time to say goodbye
/
8 Comments
Wiesz, że przychodzi czas na pozbycie się jakiegoś kosmetyku, gdy jego nowa, odświeżona wersja jest na rynku od roku czy jakoś tak...
Zdecydowałam więc na pożegnanie się z podkładem Bourjois Healthy Mix w najjaśniejszym odcieniu 51, choć całości nie zużyłam.. Po zużyciu 20% zepsuła mi się pompka, więc resztę wygrzebywałam ponad rok, co pewnie nie było zbyt higieniczne, ale co tam. Bardzo lubiłam starą wersję HM za świeży, zdrowy glow, pokrycie niedoskonałości dwiema cienkimi warstwami produktu i wyjątkową trwałość. Recenzje nowszej wersji wskazują na to, że ktoś gdzieś chciał być za fajny i zepsuł całkowicie porządny, udany produkt. Mam chęć wypróbować inne podkłady Bourjois, jeśli kiedykolwiek zużyję to, co mam teraz w zapasach. Jakieś sugestie dla cery mieszanej z lekką tendencją w stronę tłustej?
Miałam też od zamierzchłych czasów żel do stylizacji brwi z serii Giordani Gold z Oriflame. Niegdyś przezroczysty żel zabrudził się, gdyż nanosiłam go na brwi poprawione cieniem - stąd teraz na zdjęciu może to wyglądać nieco obleśnie :P Szczoteczka raczej z tych większych, niemniej wygodna. Żel robił dokładnie to, do czego został stworzony, czyli ujarzmiał brwi w sposób, jaki sobie tego życzyłam. Myślę, że żele za 8 zł robią dokładnie to samo, więc jakoś nie widzę sensu w płaceniu za niego aż 30 zł w regularnej cenie.
Wymęczyłam ostatnio truskawkowego Carmexa w tubce. Po latach eksperymentów doszłam do wniosku, że tak jak najbardziej lubię Carmex w sztyfcie, tak wersja truskawkowa jest najmilsza mym, yyyy, zmysłom. Podobno gdzieś na rynku pojawiają się truskawkowe sztyfty, ale nie było mi dane tego cuda oglądać. Swego czasu testowałam tubki w wersji miętowej i z zieloną herbatą - esencja dramatu, nie polecam nikomu, chyba że ktoś ma fetysz gorzkiego posmaku i pieczenia ust.
Zdecydowanie moim największym rozczarowaniem w tym roku jest powrót do maskary High Impact od Clinique.
High Impact była moją pierwszą "dorosłą" maskarą, którą dostałam od mamy, gdy miałam 17 lat. Warto tu zaznaczyć, że przerobiłam dwa opakowania - obydwa kupione w USA (uuu, że ja niby taka światowa, ę-ą). Niemniej było to odpowiednio 8 i 6 lat temu (jezusicku, jaka ja stara!). Z HI byłam bardzo zadowolona, choć trzeba tu mieć na względzie, że były to czasy, gdy o makijażu nie wiedziałam totalnie nic, a moje wymagania były zupełnie inne niż teraz. Cóż, postanowiłam zrobić mały powrót do przeszłości i moje trzecie spotkanie z kultowym kosmetykiem skończyło się - oględnie mówiąc - rozczarowaniem.
Mokra konsystencja przy takiej szczocie i moich rzęsach daje solidne pogrubienie - owszem, mam trzy grube, posklejane kępki rzęs, które trzeba cierpliwie rozczesać grzebykiem. Dopiero druga warstwa na takim podkładzie daje jako-taki efekt, przy czym wtedy na końcach pojawiają się klumpy. Coś za coś. Żeby było weselej, HI robiła mi umiarkowaną pandę pod oczami po około 6-7 godzinach - samo pandowanie mnie aż tak nie mierzi, wliczam to w ryzyko, ale 6 godzin to dla mnie wynik po prostu żenujący (zero płaczu, umiarkowana temperatura, bez przygód w stylu deszcz). A na dokładkę - bardzo upierdliwe zmywanie nawet bez dodatków w stylu cienie czy kredki.
Dałam jej miesiąc, żeby podeschła. Nic się nie zmieniło, a mnie szlag trafił i mamrocząc pod nosem najpiękniejsze polskie przekleństwa, jakie możecie sobie imaginować, znalazłam jej nowy domek. Koleżanka jest zadowolona.
Ostatni kosmetyk, który mnie wkurzył, to hipoalergiczny żel do mycia twarzy dla cery normalnej i mieszanej marki Biały Jeleń.
