo jednej osobie więcej jak trzy kosmetyki. Tak się składa, że ze swatchami może być ciężko, bo kursuję między dwoma domami i nie zawsze pamiętam, żeby wziąć aparat, mea culpa .

Na czerwono-brązowo zaznaczone produkty zarezerwowane.
  1. Carmex w tubce, wersja miętowa - właściwości pielęgnacyjne ma jak najbardziej w porządku, niestety nawet najmniejsza ilość zostawia gorzki posmak na ustach, który mi totalnie nie pasuje. Zupełne przeciwieństwo wersji truskawkowj, która nawet nałożona w wersji na bogato fajnie smakuje.
  2. Kredka do oczu Essence Long Lasting, odcień 13 Remember Amber - uczciwie rzecz ujmując, jest to kolor musztardy. Dla mnie za jasny, użyłam może z 5 razy, potem sobie leżała. 
  3. Cienie Sensique z kolekcji Oriental Dream, numerek 129 - ta kolekcja przewinęła się przez milion blogów. Maty niestety mi nie służą, różu i fioletu dotknęłam pędzlem może z 2 razy. 
  4. Maybelline, Khol Express, odcień Brown Gleam - zbiera baty na wizażu całkowicie zasłużenie, ale może komuś się spodoba. Jest kremowa, dość toporna, ma jakieś niby-drobinki, jest to raczej chłodny, miedziany odcień brązu. 
  5. Wibo, seria Crocodile Skin, numer 1 czyli czerwień. Nie podoba mi się uzyskany efekt, dlatego chciałabym go dalej posłać w świat. 


Nie za darmo :D

W tej kategorii lądują kosmetyki niekoniecznie bardzo drogie, ale sam koszt wysyłki już by mi nie rekompensował pozbycia się ich :P Podana cena obejmuje wysyłkę. 

  1. Szminka Maybelline Hydra Extreme, 742 Luminous Beige. Prawie dokładnie taka sama, jak pokazywała Malowajka, z tym, że moja ma czerwone opakowanie. Po dwóch tygodniach doszłam do wniosku, że ten odcień jednak nie pasuje do mojej cery, a i ja sama nie bardzo się sobie podobam w kremowych bezdrobinkowcach. Nie mam opryszczki, więc spokojnie szminkę po mnie można brać ;) 10 zł
  2. Catrice, 410 C'mon chameleon - cień tak słynny, że aż nie będę mu znowu robić zdjęcia. Pomalowałam się nim dwa razy eksperymentalnie, raz wyszłam do ludzi i już tego nie powtórzyłam - totalnie nie potrafię się nim obsługiwać. 10 zł. 
  3. Eucerin, Aqua Porin Active Eye Cream - u mnie totalnie się nie sprawdził po miesiącu używania, a został zdetronizowany przez glossyboxowy krem Siquens (alleluja). Oferuję za 20 zł.
  4. Lush, szampon w kostce Jumping Juniper - POŁOWA kostki, nigdy nie używana. 15 zł.

Oczywiście można mieszać kategorie, ale zastrzegam sobie prawo do podniesienia ceny wysyłki. Wszystko jest do ugadania się :)
A tak, zapomniałabym - wysyłka zawsze ekonomicznym listem poleconym.
Więcej kosmetyków wkrótce!

