Ziaja - kuracja z witaminą C - ujędrniający krem na dzień
/
5 Comments
Moja budżetowa epopeja trwa w najlepsze. Jednym z przystanków był sympatyczny krem Ziai - kto ciekaw, co to za gagatek, niech czyta dalej.
Zaczęło się od mojej zajawki na witaminę C i jej działania poprawiającego koloryt skóry (tu z kolei mam obsesję). Utknęłam w temacie naprawdę głęboko - przerobiłam rozmaite samodzielnie wykonane preparaty dostępne w formie gotowych zestawów na stronach oferujących półprodukty. Z żadnego nie byłam do końca zadowolona - standardowe, w miarę proste w przygotowaniu serum starcza na 10 dni (jak dla mnie to i tak za dużo pieprzenia się, jeśli coś ma się tak szybko zużyć), a kremy mi po prostu nie wyszły (jestem niedojdą) i zraziłam się do tej formy wybielania ryjka ;) Bogatsza w doświadczenia postanowiłam poszukać gotowych kosmetyków (mając jednocześnie w pamięci przestrogi o stabilności witaminy C, a właściwie to jej braku).
I tak po researchu, pardą, poszukiwaniach zdecydowałam się na wspomniany już na początku Ujędrniający krem na dzień. Seria zawiera jeszcze krem na noc oraz serum nazwane szumnie esencją rewitalizującą. Z tymi produktami nie miałam do czynienia przez moje chorobliwe skłonności do chomikowania zwyciężone tym razem przez zdrowy rozsądek ("ok, cała seria stosowana razem da lepsze rezultat, ale czego jak czego, kremów na noc i serum to Ci Oluś nie brakuje"). Inne składniki aktywne to nasi starzy znajomi: kwas hialuronowy i D-panthenol. Całkowitym nowum była dla mnie hydroksyprolina, która podobno stosowana jest w leczeniu i profilaktyce rozstępów dzięki pobudzaniu syntezy kolagenu i elastyny (jakie to mądre, jejku).
własne zdjęcie z insta zawsze na propsie |
Krem pomyślany jest jako główny instrument w profilaktyce zmarszczek dla osób umiarkowanie młodych (czyli 25+, do której to grupy już się zaliczam, chlip). Ale z oficjalnej strony dowiemy się, że docelowym adresatem jest osoba posiadającą skórę
potrzebującą intensywnej odnowy – cienka, o niskiej spoistości, zwiotczała, z widocznymi zmarszczkami i przebarwieniami, pozbawiona zdrowego kolorytu i młodzieńczego blasku.
Fiu fiu, powiało dermatologicznym armagedonem. U mnie tak źle nie jest, niemniej profilaktyka ma to do siebie, że utrzymanie pozytywnego stadium jak najdłużej jest łatwiejsze niż dotarcie do niego z gorszej pozycji (i nie chodzi tu tylko o tak oczywiste rzeczy, jak zdrowe zęby czy zgrabna sylwetka).
Oczywiście wzięłam pod uwagę fakt, że aktywnej witaminy C w kremie za dużo nie będzie koniec końców, ale przecież nie jestem w tej kwestii autorytetem, więc może ktoś ogarniający biochemię potwierdzi, czy "kwas askorbinowy w formie naturalnego glukozydu" jest stabilny - to wytrzasnęłam z opakowania.
Jako że krem jest przeznaczony do wszystkich rodzajów skóry, miałam pewne obawy co do optymalnego nawilżenia jak i utrzymania produkcji sebum w ryzach. Dlatego zawsze używałam dodatkowo serum nawilżającego, a gdy wyczuwałam, że szykuje mi się bad face day, sięgałam po inny krem stricte matujący.
Ziaja nie dokonała rewolucyjnego przewrotu w kwestii konsystencji, ale też nie zawiodła - krem dobrze się rozsmarowuje, szybko się wchłania. Zabawne jest to, że początkowo sprawia wrażenie odrobinkę tłustego, by po chwili wchłonąć się do przyjemnej, zdrowo wyglądającej satyny (taki efekt jest u mnie przy cerze mieszanej, nie mam bladego pojęcia, jak to wychodzi przy np. suchej lub bardzo tłustej).
Spełnione są obietnice producenta w kwestii sprawdzania się jako baza pod makijaż - przetestowałam chyba wszystkie tapety, jakie mam i tak jak jestem daleka od stwierdzenia, że krem przedłuża ich trwałość, tak na pewno jej nie skraca ani nie roluje się. Przetestowałam to solidnie w lipcowych upałach ;)
Tak jak pisałam, ciężko mi się odnieść do kwestii nawilżenia z powodu stosowania serum, niemniej spokojnie mogę potwierdzić, że krem sprawdził się przy mojej mieszanej cerze. Wiosną bardzo często zdarzało mi się w ogóle nie używać podkładów ani pudrów (bo na kij się malować, jak się siedzi w domu), więc mogłam spokojnie zaobserwować, że sebum produkowało się w takim samym tempie jak przy tapecie (czyli według mnie umiarkowanym).