W teorii żel ma delikatnie oczyszczać zarówno zanieczyszczenia, jak i makijaż. Robi to tak delikatnie i ostrożnie, że makijaż zostaje niemal nietknięty. Ba, nawet mycie twarzy rano jest takie jakieś... bardzo, bardzo pozorne. Żel prawie się nie pieni pomimo SLS* na drugim miejscu (!!!) i trzeba go dość solidnie wylać, aby cokolwiek zdziałać. Nie wątpię, że dla osób z alergiami skórnymi może to być zaleta, ale skoro domycie nocnego sebum, którego nie produkuję tak dużo, przerasta możliwości tego żelu, to sorry, alergikom też nie zrobi dobrze.
Po zużyciu połowy flaszki postanowiłam nie pieprzyć się w kosmetyki hipoalergiczne i kupiłam chamski żel dla pryszczatych nastolatków. Reszta służy mi do mycia pędzli - ale tylko tych utytłanych w suchych pudrach i cieniach, bo podkłady i inne kremowy formuły tkwią wesoło na pędzlach tak jak tkwiły (czyli szampon Babydream radzi sobie lepiej w kwestii mycia niż ten żel, a to już bardzo poważny zarzut).
*hipoalergiczny nie znaczy "w ogóle nie uczula", tylko "jest mniejsza szansa". SLS powinno tu być mniej w porównaniu do podobnych kosmetyków, a i tak jestem rozczarowana, chociaż tak na dobre to przestałam się tym badziewiem przejmować.
+++
Mam do wykorzystania do końca czerwca bon sodexo i jak przystało na warszawską lampucerę, która od dawna się nie rozpieszczała, postanowiłam go zrealizować w drogerii. Stwierdziłam że nie będę się rozmieniać na drobne w SuperPharmie i zaszaleję sobie w Sephorze lub Douglasie.
I tu pojawia się kłopot - po wstępnym rekonesansie stwierdziłam, że niemal wszelkie moje zachciewajki kosmetyczne są spełnione. Serio, nie mam czego sobie tam kupić - z tych nieco praktyczniejszych rzeczy, do których nie musiałabym dopłacać drugie tyle.
Rok temu byłoby mi smutno, teraz myślę - Olcia, chyba dorastasz.
Miałam też od zamierzchłych czasów żel do stylizacji brwi z serii Giordani Gold z Oriflame. Niegdyś przezroczysty żel zabrudził się, gdyż nanosiłam go na brwi poprawione cieniem - stąd teraz na zdjęciu może to wyglądać nieco obleśnie :P Szczoteczka raczej z tych większych, niemniej wygodna. Żel robił dokładnie to, do czego został stworzony, czyli ujarzmiał brwi w sposób, jaki sobie tego życzyłam. Myślę, że żele za 8 zł robią dokładnie to samo, więc jakoś nie widzę sensu w płaceniu za niego aż 30 zł w regularnej cenie.
Wymęczyłam ostatnio truskawkowego Carmexa w tubce. Po latach eksperymentów doszłam do wniosku, że tak jak najbardziej lubię Carmex w sztyfcie, tak wersja truskawkowa jest najmilsza mym, yyyy, zmysłom. Podobno gdzieś na rynku pojawiają się truskawkowe sztyfty, ale nie było mi dane tego cuda oglądać. Swego czasu testowałam tubki w wersji miętowej i z zieloną herbatą - esencja dramatu, nie polecam nikomu, chyba że ktoś ma fetysz gorzkiego posmaku i pieczenia ust.
Zdecydowanie moim największym rozczarowaniem w tym roku jest powrót do maskary High Impact od Clinique.
High Impact była moją pierwszą "dorosłą" maskarą, którą dostałam od mamy, gdy miałam 17 lat. Warto tu zaznaczyć, że przerobiłam dwa opakowania - obydwa kupione w USA (uuu, że ja niby taka światowa, ę-ą). Niemniej było to odpowiednio 8 i 6 lat temu (jezusicku, jaka ja stara!). Z HI byłam bardzo zadowolona, choć trzeba tu mieć na względzie, że były to czasy, gdy o makijażu nie wiedziałam totalnie nic, a moje wymagania były zupełnie inne niż teraz. Cóż, postanowiłam zrobić mały powrót do przeszłości i moje trzecie spotkanie z kultowym kosmetykiem skończyło się - oględnie mówiąc - rozczarowaniem.
Mokra konsystencja przy takiej szczocie i moich rzęsach daje solidne pogrubienie - owszem, mam trzy grube, posklejane kępki rzęs, które trzeba cierpliwie rozczesać grzebykiem. Dopiero druga warstwa na takim podkładzie daje jako-taki efekt, przy czym wtedy na końcach pojawiają się klumpy. Coś za coś. Żeby było weselej, HI robiła mi umiarkowaną pandę pod oczami po około 6-7 godzinach - samo pandowanie mnie aż tak nie mierzi, wliczam to w ryzyko, ale 6 godzin to dla mnie wynik po prostu żenujący (zero płaczu, umiarkowana temperatura, bez przygód w stylu deszcz). A na dokładkę - bardzo upierdliwe zmywanie nawet bez dodatków w stylu cienie czy kredki.