Denko niepełne i bez zdjęcia - część opakowań została u moich rodziców, część jest tu u mnie na miejscu i nic, absolutnie nic nie tłumaczy mojego lenistwa, które zaskutkowało brakiem zdjęć. Ale za to macie linki :D
Nie do końca jest to też wpis o zużyciach sierpniowych - miałam od dawna w zanadrzu kilka kosmetyków, które chciałam opisać, ale z różnych względów nie stworzyłam o nich osobnej notki.
Punkt kolejny - tak, podejrzanie tu dużo Yves Rocher. Czemu? Moja matka rodzicielka namiętnie kupuje u nich kosmetyki (soooo overpriced!), potem ich nie kończy (zostaje tak 1/3, 1/4, nie wiem, czy to nuda czy co..), zostawia i kupuje nowe. A ja, tester zapalony, biorę sobie taki zapomniany kosmetyk i pastwię się nad nim. Proste.
Tak, narzekam często i gęsto na ceny kosmetyków. Widziałyście mnie w akcji, potrafię wydać dwie stówy na krem, ale na bogów, to nie są codzienne i liczne zakupy. Dlatego psioczę, gdy coś do np. mycia/czyszczenia cenowo przekracza moje - zaznaczam, moje - granice zdrowego rozsądku. Keep that in mind.
/narzekam na pełne, regularne ceny kosmetyków YR, na szczęście mają tyle rozmaitych promocji, że bez większego problemu można ustrzelić coś 50, a nawet 70% taniej/

Intensywnie odżywiające mleczko do ciała z serii przeciwzmarszczkowej. Wymiękłam po zobaczeniu regularnej ceny - 75 zł za 200 ml. Mam nadzieję, że mama zachowała resztki zdrowego rozsądku i kupiła je w promocji. Generalnie produkt jest fajny - lekki, sprawdził się nawet przy tych naszych upałach powyżej 30 stopni. Pompka chodzi gładko i sprawnie, da się odkręcić i bezproblemowo wydobyć resztki mleczka - tak, da się je wytrząsnąć, nie trzeba ciąć butelki! Nie dajcie się zwieść, na żywo opakowanie absolutnie nie sprawia wrażenia ekskluzywnego (co chociaż trochę tłumaczyłoby cenę). Działanie - jestem na tak, ale cena...

Krem na dzień eliminujący pierwsze zmarszczki - pewnie się zastanawiacie - skąd u mnie takie rzeczy, skoro mam tylko 23 lata? Ano, po wielu rozkminkach stwierdziłam, że lepiej zapobiegać, w końcu moja skóra jędrniejsza sama z siebie już nie będzie. Krem dostałam jako gratis (!) do zakupów - YR robi naprawdę szatańskie akcje marketingowe. Prezent o wartości 79 zł za samo zrobienie zakupów, nawet najmniejszych... Jak na krem na dzień ma bardzo gęstą konsystencję. Jak łatwo się domyślić, na początku stosowałam go po prostu za dużo ;) Jak już się wchłonie, to jest fajną bazą pod makijaż. Czy zauważyłam drastyczne, olśniewające efekty? Zobaczymy za jakiś czas, zmarszczek wszak nie mam, a robię naprawdę dużo, żeby moja buzia była gładka i pełna blasku. Podejrzewam, że krem przyczynił się też do wygładzenia moich kraterów potrądzikowych na policzkach (w końcu produkt anti-ageing ma pobudzać skórę do regeneracji).

Odświeżający żel do mycia twarzy - dla odmiany zużyłam cały, bo mama całkowicie zmieniła pielęgnację. Malutka tubka - zaledwie 125 ml! Za 33 zł! Złodziejstwo w biały dzień - jest to przyzwoity żel, chociaż nie odważyłabym się go użyć jako jedyny produkt do wieczornego demakijażu i oczyszczania. Na rano, żeby odświeżyć sobie twarz po nocy - jak najbardziej, nie ściąga skóry. Wydajność epicko słaba - 3 tygodnie używania raz dziennie. Sorry, same to sobie skalkulujcie.

Tonik usuwający oznaki zmęczenia - akurat tutaj mam najmniej do powiedzenia, bo wykorzystałam raptem ostatnie 20%. Należy do tej generacji żelowych toników, które dopiero w zetknięciu z wacikiem robią się wodniste. Huczę ze sloganu "usuwanie oznak zmęczenia", bo niby co, moje wory pod oczami miałyby się od niego zmniejszyć? A moje kaprawe oczka powiększyć? Not gonna happen! Oczyszcza, to fakt, nawet nawilża, ale kosztem lekkiego oblepienia skóry - nie lubię tego efektu po toniku. Po minucie czy dwóch się wchłania, ale wolę unikać tego czekania i od razu czuć takie.. Hm.. Ta, sama nie wiem, jak to opisać :D

