Nie należę do ludzi, którzy szybko wymiękają i łatwo się poddają. Zwłaszcza gdy mam mnóstwo pozytywnego nastawienia i dobrej energii (przynajmniej dla tej jednej sprawy).
Ale trafiłam na praktyki. Do moich obowiązków należy wykonanie konsultacji pielęgnacyjno-makijażowej. Najlepiej z takim skutkiem, żeby klientka wyszła zachwycona i z zakupami. Czasem zaczepiają mnie klienci drogerii w innych sprawach, pomagam jak mogę, choć najczęściej kończy się to skierowaniem do odpowiedniej konsultantki.
Panowie odwiedzający drogerię w najlepszym wypadku podrywają (że niby takie śmieszki, zagadają do młodszej dziewczyny, łohoho), w najgorszym dość arogancko pytają o ceny, jakbym miała w głowie komputerek.
Ale kobiety...
W najlepszym przypadku przychodzą i proszą o makijaż dzienny, naturalny, wie pani, tak jakby pani swoją mamę umalowała na wyjście, pani przecież wie najlepiej, bo ja już taka stara jestem, to ja gdzie tam się będę wyzywająco malować. Tylko ten podkład to proszę mi dać ciemniejszy, ja się w takim dobrze czuję.
Za taką klientkę się dziękuje niebiosom. Pani nie ma dużych wymagań, nie trzeba się wysilać, bo byle kreska i róż zrobią u niej kolosalną różnicę. Grunt to nie upierać się przy swoim w kwestii koloru tego nieszczęsnego podkładu.
I w ogóle grunt to nie upierać się przy niczym, jeśli klientka już jest doskonale przekonana, co jej służy. Robisz delikatny rozświetlający makijaż oka? Zapomnij, jeśli babka kręci nosem i chce grubą kreskę pod okiem. Pani ma suchą, papierową cerę, ale chce ten ciężki, matujący podkład? Walisz go ile fabryka dała. Przychodzi kobieta z absolutnym zanikiem rzęs (krótkie na maks 3 mm, proste) i żąda maskary pogrubiającej z największą możliwą szczotkę? Nawet się nie kłócisz.
Mam świadomość, że dramatyzuję teraz jakby kiepskie kosmetyczne wybory były na równi ze światowym kryzysem, głodem i wojnami. Wiem, że tak nie jest i większość ludzi uważa dbanie o swoją powierzchowność za niewybaczalną próżność. Mimo wszystko - wymiękam. Na razie tylko trochę. Ciekawe co jutro przyniesie.