Znacie to uczucie, gdy bardzo, bardzo się do czegoś przymierzacie i w ostatniej chwili się okazuje, że coś nie wypala? "O ironio" nie wzięło się z pustki, tylko z mojego życiowego antyfarta.
Pochorowało mi się - na tyle srogo, żeby siedzieć w domu, ale nie na tyle, żeby leżeć odłogiem i nic nie robić. Pomyślałam - oho, porobię swatche (zwane również słoczami - jak wolicie?) i pochwalę się laskom (ale tylko tak troszeczkę) cieniami z EDM.
Odpaliłam lampy, ubabrałam się w tych cieniach pieruńsko, łapię za aparat...
..a tu niespodzianka.Akumulatorek rozładowany.
To idę szukać ładowarki. Szukam, szukam, szukam... Przetrząsnęłam wszystko co dało się przetrząsnąć w moim pokoju i ładowarki nie ma. Przypomniała mi się sytuacja z maja, kiedy w tajemniczych okolicznościach mój osobisty trójkąt bermudzki pochłonął zasilacz do netbooka (do dziś się nie odnalazł).
Jak się okazało, wszelkie próby podładowania (już martwego na amen) akumulatora przez usb nie były dobrym pomysłem i wylądowałam nagle bez aparatu.

Ta przydługa i całkowicie bezsensowna dygresja jest tylko wstępem do zdjęć, które zobaczycie niżej. Zanim akumulator padł w środę, zdążyłam sobie w poniedziałek zrobić zdjęcia po spotkaniu mojej grupy Mary Kay. Mamy regularne spotkania, a z okazji nowego kwartału i nowości w ofercie miałyśmy tydzień temu spotkanie z makijażystą. Tak się dziwnie złożyło, że zostałam poproszona o pomoc jako modelka - tak, dla mnie to spore wydarzenie, bo w moim wszechświecie zawsze byłam tym smutnym babolem, który siedzi z tyłu i nigdy nie jest o nic proszony, nawet jeśli chodzi o tak trywialną rzecz jak użyczenie swojej japy na makijaż szkoleniowy (i się dziwi takiemu stanowi rzeczy pomimo lokalizacji z tyłu, lol).
Byłoby wprost idealnie, gdyby nie fakt, że akurat szkolenie wypadło na dzień przed zaplanowanym Wielkim Rozdziałem Monobrwi Fridy i wstyd mi tak troszkę (gdybym nie napisała, to oczywiście byście nie zwróciły uwagi, nie?).

A zresztą, same popatrzcie.


Makijaż skupia się na oku, bo do oferty Mary Kay wkroczyły eyelinery żelowe: czarny i właśnie taki niebiesko-turkusowo-malachitowy. Z tego co je macałam pędzelkiem (acz nie malowałam się sama), to są mięciutkie jak masełko i powinny się zacnie rozprowadzać.





Nasz makijażysta ostrzegł nas też, że linery MK bazują na lotnych silikonach, więc z czasem mogą się wysuszyć. Szkoda.


Ojojka, rzęsy się pobrudziły. Szkoda.
Cienie pochodzą ze stałej oferty Mary Kay - na dolnej powiece Emerald, na górnej Granite i Espresso


Granite to ten błyszczący szary - ma taką absolutnie cudowną właściwość, że przy roztarciu zmienia lekko kolor, więc spokojnie można tylko tym jednym cieniem wymodelować oko. Espresso jest matowe, więc posłużyło tylko lekko do podkreślenia załamania powieki (eee, tak się pseudo-fachowo wypowiadam, bo kto inny mnie malował, wiadomo).

Nie wiem, co myślicie o połączeniu szarego z niebieskim przy zielonych oczach - mnie się podoba i pewnie jeszcze to powtórzę (choć nie tak ładnie). 
Co z tego, skoro koniec końców i tak nic nie widać:

o jaka ja filuterna!

Nowy sprzęt zasilający już w drodze. Cienie EDM już się niecierpliwią, żeby się pokazać.