Avene, Płyn micelarny do oczyszczania i demakijażu - miniatura 50 ml z Glossyboxa. Jeżdżę po tych micelach cały czas, generalnie im droższy, tym dla mnie gorszy :D Zmywał ciut lepiej niż Vichy, niestety dość mocno szczypał po dostaniu się do oczu (bardziej, niż bym pozwalała na to kosmetykowi, który w końcu ma zmyć mi tapetę z oka, lol). Cena jeszcze bardziej absurdalna niż Bioderma. Tyle z niego fajnego, że zostawię sobie buteleczkę na wyjazdy.

Natura Officinalis, Krem do twarzy odżywczy  - wszystko w tym kremie jest fajne: słoiczek z aluminiową zakrętką, polski producent, skład, konsystencja, a co najważniejsze, efekty. Skóra jest gładka, miękka, nawilżona, elastyczna - przy czym nie polecam stosowania tego kremu na dzień i pod makijaż - jest po prostu zbyt ciężki (chociaż producent poleca też stosowanie na dzień właśnie). Fajna nie jest polityka Rossmana i SP, które mają całą gamę produktów w ofercie: widziałam je kilka razy w promocji, za każdym razem termin przydatności kosmetyku (czyli do kiedy otworzyć, dobrze to opisałam, wszyscy mnie zrozumieli?) był krótszy niż 6 miesięcy, a raz nawet wynosił 2 miesiące (!!!). Rozumiem, że kremy nie schodzą, bo znane szarej zjadaczce chleba nie są i trudno takową namówić na wyciułanie 29 zł za słoiczek, ale takie praktyki sklepów mnie po prostu odrzucają. W regularnej cenie już oczywiście kupiłam kosmetyk, którego data przydatności wypadała jakoś w 2013 roku.
Dziś mały spam: polecam wam serdecznie bloga kulinarnego prowadzonego przez mojego dobrego kumpla Bartka. Byłam świadkiem narodzin między innymi ostatniej sałatki z kurczakiem teriyaki - czysta, niczym nieskażona dobroć!

Lubię też ładne, lekkie wpisy, więc dzielę się z wami - o ile ktoś jeszcze nie zna - The Beauty Department.

Wpadłam też w sidła Pinteresta, największego pożeracza czasu od zainstalowania pasjansa w komputerach. Jeśli chcecie popatrzeć na moje piny, to zapraszam :) Tak, oczywiście są głównie boardy z kategorii beauty: paznokcie, włosy i make-up.  Jestem bardzo monotematyczna ;)

A wy co możecie mi polecić - mało czytania, dużo obrazków? :D

/żeby nie było - lubię czytać, tylko niekoniecznie w sieci. internetowi zostawiam ładne obrazki. zaraz wyjdzie, że jestem jedną z tych, co to książki nigdy na oczy nie widzieli :D/
Dziś będzie o produkcie stosunkowo nowym na (nie tylko) naszym rynku. Kategoria "o matko boska, każdy się teraz wziął za bebiszony, no ile można!".
Mowa będzie o bb od Maybelline o dumnej nazwie Dream Fresh.

Zanim zacznę, drobna dygresja: sama jeszcze niedawno na każdy nowy "zachodni" bb krem patrzyłam z niechęcią, myśląc, że tylko Azjaci mają nań jakiś magiczny patent. Teraz sobie myślę: a co mam na nie psioczyć? Owszem, korzystają z zaklęcia "bb", ale producenci niekoniecznie obiecują nam, że te kremy nas nawilżą, ujędrnią, odmłodzą, wybielą itd. Wspomniany Dream Fresh według producenta ma nam zapewnić "instant fresh-faced glow" i to jest spoko.
Nie zamierzam się rzucać na każdy bb, jakim nas uraczą znane nam marki i po kilku artykułach widać, że będą to znane podkłady lub kremy tonujące - ale z dodatkiem filtra. Dobre i to, nie kojarzę żadnego podkładu z niższej i średniej półki, który miałby choć ułamek SPF (przypominam, nie jestem specjalistą, jeśli takie są, to mi napiszcie).

