Siedzę nad żurem, który składa się prawie z samej kiełbasy i boczku. Nie mogę na to patrzeć i przypominam sobie, czemu ostatnio myślę nad zostaniem wege. Ale jednak skupiam wzrok na tym boczku, żeby się nie rozlecieć z wkurwienia na kawałki.
Wysłuchuję tyrady o tym, że już powinnam wziąć ślub i urodzić gromadkę dzieci. A tak to jestem starą panną, ale to w sumie nic dziwnego, bo kto by chciał taką grubą. Potem kobieta, która urodziła mojego ojca, co było jej najdonioślejszym życiowym osiągnięciem, opowiada o dziewczynie, z którą bawiłam się w dzieciństwie. Ma tak samo jak ja 25 lat, dziecko lub nawet dwójkę i jest w trakcie rozwodu. I dla mojej babki to jest coś ważniejszego niż fakt, że mam pracę i sobie powolutku biorę to, na co mam w życiu ochotę.
Nie powinnam się przejmować, powtarzam sobie. Ostatnią resztką silnej woli powstrzymuję się od złośliwej riposty, że może i jestem gruba, ale babciu, zdziwiłabyś się, ilu mnie chciało. I moja wielka dupa czasem tylko przyspieszała sprawy.
Oh, well.