/jestem królową historii bez puenty, tyle pisania, żeby się pochwalić zdjęciami. brawo Olga!/
Nie pamiętam, kiedy Wibo wprowadziło serię matowych lakierów - grunt, że niedobitki walają się jeszcze gdzieś po Rossmanach (a wy ich dla własnego dobra lepiej poszukajcie!).


Swego czasu kupiłam dwa kolory - różowy i szaro-bury. Jak na matowe lakiery przystało, są bezdrobinkowe (ha, kto by się domyslił!), idealnie kremowe i co dla mnie najważniejsze - kryją przy jednej, średnio grubej warstwie.

Szczerze przyznam - nie miałam za wielkiej pociechy z rzeczonego matowego efektu, bo wszelkie lakiery tak czy siak przykrywam jakimś topem. Nie nazwałabym go zresztą do końca matem - to był mat typowy dla lakiery, który trzyma się na paznokciach już tydzień i stracił blask.


Pojemność po 7 ml. Pędzelek szeroki i wygodny. Schnięcie - do zniesienia, przy drugiej warstwie trzeba już być ostrożnym. 


Różowi nadano numerek 02 - uwaga leci suchar - całkiem niesłusznie, bo dla mnie to totalny numer jeden w kwestii różowych lakierów. Piękny, intensywny, nasycony.



Burek na numer 05 - uważajcie, kolejny suchar, że aż chrzęści - i spisuje się na piątkę. Jeśli bym należała do osób, które uważają, że jesienią nie nosi się oczojebnych neonów, to pewnie ten byłby gdzieś w czołówce ulubieńców. Ale że nie mam takich oporów, to latem też go używałam ;)


Za co je tak szczególnie lubię? Z uwagi na silne krycie można ich używać do zdobień. W moim wypadku są to kropki, bo z moim anty-talentem do utrzymania sondy w łapce na nic więcej nie mogę sobie pozwolić. 





Paznokcie są pokryte jedną warstwą NailTeka, ale na dwóch ostatnich zdjęciach i tak widać macik. Tak, taki ci on subtelny. 
Zmywanie jest średnio upierdliwe, szary niestety lubi troszkę ubrudzić palce. Ale zaznaczam - tylko odrobinę. 
Żałuję, że nie kupiłam w odpowiednim czasie innych kolorów - pamiętam, że był też cudownie oczojebny pomarańcz i zieleń. Om nom nom, może to i dobrze, bo ostatnio moja matka protestuje przeciwko lakierom, które z drzwi lodówki przeprowadziły się (w zupełnie magiczny sposób, którego na pewno ja nie potrafię wytłumaczyć) do pojemniczka na najwyższej półce. 

Chodziłam koło niej, chodziłam i kupiłam w ostatnim momencie przed wycofaniem z Rossa - odżywka z olejkiem babassu. 
Użyłam jej 5 razy, szału mi na głowie nie robi (może i robi jakiś mini-szałeczek, ale ja po tylu entuzjastycznych recenzjach go nie widzę) i normalnie jakoś bym ją zużyła do końca, ale wiem, że wiele z was ceni sobie tę odżywkę.

Dlatego postanowiłam ją oddać na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy do mnie napisze maila. Aha, i zgłaszający pokrywa koszty wysyłki w wysokości 5 zł.

Ile zostało w opakowaniu? Tak do tej falki między "Isana" a "hair" - rysunek poglądowy maleńki z wizażu. Czyli prawie jak nowa ;)


ps. ale pogoda kiepska, nie?
Rekomendacje - ohoho, zrobiło się groźnie.
Nie, sprawa przedstawia się inaczej. Moja przyjaciółka wyjeżdża do Singapuru za tydzień /pomijam zupełnie oczywistą zazdrość wywołaną tymże faktem/ i mam na oku kilka kosmetyków, o których zakup ją poproszę (Dominika pewnie teraz czyta to przerażona).
Co z tego, że kilka już jest, oczywiście pytam - czy macie jakichś azjatyckich ulubieńców, o których mogłam jakimś cudem nie słyszeć?
Hm, w sumie to żadnych cudów tu nie trzeba, ledwo co ogarniam bb-kremy, a na pielęgnacji nie znam się totalnie. Jakieś fantastyczne maseczki i preparaty wyrównujące koloryt cery? Supernawilżające kremy? Krem pod oczy, który naprawdę działa? Nie ukrywajcie ich! :D
Znowu offtop. Wiecie, że to lubię.