Recenzję DF piszę zatem z perspektywy kogoś, kto miał styczność z azjatyckimi bb kremami, ale nie wymaga, żeby produkty zachodnie były ich dokładnymi klonami. Byłoby zbyt nudno ;)

Zacznijmy od opakowania.
Cóż, maleńka tubka o pojemności 30 ml. Design baaardzo nieatrakcyjny. Mdłe kolorki: beż, biel i róż. Uch.
/po co mi namiot bezcieniowy, skoro mam rękę i nowe podwórko w tle/


Bez zbędnych ceregieli przejdę do recenzji na podstawie oceny, czy produkt spełnia 8 obietnic ;) Oto i one.

A nie, będzie jeden ceregiel. Przypomnienie - nie borykam się z kosmicznymi problemami z cerą. Obecnie jest normalna ze skłonnością do podrażnień, bezpryszczowa, bezwągrowa, mój największy problem to blizny potrądzikowe i przebarwienia. Czyli tragedii nie ma. Weźcie to pod uwagę, gdy będę oceniać mejbelinka. 
/a dla wytrwałych skład/




1. Faktycznie, bb rozświetla, nie daje matu. I jest to fajne, nienachalne rozświetlenie. Jak ktoś nie lubi, to zapraszam po puder ;) Ja akurat taki efekt lubię, a puder, którego używam do zafiksowania, na szczęście tego rozświetlenia nie zaciera.

2. Jak na moje potrzeby wyrównanie kolorytu jest ok. BB radzi sobie z pokryciem moich blizn - chociaż nie w całości. Ale dobra, nie wpadam w paranoję, jak temperatura idzie powyżej 25 stopni, to nie będę się jeszcze korektorem szpachlować.

3. SPF 30 - wysoki, nawet jak na azjatyckie oryginały ;) Szczerze mówiąc nie zagłębiałam się w skład i nie wiem, jakiego typu są to filtry i jak daleko w składzie. Przepraszam was za to niedociągnięcie - najzwyczajniej w świecie mi się póki co nie chce ;) Na podstawie intensywnych testów mogę jednak przyznać, że ochrona przeciwsłoneczna działa, jestem tak samo biała jak zawsze - rano był to mój jedyny filtr przez ostatnie 3 tygodnie (oczywiście po wyjściu z pracy już po bożemu był filterek z FaceShopa, nie ma przebacz!).

4. Ciężko mi się co do tego odnieść, bo od nawilżenia mam przecież inne produkty. Grunt, że cokolwiek strasznego by nie było w składzie (jak zawsze powtarzam, nie znam się, ale są tam bardzo długie słowa, których nie jestem w stanie bez sylabizowania powiedzieć), to mnie nie zapchało.

5. Wydaje mi się, że powinno to być elementem punku drugiego, ale może dla mądrali z korpo wyrównanie kolorytu wcale nie oznacza korygowania niedoskonałości. Jak już pisałam, pryszczydeł nie mam, ale myślę, że akurat ten BB nie poradziłby sobie z większym kalibrem skórnych niespodzianek. Tyle, co robi z moimi bliznami i plamkami, to mi wystarcza.

6. A niechby jakakolwiek formuła była tłusta! A fe!

7. Nie potrafię wam tego do końca wytłumaczyć, ale u mnie to wygładzenie nie dość, że widać, to czuć. Ja się jaram.

8. Tutaj już marketingowcy polecieli - chciałoby się napisać. Ale dzięki lekkiej formule nie ma poczucia robienia sobie maski na japie, więc ok, możemy mówić o uczuciu świeżości. O dziwo, nawet po kilku godzinach noszenia...