Dałam jej miesiąc, żeby podeschła. Nic się nie zmieniło, a mnie szlag trafił i mamrocząc pod nosem najpiękniejsze polskie przekleństwa, jakie możecie sobie imaginować, znalazłam jej nowy domek. Koleżanka jest zadowolona.
Ostatni kosmetyk, który mnie wkurzył, to hipoalergiczny żel do mycia twarzy dla cery normalnej i mieszanej marki Biały Jeleń.
kwc |
Po zużyciu połowy flaszki postanowiłam nie pieprzyć się w kosmetyki hipoalergiczne i kupiłam chamski żel dla pryszczatych nastolatków. Reszta służy mi do mycia pędzli - ale tylko tych utytłanych w suchych pudrach i cieniach, bo podkłady i inne kremowy formuły tkwią wesoło na pędzlach tak jak tkwiły (czyli szampon Babydream radzi sobie lepiej w kwestii mycia niż ten żel, a to już bardzo poważny zarzut).
*hipoalergiczny nie znaczy "w ogóle nie uczula", tylko "jest mniejsza szansa". SLS powinno tu być mniej w porównaniu do podobnych kosmetyków, a i tak jestem rozczarowana, chociaż tak na dobre to przestałam się tym badziewiem przejmować.
+++
Mam do wykorzystania do końca czerwca bon sodexo i jak przystało na warszawską lampucerę, która od dawna się nie rozpieszczała, postanowiłam go zrealizować w drogerii. Stwierdziłam że nie będę się rozmieniać na drobne w SuperPharmie i zaszaleję sobie w Sephorze lub Douglasie.
I tu pojawia się kłopot - po wstępnym rekonesansie stwierdziłam, że niemal wszelkie moje zachciewajki kosmetyczne są spełnione. Serio, nie mam czego sobie tam kupić - z tych nieco praktyczniejszych rzeczy, do których nie musiałabym dopłacać drugie tyle.
Rok temu byłoby mi smutno, teraz myślę - Olcia, chyba dorastasz.
dżizas, też miałam ten żel jeleniowy. Porażka na całej linii. Teraz kupiłam Effaclar i jest git :D
OdpowiedzUsuńKup kredki seforowe. Albo szminki. Albo zrób zapas pielęgnacji w super pharm. Ewentualnie możesz oddać mi XD Albo idź do empiku. Albo kerfura, chociaż nie jestem pewna czy honorują. Badziewia w home&you nakup.
OdpowiedzUsuńPożegnania z kosmetykami to u mnie ciężkie rozstania, pozbywam się kosmetyków z wielkim żalem jestem typowym chomikiem nie używam ale szkoda mi wyrzucić ale od niedawna dziele się kosmetykami, których nie używam i staram się ograniczać w kupowaniu :)
OdpowiedzUsuńJa tęsknie za starą wersją healthy mix jakoś ta nowa nie przemawia do mnie...
Ja z podkładem Healthy mix też się niestety nie polubiłam, strasznie się z nim męczyłam...
OdpowiedzUsuńNie masz sobie czego kupić, powiadasz? To weź coś dla mnie :D:D.
OdpowiedzUsuńOstatnio wyrzuciłam całą reklamówkę rozwarstwionych lakierów, starych szminek, pokruszonych cieni i byłam z siebie dumna.
Miałam żel z Białego Jelenia, ale niebieską wersję, jakoś mnie nie zauroczył. Na zielony też się czaiłam, ale sobie odpuszczę.
Wprawdzie przedstawionego wyżej kosmetyku od tej firmy nie miałam, bo kupuję głównie ich mydła i... płyn do mycia naczyń, no, ale Biały Lejeń dotychczas mnie nie zawiódł (może właśnie dlatego, że ich żelu nie miałam, ale cicho tam). Jego działanie jest równie kojące, jak zapach - dla mnie - super.
OdpowiedzUsuńnigdy nie miałam HM ale polecam revlon colorstay, albo 123 z bourjois :) ewentualnie wake me up rimmel jesli chcesz rozswietlenie ale sa dosc ciemne wiec skoro HM mialas 51 to mozesz miec problem z dopasowaniem odcienia...
OdpowiedzUsuńOrginalny HM był taki średniawy ale nie najgorszy, nie miałam nowej wersji więc nie mam porównania :)
OdpowiedzUsuń