Korp mojej mamy zmienił niedawno dostawcę usług medycznych (jeja, jak to mądrze brzmi). Nie tyle zmienił, co po skończeniu umowy z firmą X wrócił do firmy Y, gdzie wcześniej cała moja rodzina wesoło się leczyła. Jak łatwo się domyślić, za transfer historii medycznej trzeba zapłacić grubą kasę i czekać milion lat, więc w firmie Y mam na razie trzyletnią lukę.

Luki czy nie, leczyć się trzeba - korzystam ile mogę, póki jestem objęta tym abonamentem i nie muszę korzystać z państwowej służby opieki tudzież prywatnej, gdzie za samo wejście do gabinetu lekarz kosi co najmniej 100 zł. Nie, nie chcę tutaj obnosić się z tym jak mam fajnie, tylko nakreślam tło.

Ekspresowo musiałam pójść do ginekologa i endokrynologa - nie załapałam się na lekarza z obydwoma specjalizacjami, więc biegałam osobno.

Pani ginekolog trafiła mi się świetna - ciepła, cierpliwa, a jednocześnie profesjonalna. Słyszałam, że zdarzają się takie przypadki, że ginekolog wypisuje antykoncepcję bez badań i jakiegokolwiek wywiadu medycznego - ja bym polecała wtedy uciekać. Moja poprzednia pani doktor leczyła mnie 3 lata, wypisywała mi te same tabsy co 3 miesiące, a i tak zawsze było badanie i pytanie, jak je toleruję. Kiedy piszę "badanie", to mam na myśli zarówno klasyczne, jak i piersi. Do tego regularne badania USG narządów rodnych i piersi plus cytologia (aż mnie dziwi, że kampanie społeczne nie zwracają uwagi na młode kobiety - moja kumpela raz nie mogła uwierzyć, że już miałam cytologię, skoro mam tylko 23 lata). U nowej pani ten sam zestaw. No, poczułam, że znowu jestem w dobrych rękach.

Tyle dobrego. To teraz rozsiądźcie się wygodnie i poczytajcie o endokrynologu.

W marcu wymęczyłam post o moim odchudzaniu. W kwietniu zaczęłam pracę w biurze. Przestałam o siebie dbać, było mniej ruchu, a więcej zajadania przy biurku.
We wrześniu weszłam na wagę i zaraz z niej spadłam z wrażenia. To wszystko, co schudłam - odzyskałam.
Z nawiązką.
Teraz za bardzo się wstydzę, żeby napisać, ile ważę. Kurwa, nie dochodzi to jeszcze do mnie. Poszłam na wszelki wypadek szukać pomocy u endokrynologa i dietetyka.

Wchodzę do gabinetu, siadam grzecznie, mówię, jaka jest moja sprawa, pokazuję wyniki badań. Koleś patrzy, patrzy...
- Na tarczycę jest pani zdrowa, to po co pani przyszła?
- Te enzymy trzustkowe są trochę podwyższone, chciałam się dowiedzieć, co to oznacza.
- Są jeszcze w normie, co się pani stresuje?
- Yyyy...
- Jak pani chce, żeby były idealne, to musi pani schudnąć, ale jak tak patrzę *długa przerwa, koleś patrzy na mnie z politowaniem* to myślę, że ma pani nikłe szanse...

Po czym nastąpiła tyrada, że otyłość to choroba taka sama jak alkoholizm i walczy się z nią całe życie, ale jak nie jestem gotowa na wyzwanie, to mam sobie darować. I że w pierwszej kolejności mam iść do psychologa.
Nie mam zarzutów co do treści merytorycznej - ale totalnie mnie rozpierdoliło, że jakiś obcy facet w taki sposób mnie ocenia - nawet jeśli to lekarz. Ok, mam predyspozycje genetyczne do otyłości i cukrzycy. To skoro mam, to oczekuję od lekarza, żeby mnie zachęcił do zrobienia wszystkiego, żeby predyspozycje tylko nimi pozostały. A nie wysyła do psychologa na akceptację siebie takiej, jaka jestem. Do tego nigdy nie dojdzie i tym bardziej nigdy nie uwierzę żadnemu innemu grubasowi, że jest zadowolony ze swojego wyglądu*.