Właśnie, trwałość. Ta jest zaskakująco dobra. Przy normalnej temperaturze - powiedzmy, do 28 stopni - BB trwa w nienaruszonym stanie cały dzień. Ta jednostka czasowa oznacza dla mnie jakieś 10 godzin - od pomalowania się do powrotu z pracy (chciałabym być fajniejsza i bardziej imprezowa, ale się nie da, lol). W wypadku dłuższego noszenia makijażu (i/albo upałów, jakie nam się przytrafiały ostatnio) BB nie spływa i nie plackuje, ale jakoś tak po prostu... znika. W dobrym tego słowa znaczeniu. Nie oczekuję od kosmetyku za 20 zł, że będzie mi się trzymał japy jak przyspawany, bitch please.
Kolejnym plusem jest bardzo dobra współpraca z wszelkiego rodzaju pudrami, różami i bronzerami. Tak, też sobie grzecznie siedzą nietknięte i niestarte. Ich jakość oczywiście też jest w tym równaniu ważna, ja dla przykładu ostatnio katuję kosmetyki TheBalm i mogę potwierdzić, że raz nałożony Mary-Lou Manizer trzyma się cały dzień. Rozświetlacz to pół biedy, gorzej, jeśli tak jak ja jesteście pierdołami w kwestii używania róży i bronzerów. Mam dość ciężką rękę i było mi czasem ciężko rozetrzeć róż Downboy. Mogę tutaj teraz oczywiście dywagować, czy to faktycznie Dream Fresh jest tak dobrym gruntem, czy użyte kolorowe kosmetyki są tak mocne, główną ideę chyba zrozumiałyście :D

Ale dość pisania, przejdźmy do obrazów. Jak zwykle bez skrępowania moja japa w HD.

Dla przypomnienia - Olga przed. Jak się do was filuternie uśmiecha z rana pomimo kaprawych, zaspanych oczu!


Dobra, nie dajcie się zwieźć... Tak naprawdę wyglądam rano. Nie żartuję - mój ojciec musiał to oglądać przez 23 lata. Ciekawe, ile wytrzyma P.




Wyciskam na rączkę w celach poglądowych... Tak, wiem, że odcień fair wygląda tu jak soczysta pomarańcz, ale nie jest tak źle. Jaśnieje pod wpływem rozsmarowywania.



Czary mary... Oczka nadal kaprawe, ale jest jakoś... Jaśniej, nie?
Zero poprawiania w programie graficznym. Tylko rameczkę dodałam, bo jak to tak bez rameczki?


A teraz patrzcie, jak się odwaliłam. 
/tak, mam tego świadomość, że moja grzywka drastycznie różni się kolorem od reszty włosów, ślepa nie jestem. walczę z tym stopniowo/


no dobra, brwi sobie nie zrobiłaś, nieładnie


Zasadniczo nie znajduję wad w Dream Fresh - spełnia obietnice producenta - według mnie w przynajmniej 6 z 8, co do jednej z nich trudno jest mi się odnieść, a filtry to śliski temat. Od biedy można się przyczepić do opakowania, że brzydkie - ale przynajmniej funkcjonalne ;)
Myślę, że cery suche i normalne będą zadowolone. Umiarkowane tłuściochy z arsenałem bibułek matujących i pudrów też nie będą narzekać, o ile przytuszują niespodzianki korektorem.
Cena regularna - koło 22 zł. Dream Fresh jest nowy, więc można go teraz zdybać w promocjach - mój w SuperPharmie kosztował całe 15,99 ;)
Czy polecam? Na pewno tym wszystkim, którzy nie hejtują mody na bb kremy i długich, dziwnych słów w składzie. Olga gwarantuje :D

Myślę, że pobiłam rekord świata. Poznaliśmy się, zaiskrzyło... A 5 tygodni później wprowadzam się do niego.
Totalne wariactwo.

Póki co testowo - na dwa tygodnie, bo jego współlokator wyjechał na urlop. Ale coś czuję, że ciężko będzie mi się stamtąd wynieść.

Rodzice w ciężkim szoku, znajomi też.