To tyle w dość podstawowej kwestii "używalności" produktu.
Moja cera nie ma wybujałej skłonności do zapychania, niemniej łatwo ją podrażnić. Tutaj krem też spisał się pozytywnie - zero krostek, wągrów i innych nieprawdopodobnych wykwitów lub uczulenia (najszybciej pewnie na kwas askorbinowy). Na KWC jest kilka recenzji osób, którym krem zmasakrował twarze - cóż, cieszę się, że u mnie do tego nie doszło.
Co z wyrównaniem kolorytu? Tutaj widzę dalszy progres, przy czym regularni Czytelnicy wiedzą, że jest to mój maleńki kosmetyczny pierdolec i nigdy nie stosuję tylko jednej metody przybliżającej mnie do pozbycia się przebarwień potrądzikowych z policzków (a może kiedyś również i blizn, kto wie). Cera jest odżywiona i ma zdrowy blask, to też się zgadza. Nie mogę się wypowiedzieć na temat wygładzenia zmarszczek - na razie mam tylko zaczątki mimicznych od śmiechu, pozostaje mi mieć nadzieję, że synteza kolagenu i elastyny jest tak energiczna, że rzeczone zmarszczki nie zamienią się przed 30tką w bruzdy (biorąc pod uwagę, jakim żartem jest ostatnio moje życie i ile mam dużo okazji do gorzkiego śmiechu przez łzy, nie jest to takie nieprawdopodobne).
Mogłabym sprowadzić recenzję do nudnego "ogólnie to jestem zadowolona, hehe", ale jeśli mam się do czegoś przyczepić, będą to dwie rzeczy:
1) krem jest solidnie perfumowany - nie jest to aromat uprzykrzający korzystanie, w sumie to całkiem przyjemny, niemniej moim zdaniem zdecydowaniem za mocny jak na kosmetyk hipoalergiczny (utrzymuje się pół godziny). Lubię jak mi ładnie pachnie balsam do ciała czy żel pod prysznic, od produktów do twarzy tego nie wymagam. To chyba zresztą składniki zapachowe są często odpowiedzialne za uczulenia - no serio, całkowicie zbędny feature tego kremu. Jak zwykle proszę o sprostowanie, jeśli się mylę.
2) ktoś troskliwie zadbał również o ochronę przeciwsłoneczną o imponującej mocy 6 SPF w formie filtrów organicznych. z jednej strony to fajnie, że te filtry są (zawsze coś), a z drugiej mam wrażenie, że tak licha ochrona to kolejny zbędny składnik. to już większość podkładów ma wyższy faktor, co nie budzi takiego politowania.
Ostatnie ważne informacje - tubka jest miękka, po jej rozcięciu w środku zostało mi produktu na raptem dwa zastosowania. Cena wyborna i nie robiąca spustoszenia w portfelu, około 12-14 zł w regularnej sprzedaży, poniżej dyszki w promocji.
Uważam, że krem ujędrniający z witaminą C jest fajnym rozwiązaniem dla osób o nieupierdliwych (lub umiarkowanie) cerach, zaczynających myśleć o profilaktyce starzenia się skóry.
Zamierzam teraz sięgnąć po esencję rewitalizującą z tej serii - właśnie się doczytałam, że stosuje się ją po kremie na dzień, co trochę mi nie styka, ale liczę na jeszcze lepsze działanie wyrównujący koloryt :)
Stosowałyście? Byłyście zadowolone? Czy macie doświadczenia z innymi kosmetykami z witaminą C?
+++
Wakacje się kończą, ludzie w końcu odbierają maile, w których krótko, acz treściwie piszę, jakim to cennym pracownikiem mogę się stać. W tym tygodniu mam 4 rozmowy kwalifikacyjne, szaleństwo.
Wow, spf 6. Poszaleli :) jak nie masakruje to kusi, chociaż zakupiłam ostatnio serum z BU. Z drugiej strony lekko ponad dycha, grzech nie wypróbować
OdpowiedzUsuńWkurza mnie to dodawanie gównianych filterków, bo często przez to krem jest cięższy, niż mógłby być, a ochrona i tak żadna :/
UsuńŚwietny wpis,fajna recenzja !:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie! Blog o zdrowym odżywianiu, treningach stylu życia ale nie tylko..
http://aktywnaty.blogspot.com/
Przyznam, że zainteresowałaś mnie tym kremem. Mam drobne przebarwienia na kościach policzkowych tuż pod oczami, które trochę mnie drażnią, więc skoro to nie jest wielki wydatek, chętnie się na niego skuszę :)
OdpowiedzUsuńBrzmi to całkiem dobrze, akurat kremy do twarzy to sypią się do mojego koszyka w każdym sklepie.
OdpowiedzUsuń(powodzenia na rozmowach! 4 miesiące temu po pół milionie wysłanych cv łaskawie i do mnie się odezwano, i dzięki niebiosom, w poprzedniej pracy już mnie szlag trafiał)