Uff. Koniec.

Dobrego wieczoru wam życzę.


* to jest moja osobista opinia, pamiętajcie o tym.

Od czego by tu zacząć w recenzji "organicznego" lakieru do włosów.. Jak zwykle chyba nakreślę krótkie tło.. 
Produktów do stylizacji używam bardzo rzadko i w zasadzie się na nich nie znam (skąd bym przecież wzięła tytuł bloga?!). Nie wiem, czego dokladnie mogę oczekiwać od danego produktu (inaczej: czego powinnam oczekiwać).
Moje włosy sa w dobrej kondycji, choć regularnie je farbuję. Sa grube i proste, z tendencja do lekkiego wywijania sie na końcach. Nie eksperymentowałam nigdy z ekstremalnymi fryzurami - niech dowodem na to będzie fakt, ze moja obecna grzywka to największa włosowa ekstrawagancja w moim życiu od 3 klasy podstawówki, kiedy to postanowiłam zapuścić włosy i pozbyć sie stylówy na "pieczarkę".
Miewam raz na kilka miesięcy fanaberie, żeby zrobić sobie loki - używam wtedy mocnej pianki i papilotów. Na koniec lakier. Haha, i myślałyście, że mam piękne, pokręcone pukle? A guzik! Kończy się na falach - efekt też niczego sobie, ale jakże daleki od zamierzonego. 
Pisałam już kiedyś o tym - jeden, jedyny raz miałam loki na głowie po stylizacji antyczną, radziecką lokówką. 
A nawet wam pokażę te zdjęcia. Robiła (milion lat temu) je Marta, a więcej prac możecie obejrzeć tutaj. Osobiście polecam.





obczajcie mój toczek!


Co o tym lakierze piszą na Ambasadzie Piękna, skąd żem go wytrzasnęła? Uważajcie: 

Wszystkie rodzaje włosów, kręcone. 
Zapewnia całodzienne utrwalenie każdego typu uczesania, pozostawiając jednocześnie włosy przyjemne w dotyku i maksymalnie nabłyszczone. Nie obciąża. Stosowanie: spryskać włosy równomiernie z odległości 30 cm. Unikać kontaktu z oczami. 

Odżywczy Oliwkowy Lakier Do Włosów (takie piękne polskie swobodne tłumaczenie). Lakier zawiera olejki eteryczne z certyfikatem jakości, naturalne oleje, i specjalną mieszankę ekstraktów (z czego, ja pytam..?).

Smuteczek, że nie podali na stronie składu, a na butelce jest taki maczek, że dopiero po użyciu trybu makro udało mi się cokolwiek wskórać. Przy okazji dodam tylko tyle, że jestem bardzo dumna z możliwości aparatu w moim sony ericssonie, ma tylko 2 mpx mniej od lustrzanki.
Może ktoś bardziej zorientowany zrozumie, co właściwie znajduje się w tej butelce i czy powinno być w serii "organics" ;)



Kosmetyk jest tak alternatywny, że aż go nie ma na kwc - wiedzcie, że coś się dzieje. 
Z ważniejszych informacji - pojemność to jedynie 50 ml. Lakier, jest tak bio-eko-friendly, że dozuje się go zwyczajnym atomizerem (mechanizm dość ciężko pracuje), co oczywiście ma też swoje konsekwencje. Są one mianowicie takie: trudno rozprowadzić w miarę cienką warstwę kosmetyku na newralgiczne miejsca, jak u mnie przykładowo grzywka. Nie chcę sobie przecież popsikać twarzy, więc w miarę lekko naciskam spust i jest buba. Leci to to w dużych kroplach na ryj i wszędzie dookoła, tylko nie na grzywkę. Tak, wiem doskonale, że mogę np. psiknąć trochę kosmetyku na grzebień i w ten sposób go rozprowadzić albo zasłonić jakoś twarz (uwielbiam te maski z salonów fryzjerskich!), ale lubię proste rzeczy i sytuacje, gdy nie muszę kombinować.
Gdybym chociaż odrobinę się przejmowała takimi rzeczami, to pewnie byłoby mi przykro.