A ja czuję, że to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

+++

Niedługo poznacie moją strefę zrzutu, czyli kosmetyki na sprzedaż. Wymiana średnio mnie interesuje - nie boję się przekrętów, nic z tych rzeczy. Po prostu i tak mam mazideł za dużo, to co mam kolejne do domu sprowadzać?

+++

Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała laminowania i mycia włosem słynnym już płynem Facelle. Ten pierwszy zabieg nie zrobił na mnie większego wrażenia, bo moje włosy i tak są w dobrej kondycji, ale Facelle i maska z Isany, której nazwy nie pamiętam, wprawiły mnie dziś rano w szok. To moje włosy mogą same z siebie się ładnie ułożyć, tak bez mojej ingerencji? I tak szaleńczo lśnić? Olaboga!
Widziałyście już soczyście różowy Boat House, a teraz za jednym zamachem pokażę wam pozostałe Essie: Mambę i "Tangerine" (czemu nawiasy, to zobaczycie później).

Mamba to typowy nude - ale dam talon na balon temu, kto mi powie, czy to jest bardziej beż, łosoś czy w ogóle coś innego. Jak teraz siedzę i piszę, niebo jest zasnute chmurami i patrzę na butelkę, to widzę też trochę pomarańczy.

Nie jestem fanką takich kolorów, do pełnego krycia trzeba 3 warstw (a i tak zobaczycie prześwitujące końcówki). Mimo wszystko Mamba daje radę. Jeśli kiedykolwiek trafię do pracy, gdzie nie będę mogła nosić na paznokciach moich ulubionych oczojebnych neonów, to celowałabym w takie rzeczy.

Zdjęcia - jak zwykle po 2 dniach w biurze, stąd już małe odpryski. Zmywanie - absolutnie bezproblemowe.





2 zdjęcia z fleszem, a i tak Mamba na każdym wychodzi inaczej. Magia.

Z drugim lakierem jest już nieco gorzej. Mowa o... źle podpisanym lakierze, bo prawdziwy Tangerine jest, jak łatwo się domyślić, pomarańczowo-czerwony ;) Na użytek posta nazwiemy go po prostu Czekoladką :P
(szybki research na stronie Essie niestety nie pomógł mi odkryć tajemnicy, ale stawiam na Little Brown Dress, innego tak ciemnego brązu bez czerwonych podtonów nie zauważyłam)





Totalnie nie moje klimaty - ciężki, bezdrobinkowy brąz udający gorzką czekoladę. Nie lubię aż tak ciemnych kolorów, widać od razu byle niedociągnięcia. Tutaj macie jedną grubszą warstwę  nałożoną na Mambę. I niestety więcej wam nie pokażę, bo cała dłoń w tym kolorze wyglądała tak źle i wręcz obco (lol), że zmyłam bez zrobienia zdjęć. Na plus zasługuje fakt, że pomimo takiej ciemnicy, lakier się nie maże i nie brudzi całych dłoni aż po nadgarstki ;)

Czekoladka nie podbiła mojego serca i bardzo chętnie komuś ją przekażę za 20 zł (w tym przesyłka).

+++

Fajny niby ten sierpniowy Glossybox, ale szczerze mówiąc, za tak ciężkie pieniądze to ja nie chcę dostawać próbek żeli pod prysznic i mydełek. Come on, żele za taką kasę to ściema (niezależnie od cudownego zapachu całej werbenowej serii z L'Occitane, pozdrawia właścicielka wody toaletowej i balsamu do ciała), wolałabym coś już do makijażu (jak tusz, lakier albo cień z poprzedniej edycji). Szminka znowu nietrafiona - intensywny, kremowy róż to ostatnia rzecz, jaka dobrze wygląda na moich ustach (i tak moja mama już zdążyła się nią zaopiekować).


