Pomaltretujmy dziś pewien produkt do ciała... Będzie to słodka zemsta.
Dax Cosmetics, Perfecta, Cukrowy peeling do ciała ujędrniający o zapachu creme brulee
oficjalna strona producenta |
Słoiczek o pojemności 225 gram wypełniony brązową breją nabyłam niechybnie w hipermarkecie, dociśnięta kompulsywnym "wydałabym hajs na pierdulet, którego w sumie nie potrzebuję, ale i tak jakoś zużyję". Budżetowe peelingi do ciała spełniają się w tej roli idealnie - poprawiają humor, cała ich egzystencja opiera się na tym, żeby wystarczyć na 5-6 zabiegów i wydawać by się mogło, że w takim produkcie nic nie da się zepsuć.
W jakimże wielkim błędzie ja byłam. Tyle kilometrów przetuptanych po drogeryjnych alejkach, stara a głupia.
Plus dla Perfecty za solidnie zaklajstrowane wieczko - teraz dałabym jednak wiele, żeby standardowo spotykane sreberko przepuszczało zapach. Ułatwiłoby mi to życie o tyle, że po samym aromacie zrobiłabym wielkie "nope" i wybrałabym coś innego. A tak to stwierdziłam "zapach breme brulee? Co można zepsuć w "świecie karmelkowo-waniliowej rozkoszy", jak to ujął producent?". Otóż można spieprzyć i to całkiem konkretnie, serwując klientom cukrowy, niewyobrażalnie przesłodzony ulep. Chociaż na pierwszy rzut oka (węch nosa?) można się było tego spodziewać po - nomen omen - cukrowym peelingu, ale osobie kreującej zapachy kosmetyków Perfecty poleciłabym zapoznanie się z pierwowzorem. Nie trzeba się fatygować do Francji - wystarczy pójść do dyskontu i nabyć którykolwiek z ordynarnych deserów z syropem glukozowo-fruktozowym inspirowanych creme brulee i gwarantuję, że będzie pachniał lepiej (za smak nie ręczę).
Ok, jeśli już ktoś przebrnie przez zapach i podejmie wyzwanie dalszego zapoznawania się z tym cudem, natrafi na dalsze przeciwieństwa losu. Otóż ktoś tu ewidentnie przedobrzył w założeniach: peeling ma nie tylko złuszczać, ale dzięki obecności oleju ze słodkich migdałów oraz macadamia ma także ujędrniać i regenerować.
No nie wiem.
Upakowanie cukru w oleistym, śmierdzącym ulepie okazało się być - w moim przypadku - tragiczne w skutkach. Pragnę na wstępie podkreślić, że samo rozsmarowanie peelingu na wilgotnej skórze i masaż nie należały do utrudnionych - konsystencja tego nie utrudniała, kryształki cukru nie były przesadnie ostre i nie rozpuszczały się szybko.
Problemem natomiast stawała się niemożebnie tłusta skorupa, która została na skórze po całym tym procederze. Z czymś takim daaaawno nie miałam do czynienia. To nie była przyjemna warstewka nawilżenia, do jakiej przyzwyczaiły mnie inne - także tanie - produkty. Nie, tu mamy do czynienia z regularnym, tłustym i brudnym dziegciem, który trzeba regularnie po prostu zmyć (i to najlepiej dwa razy).
Wydajność - na całkowicie przeciętnym poziomie, czyli w moim przypadku 6 razy na całe ciało (proszę wziąć poprawkę na fakt, że noszę XL, więc jest co masować, może na mniejszych ciałkach wyjdzie więcej).
Podsumowując: peeling zasadniczo spełnia swoje funkcje w podstawowym zakresie zdarcia naskórka i wygładzenia, lecz z mojej perspektywy robi to w niesprzyjających okolicznościach potwornego zapachu (który się utrzymuje, co w tym wypadku uznaję za wadę) oraz totalnie nieakceptowalnej, oleistej warstwy. Jeśli ktoś lubi takie przygody, może się skusić na wydanie pieniędzy (źródła mówią między 14 a 19 zł), ale myślę, że o wiele lepszy efekt osiągnie się domowym sposobem (fusy po kawie for the win!).