Przejdźmy może do oceny działania tego specyfiku mając w pamięci moje wcześniejsze uwagi dotyczące moich nieszczęsnych włosów etc.
Czy organiczny lakier do włosów zapewnia utrwalenie każdego typu uczesania? Jeśli zapytamy w ten sposób, odpowiedź brzmi: nie.
To może od dupy strony: czy w ogóle cokolwiek utrwala? Tak.

Według mnie lakier CHI jest dobrym produktem, kiedy chcemy utrzymać coś w ryzach - ja tu podam przykład mojej grzywki, która lubi sobie na wietrze polatać we wszystkie strony. Albo gdy spinamy ciasno włosy i chcemy jakoś przygładzić to, co wystaje tu i ówdzie (jakiekolwiek upięcia mogę tu chyba przywołać). Z tym lakier naprawdę sobie radzi. Natomiast absolutnie nie sprawdza się przy utrwaleniu nawet tych średnio skomplikowanych fryzur, które sobie swobodnie dyndają. Nie sprawdzałam konfiguracji utrwalenia prostowanych włosów, bo w końcu moje i tak są proste (w tym momencie kajam się, że nie dałam lakieru mojej mamie do wypróbowania, przepraszam).

Och dobra, wiem, że nie darujecie mi, jak nie będzie zdjęcia tego lakieru. Uwaga, dziś debiutują moje łazienkowe kafelki oraz komódka z pudełek po glossyboxie z profesjonalnymi uchwytami z dynksów z karnisza. Obiecuję, za tydzień kupuję sobie namiot bezcieniowy i będę trzaskać ładne zdjęcia :P

taki jestem przechylony i nie mam pojęcia czemu. dobrze, wy sobie poćwiczycie kark.




Mało, mało poszło we wrześniu. Trochę pielęgnacji, ani jednej sztuki z kolorówki. Dżizys. Krajst.


Yves Rocher, Delikatnie brązujace mleczko do ciała O delikatnym działaniu niech zaświadczy fakt, że pomimo regularnego stosowania latem moja skóra nie zbrązowiła się ani troszkę (chciałam moim nogom dodać trochę koloru, żeby tak latem ludzi nie straszyć). Żeby to była choć ociupinka - mogłabym o to obwiniaać słońce, ale przez mój pancerz UV nic nie mogło się przebić. Specjalnie wybrałam produkt delikatny, bo jestem niedojdą w kwestii smarowania się (zacieki po samoopalaczu, czaicie temat). Mleczko jest mało wydajne, butla o pojemności 150 ml starczyła na jakieś 8, może 10 dni. Zapaszek niestety od początku w tonacji kurczakowo-samoopalaczowej. Pozostaje mi się tylko cieszyć, że produkt kupiłam w promocji za jakieś 20 zł. Zdecydowanie odradzam.


Yves Rocher, Odżywiający krem do demakijażu - pierwsza myśl: ale hej, co to właściwie jest za stwór? Tak, to najzwyczajniejszy w świecie produkt do demakijażu twarzy, ale gdybym nie zobaczyła go najpierw w łazience mojej mamy, to miałabym rozkminkę w stylu "hmmm, że niby nakładam ten krem na ryj i sam mi zmaże tapetę" - serio, marketingowcy czasem szaleją. Faktycznie ma konsystencję kremu, nie pieni się, ale przede wszystkim robi to, do czego został stworzony, czyli szybko i bezpiecznie usuwa makijaż. Mam taką fobię w tej kwestii i zawsze poprawiam demakijaż micelem, żeby się upewnić, że już nic nie zostało (mówię tu rzecz jasna o samej buzi). Po 3 dniach byłam pewna, że nic nie trzeba poprawiać, a cera po użyciu była przyjemna w dotyku i wręcz nawilżona (nie wiem czemu, ale czuję taki wewnętrzny mały epic win, gdy nie muszę dodatkowo używać toniku). Nie odważyłam się tylko stosować tego produktu do oczu, więc wyjątkowo się nie wypowiem ;)