Myślałyście, że się mnie pozbędziecie? Nie ma tak łatwo! :D
Muszę mimo wszystko przyznać, że straciłam trochę zapału do pisania, gdy w piątek odkryłam pełne hejterstwa wątki na wizażu poświęcone "blogowym ploteczkom". Ploteczki polegają głównie na dissowaniu i obrażaniu - i wiecie, co, przez chwilę się zastanawiałam, jak bym zareagowała, gdybym przeczytała tam coś na swój temat. Na całe szczęście miałam tyle zdrowego rozsądku, żeby nie szukać treści o sobie...

Ale koniec smutania! Odkryłam, że pracuję z konsultantką Mary Kay - jak myślicie, ile czasu minęło od tego odkrycia do zakupu? Niewiele ^^"
Nabyłam, póki co, preparat wyrównujący koloryt cery. Stwierdziłam, że skoro już tak bronię mojej japy przed słońcem, to warto też popracować nad plamami potrądzikowymi.

Sam preparat prezentuje się tak - doceńcie, że tym razem zachowałam kartonik i ulotkę, rzadko mi się to zdarza!



Preparat faktycznie ma fajną konsystencję i szybko się wchłania. Teoretycznie należy go używać dwa razy dziennie, ale ostatnio przez te upały ograniczam kosmetyki do minimum i stosuję go tylko na noc. Jak temperatura spadnie poniżej 27 stopni, to rano też pójdzie w ruch. 

Robię fotodokumentację mojego prawego, "gorszego" policzka. 
Oto stan początkowy.


I kilka dni później. 


Na blizny póki co nic nie poradzę, ale już widzę poprawę. Akcja w toku, zdjęcia będą się pokazywać regularnie :)

+++

Korzystanie z miejskich rowerów w Warszawie przerasta moje możliwości. Najpierw elektrozamek nie chciał puścić, potem nie mogłam poprawnie wprowadzić kodu na lince. I skończyło się na tym, że zamiast podjechać rowerkiem, to wybrałam autobus... :D

Zupełnie przez przypadek mam "wakacje" - moja przyjaciółka wyjechała do rodzinnego miasta i oddała mi klucze do swojego mieszkania. Żeby było śmieszniej, mieszka 2 przystanki autobusem od mojej pracy... Co za luksus, mieć do pracy na piechotę... :D (taka miła odskocznia, bo normalnie jeżdżę co najmniej godzinę)
Wakacje od domu, od rodziców, od moich stert kosmetyków. Wzięłam tylko to, co niezbędne. A przynajmniej tak mi się wydaje. Ciekawe, czy już jutro pojadę do "bazy" i wezmę wszystkie moje skarby, czy też wytrzymam.

+++

Rozmowa w pracy:
- Olga, a ile ty miesięcznie wydajesz na kosmetyki?
- Hmm, sama nie wiem, różnie to bywa. Czasem 50 zł, teraz w lipcu się rozbestwiłam i poszło 200..
- Aha...
- Że niby co?
- A bo wydawało mi się, że więcej wydajesz...


czytam

favikona pochodzi z nataliedee.com. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Labels