Yves Rocher żel pod prysznic oliwa z oliwek - co do zasady nie recenzuję żeli pod prysznic, bo mają przecież tylko fajnie się pienić, ładnie pachnieć i myć. Mam słabość do żeli z YR, ten produkuje naprawdę zacną, miękką pianę. Zapach nie jest intensywny, bo to w końcu oliwa, ale dziewczyny... Mam teraz wersję truskawkową i wiem, że jeszcze niejedna butla 400ml u mnie zagości :D


Neutrogena, Formuła Norweska, Intensywnie regenerujący balsam do ciała do bardzo suchej/swędzącej skóry - balsam ten swego czasu (hm, nawet bardzo dawno) dostałam w SuperPharmie jako gratis do zakupów (do dziś nie wiem, z jakiej okazji, ale nie będę przecież się awanturować). Miałam go już dawno opisać, więc de facto nie należy do zużyć wrześniowych :e Używałam go jakoś na przestrzeni od lutego do kwietnia bez większej regularności, więc nie potrafię stwierdzić, czy faktycznie zregenerował mi skórę, ale fakty są takie: ma przyjemną konsystencję (taką akurat - nie trzeba się masować walcem, żeby produkt się wchłonął, ani nie leje się jak woda), szybko się wchłania, uczucie nawilżenia było - czy długotrwałe, tego nie pamiętam.


Rossmann, Isana, Masło do ciała Orzech włoski i mleko - czy mogłabym przejść obojętnie koło tego produktu, gdy takim szturmem zdobył blogosferę? Oczywiście, że nie! Należę zdecydowanie do frakcji tych dziewczyn, które uważają, że ogólnie rozumiana zajebistość tego kosmetyku bierze się z ceny. Czyli w uproszczeniu: ojej, całkiem fajnie nawilża/dobrze rozsmarowuje/naturalnie pachnie, nie spodziewałam się tego po kosmetyku za 4,50! Na lato jednak był zdecydowanie za ciężki i nawet trochę żałuję, że nie został mi na zimniejszy okres.


Joanna, Z Apteczki Babuni, Szampon nawilżająco - regenerujący z ekstraktem z miodu i proteinami mlecznymi Nie wiem, czy jest jakikolwiek sens recenzować produkt, który został zastąpiony nową wersją... Dla potomności więc uskrobię taką oto refleksję - jak na moje włosy był za ciężki. Gdyby tylko kogokolwiek to obchodziło, można by to wręcz nazwać światowym ewenementem, bo moje kudły trudno obciążyć. Konsystencja bardzo gęsta, pienienie się ograniczone (zwłaszcza w trakcie pierwszego mycia - tak, wiem, że się nie pieni, jak się zmywa dużo brudów z włosów, ale korzystałam z lżejszych szamponów na bardziej brudnych włosach i jakoś sobie lepiej radziły), efekty średnie. Absolutnie mnie nie kusi wypróbowanie nowej wersji.


The Body Shop, Bananowa odżywka do włosów - złamałam się i popełniłam pierwsze zakupy w TBS (ostatnio znowu się złamałam i kupiłam coś w Macu. tak, w moim życiu to wielkie wydarzenie) właśnie tą odżywką. Naczytałam się tyle o niej, że nie mogłam sobie podarować chociażby zniuchania - i to był początek... Serio, kupiłabym ją i używała, nawet gdyby naukowo udowodniono, że powoduje raka (zakładam, że w takim wypadku zostałaby wycofana z użycia, ale ja lubię tak podkoloryzować, lol), a te banany, których użyto w produkcji, wcale nie wyrosły gdzieś na szczęśliwie na farmie, tylko były podłym GMO wyhodowanym w sztucznym świetle.
Pozwólcie, że dam upust swojej fascynacji - gdyby kolorowe tęcze wyrzygane przez jednorożce miały zapach, pachniałyby własnie jak ta odżywka.
I w zasadzie w tym momencie kończą się wszystkie pozytywy.
Po pierwsze: sztywna butelka utrudnia wydobycie dość rzadkiego produktu (to jest moment, gdy uciszamy wąty głosem sumienia ale przecież to jest taki dobry plastik, z recyklingu!).
Po drugie: rzadkie to, więc jak mój gust, mało wydajne. Nie napiszę wam, ile dokładnie razu była w użyciu, bo ciągle zmieniam produkty do włosów, ale objętościowo wychodziło mi dwa razy więcej niż każdej innej odżywki (włosy do łopatek, staram się nie nakładać przy skórze głowy i jakieś 10 cm od niej).
Po trzecie: ok, niby skład przyjazny (myślicie, że sama go zanalizowałam? eeee, nie, ale jakaś laska na kwc zrobiła to w recenzji - lasko, serdecznie Ci dziękuję!), ale nie przełożył się na efekty. Moje włosy jakby dziwnie piły odżywkę i robiły się gładsze dopiero po jej spłukaniu (może tak ma być, a moje czepianie się jest wynikiem wieloletniego przyzwyczajenia, że włosy są śliskie od razu po odżywce).
Po czwarte, ostatnie i ogólnie: uważam, że ta odżywka to genialny zapachowy poprawiacz humoru, ale nie robi włosowej rewolucji (przyznajcie się, za każdym razem, gdy kupujecie coś nowego, to cichutko liczycie na to, że będzie strzałem w dziesiątkę i totalnie odmieni wasze życie). Lepiej kupić sobie coś tańszego i wydajniejszego.
Rzekłam.


+++

We wrześniu o wiele gorsze było to, że przybyło mi mnóstwo nowych rzeczy - głównie półproduktów z ZSK i Kolorówki (wspólna wysyłka <3). Przyznaję, inspirowałam się tylko recepturami, ale na tym koniec. Jak to ja, wykazałam się totalnym brakiem poszanowania zasad pracy na stanowisku Małego Krętacza i moje autorskie serum nawilżająco-antyoksydacyjne powstało na pełnym spontanie za zasadzie "a może jeszcze dorzucę troszkę tego". Twarz póki co mnie nie piecze, ale poczekamy, zobaczymy, może jutro coś mi wyskoczy i skończy się tak:


..tutaj piszę dzień później: obyło się bez wykwitów. Serum szybciutko się wchłania i dobrze rokuje na przyszłość. Hm, a na pewno nie utrudnia pracy innym mazidłom, jakie pieczołowicie wsmarowuję w swe nadobne oblicze.

+++

Fanpage już polubiły? No to śmigać i pomagać mi wpaść w samozachwyt i uwielbienie osoby własnej!
Nie mogę, wprost nie mogę się powstrzymać.
Powinnam go jeszcze dopieścić, odpowiednio odpimpować... Ale nie, zdecydowanie nie potrafię się powstrzymać!
Oto i on, świeżutki i niemalże dziewiczy fanpage bloga O-ironio! Sama go sobie na początek polubiłam, bo było mi tak smutno.
/drugim lubiącym jest w tym momencie mój wspierający P., nawet go o to nie prosiłam xddd/

Polubcie mnie, a będę was uroczo spamować. Lubię to robić :)


czytam

favikona pochodzi z nataliedee.com. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Labels