15 hair project 301 346 52 AA aknenormin alessandro algi alterra ambasada piękna anthelios antyperspirant arsenał grubasa artdeco aussie autokorekta avene avon babydream baikal herbals balea balm balm balsam do ciała balsam do ust bambino bandi bareMinerals batiste baza baza pod cienie baza pod lakier bb bb cr bb cream beauty blender beauty formulas beauty friends bebeauty beblesh balm beige nacre bell bella bamba benefit berlin berry love biały jeleń biedronka bielenda bio-essence Biochemia Urody bioderma biovax blizny blogerki blogger błędy błyszczyk boi boi-ing bourjois box box of beauty ból dupy brahmi amla braziliant brodacz brokat brow bar brwi BU bubel bubel alert buty carmex cashmere ce ce med cellulit cera mieszana cera wrażliwa cetaphil CHI chillout choisee chusteczki cienie cienie w kremie cień clinique clochee color naturals color tattoo color whisper cudeńko cycki czador ćwiczenia darmocha dax debilizm demakijaż denko depilacja dermaroller diy do it yourself dobre rzeczy douglas dove dream pure ducray dwufaza ebay edm eko kosmetyki elution essence essie estetyka etude house eveline everyday minerals eyeliner faceguard fail farbowanie farmona fekkai figs rouge filtr firmoo fitness flora floslek fluid fridge fridge by yde fructis fryzjer galaxy garnier gillette glamwear glossy box glyskincare głupie cipki głupota golden rose google google analytics gratis h&m hakuro healthy mix hebe high impact himalaya hiszpania hm holiday hot pink hydrolat idealia ikea innisfree ipl iran isa dora isadora isana jillian michaels kallos kate moss katowice kącik kulturalny kelual ds kissbox kolastyna kolorówka koloryt konkurs konturówka korekta korektor korektor pod oczy kot kraków kredka kredka do brwi kredka do oczu krem krem do rąk krem do twarzy krem matujący krem na dzień krem nawilżający krem odżywczy krem pod oczy krem z kwasami kreska kutas kwas askrobinowy kwasy la roche posay lakier lakier do paznokci lakier do ust lakier do włosów lakiery teksturowe lancome laser lasting finish lawendowa farma lekarze lierac linkedin lioele lip balm lip lock lip pen lirene lista magnetyczna loccitane lodówka loreal lovely lumene lush łuk brwiowy łupież magnes makijaż manicure manuka Mary Kay marzenie maseczka maska maska do włosów maskara masło do ciała mat matowienie max factor maybe maybelline mężczyźni micel mika mikrodermabrazja miss sporty mleczko mleczko do ciała mocak mollon morze muzeum mycie mydło mydło naturalne nadwaga nail tek nails narzekanie natura officinalis naturalne składniki naughty nautical nawilżenie neem new leaf niedoskonałości nivea nivelazione nouveau lashes nutri gold oczy oczyszczanie odchudzanie odżywianie odżywka odżywka do paznokci odżywka do włosów off festival okulary olej olej arganowy olej kokosowy olejek olejek do mycia ombre opalanie opalenizna opener organique oriflame original source orofluido paleta magnetyczna palmers paski na nos pat rub patrzałki paznokcie pączek peel-off peeling peeling do ciała peeling do twarzy perfecta pervoe reshenie pędzel pędzle pharmaceris photoderm physiogel phyto pianka do mycia piasek piaski pierre bourdieu pkp plastry na nos płyn do demakijażu płyn micelarny podkład podróż pogromcy mitów policzki pomadka pomarańczowy porażka pr praca prasowanie propolis proteiny próbki pryszcze prysznic prywata przebarwienia przechowywanie przegięcie przemoc symboliczna przygody przypominajka puder puder transparentny purederm QVS real techniques regeneracja reklamacja rene furterer retinoidy revlon rimmel rossetto rossmann rozdanie rozkmina rozstępy róż różowe ryan gosling rzęsy sally hansen samoocena samoopalacz satynowy mus do ust Schwarzkopf scrub seacret seche vite sensique sephora serum serum nawilżające sesa shaun t shea shred sińce siquens skandal skin 79 skinfood skóra skóra wrażliwa sleek słońce słowa kluczowe socjologia soraya spf starry eyed stopy stylizacja suchy szampon sun ozon sypki szaleństwo szampon szkoda gadać szminka sztuka współczesna święta tag taka sytuacja tapeta tara smith tatuaż the body shop the face shop tołpa toni&guy tonik top tortury tragedia transki trądzik triple the solution truskawka tusz do rzęs twarz ujędrnienie under twenty usta uv vichy warby parker wąs weganizm wella wibo wieloryb witamina c wizaż wizażystka włosy workout wory wódka wtf wyrównanie wyszczuplanie wyzwanie yasumi yoskine yves rocher zachwyt zakupy zapach zdjęcia zenni optical zerówki ziaja złuszczanie zmywacz zmywacz do paznokcie zużycie zwiedzanie źródła odwiedzin żel żel do brwi żel do golenia żel do twarzy żel pod prysznic żel-krem życzenia