15 hair project 301 346 52 AA aknenormin alessandro algi alterra ambasada piękna anthelios antyperspirant arsenał grubasa artdeco aussie autokorekta avene avon babydream baikal herbals balea balm balm balsam do ciała balsam do ust bambino bandi bareMinerals batiste baza baza pod cienie baza pod lakier bb bb cr bb cream beauty blender beauty formulas beauty friends bebeauty beblesh balm beige nacre bell bella bamba benefit berlin berry love biały jeleń biedronka bielenda bio-essence Biochemia Urody bioderma biovax blizny blogerki blogger błędy błyszczyk boi boi-ing bourjois box box of beauty ból dupy brahmi amla braziliant brodacz brokat brow bar brwi BU bubel bubel alert buty carmex cashmere ce ce med cellulit cera mieszana cera wrażliwa cetaphil CHI chillout choisee chusteczki cienie cienie w kremie cień clinique clochee color naturals color tattoo color whisper cudeńko cycki czador ćwiczenia darmocha dax debilizm demakijaż denko depilacja dermaroller diy do it yourself dobre rzeczy douglas dove dream pure ducray dwufaza ebay edm eko kosmetyki elution essence essie estetyka etude house eveline everyday minerals eyeliner faceguard fail farbowanie farmona fekkai figs rouge filtr firmoo fitness flora floslek fluid fridge fridge by yde fructis fryzjer galaxy garnier gillette glamwear glossy box glyskincare głupie cipki głupota golden rose google google analytics gratis h&m hakuro healthy mix hebe high impact himalaya hiszpania hm holiday hot pink hydrolat idealia ikea innisfree ipl iran isa dora isadora isana jillian michaels kallos kate moss katowice kącik kulturalny kelual ds kissbox kolastyna kolorówka koloryt konkurs konturówka korekta korektor korektor pod oczy kot kraków kredka kredka do brwi kredka do oczu krem krem do rąk krem do twarzy krem matujący krem na dzień krem nawilżający krem odżywczy krem pod oczy krem z kwasami kreska kutas kwas askrobinowy kwasy la roche posay lakier lakier do paznokci lakier do ust lakier do włosów lakiery teksturowe lancome laser lasting finish lawendowa farma lekarze lierac linkedin lioele lip balm lip lock lip pen lirene lista magnetyczna loccitane lodówka loreal lovely lumene lush łuk brwiowy łupież magnes makijaż manicure manuka Mary Kay marzenie maseczka maska maska do włosów maskara masło do ciała mat matowienie max factor maybe maybelline mężczyźni micel mika mikrodermabrazja miss sporty mleczko mleczko do ciała mocak mollon morze muzeum mycie mydło mydło naturalne nadwaga nail tek nails narzekanie natura officinalis naturalne składniki naughty nautical nawilżenie neem new leaf niedoskonałości nivea nivelazione nouveau lashes nutri gold oczy oczyszczanie odchudzanie odżywianie odżywka odżywka do paznokci odżywka do włosów off festival okulary olej olej arganowy olej kokosowy olejek olejek do mycia ombre opalanie opalenizna opener organique oriflame original source orofluido paleta magnetyczna palmers paski na nos pat rub patrzałki paznokcie pączek peel-off peeling peeling do ciała peeling do twarzy perfecta pervoe reshenie pędzel pędzle pharmaceris photoderm physiogel phyto pianka do mycia piasek piaski pierre bourdieu pkp plastry na nos płyn do demakijażu płyn micelarny podkład podróż pogromcy mitów policzki pomadka pomarańczowy porażka pr praca prasowanie propolis proteiny próbki pryszcze prysznic prywata przebarwienia przechowywanie przegięcie przemoc symboliczna przygody przypominajka puder puder transparentny purederm QVS real techniques regeneracja reklamacja rene furterer retinoidy revlon rimmel rossetto rossmann rozdanie rozkmina rozstępy róż różowe ryan gosling rzęsy sally hansen samoocena samoopalacz satynowy mus do ust Schwarzkopf scrub seacret seche vite sensique sephora serum serum nawilżające sesa shaun t shea shred sińce siquens skandal skin 79 skinfood skóra skóra wrażliwa sleek słońce słowa kluczowe socjologia soraya spf starry eyed stopy stylizacja suchy szampon sun ozon sypki szaleństwo szampon szkoda gadać szminka sztuka współczesna święta tag taka sytuacja tapeta tara smith tatuaż the body shop the face shop tołpa toni&guy tonik top tortury tragedia transki trądzik triple the solution truskawka tusz do rzęs twarz ujędrnienie under twenty usta uv vichy warby parker wąs weganizm wella wibo wieloryb witamina c wizaż wizażystka włosy workout wory wódka wtf wyrównanie wyszczuplanie wyzwanie yasumi yoskine yves rocher zachwyt zakupy zapach zdjęcia zenni optical zerówki ziaja złuszczanie zmywacz zmywacz do paznokcie zużycie zwiedzanie źródła odwiedzin żel żel do brwi żel do golenia żel do twarzy żel pod prysznic żel-krem życzenia