Maybelline Color Whisper
/
9 Comments
Uświadomiłam sobie ostatnio, że Maybelline króluje u mnie w zakresie marek kolorowych ze średniej półki. Przyczyniły się do tego niewątpliwie whisperki, do których początkowo podchodziłam raczej nieufnie i z dystansem.
Było typowo - najpierw przeczytane zachwyty w internecie, potem mazanie się w drogerii, sceptycyzm, a gdy kilka tygodni później trafiłam na wyjątkowo korzystną promocję, skusiłam się na pierwszy egzemplarz.
Moja początkowa niepewność miała kilka źródeł:
- serdecznie nie cierpię plastikowych, przezroczystych nakładek na pomadki. Kojarzą mi się podskórnie z tandetą, naprawdę nie ma tu żadnych racjonalnych powodów.
- w gamie kolorystycznej dominują cieliste lub mało wyraziste - na pierwszy rzut oka - odcienie. Z moim nastawieniem na mocny kolor, które dominuje u mnie od dłuższego czasu, nie był to szczególnie nęcący wybór.
- żelowa formuła i transparentność w porównaniu z wyżej wymienionym "brakiem" kolorów dalej była dla mnie niejasna.
Powiedziałby ktoś - Olga, ty durna babo, a może byś wzięła tester, zrobiła z niego użytek na ustach i pozbyła się wątpliwości?
W tym momencie muszę zrobić drobną dygresję. Tak jak nie mam zaawansowanej bakteriofobii i myśl o macaniu testerów cieni czy pudrów mnie raczej nie brzydzi, tak od pewnego czasu pomadki testuję tylko na grzbiecie dłoni. Teoretycznie na wścibskich paluszkach można by znaleźć więcej rozmaitego tałatajstwa, niemniej wizja używania testeru pomadki po jakiejś raszpli z opryszczką budzi we mnie lęk i dreszcze. Jakimś cudem udało mi się przeżyć 25 lat i nie złapać (chyba) wirusa opryszczki czy innego syfu i zamierzam dzielnie się tego trzymać.
Gdyby nie ta fobia, to odkryłabym wcześniej, że Color Whisper ma całkiem solidne krycie, intensywny kolor i w ogóle daje nieźle czadu, choć jest upierdliwy.
Pierwszym whisperkiem był u mnie kolor oznaczony numerkiem 310 i nazwą Mad For Magenta. Można się kłócić, czy magenta jako kolor skłania się bardziej ku fioletowi czy różowi, na stronie producent idzie wyraźnie w tym pierwszym kierunku. Sztyft na pierwszy rzut oka też jest wyraźnie fioletowawy, ale wystarczy aplikacja i wszystko jasne - ta Magenta jest różowa jak cholera. Przynajmniej na moich ustach - zdaję sobie sprawę z tego, że naturalna barwa warg ma ogromne znaczenie przy takiej żelowej formule (moje niby nie są jakieś intensywne, ale to nie pierwszy raz, gdy wyraźnie fioletowa pomadka na moich ustach okazuje się być bardziej różowa).
Żeby nie było wątpliwości - taki obrót spraw jak najbardziej mi odpowiada, jestem w Magencie zakochana na zabój. Swatch Mad For Magenta na ręce jest wyraźnie słabo napigmentowany i różowy. Na ustach diametralnie się zmienia, co jest ostatecznym dowodem, że trzeba samemu się przekonać, jak ten gagatek może koniec końców wyglądać.
Gdy przestałam się przejmować plastikowymi nakładkami, uświadomiłam sobie, że reszta opakowania, czyli srebrny sztyft, jest w miarę elegancka. Jak się ma dobry humor, można ją wręcz przyrównać do Dior Addict Lip Glow.
Drugim whisperem było Who Wore It Red-er. Tak jak doceniam subtelne gry słowne w nazwach, tak trzeba sobie wytłumaczyć kilka spraw - niby czerwone, a naklejka z oznaczeniem idzie w róż. Ok, wybaczamy.
Swatch na ręce nie ma sensu - u mnie jest różowy, na ustach jest czerwono, ale mniej intensywnie niż wskazywałby na to sztyft.
Ok, no dobra, swatche na ręce prezentują się tak:
Dupy nie urywa, prawda? Cóż, nic dziwnego, że pierwsze testy w drogerii mnie nie przekonały. Zwłaszcze, że Red-er wydaje się być różowy.
A na ustach Magenta wygląda tak (gratis moje miny; pamiętajcie, że przednia kamera w smartfonie ma dość słabe parametry).
A gdybyście kiedyś się zastanawiały, jak się ustawić do samojebki, żeby w ogóle siebie nie przypominać - zalecam takie ustawienie. Z najgłupszą miną, jaką jesteście w stanie zrobić.
Podsumowując: Color Whispery to świetne rozwiązanie dla osób szukających lekkiego acz wyraźnego koloru na ustach. Trwałość, zjadanie się - typowe dla tego typu formuły, więc bez szału, niemniej malowanie się Whisperami jest czystą przyjemnością. Mam na oku jeszcze trzy kolory :>
Moim zdaniem bardzo ładnie się prezentują na ustach :)
OdpowiedzUsuńMnie Mad for Magenta trochę rozczarowała, muszę pilnować się z gruboscią warstwy, bo co za dużo to nieładnie. Czaję się na Lust for Blush na promocji w Hebe.
OdpowiedzUsuń310 mam i ładnie prezentuje się na ustach :) Ogólnie bardzo ładne kolory :) Śliczna grzywa!
OdpowiedzUsuńjakos nigdy nic nie mialam z maybellin- chyba tylko lakiery, a ostatnio slysze duzo dobrego o tej firmie
OdpowiedzUsuńsama nie wiem, moze sie skusze
:)
Bardzo ładne odcienie :)
OdpowiedzUsuńja mam latem dosc przekornie, tzn z szafki wypadają mi jakies róże i pomarańcze na usta, ale ja z uporem maniaka maluję paznokcie na czarno i używam ciemnych szminek. jakoś w tym roku nie mogę się przestawić na tryb letni. szczytem był dla mnie kupienie sobie takiej grubej kredki do ust z revlon (trop: że błyszczykowa, więc na lato), ale i tak wybrałam w kolorze 005 crush beguin (wf?). przezajebista i ciemna, love it!
OdpowiedzUsuńPrzyjemne kolorki. Z tą seria nie miałam jeszcze doczynienia, ostatnio zresztą nie mam ochoty macać kosmetyków w drogeriach :/
OdpowiedzUsuńIlekroć chciałam kupić którąś z tej serii, wszystkie były wymacane przez usta, ręce i inne nieczyste członki macantek. Zapomniałam o swoim chciejstwie i poszłam do Inglota po jakieś tam inne mazidła do ust, bo ile można ?! :)
OdpowiedzUsuńWyglądaja nieźle chociaż u mnie jak na razie bezkonkurencyjne są błyszczyki Bell Tint, jeżeli lubisz takie kolorki to napewno będą ci odpowiadać, a są pewnie tańsze, a wierz mi, że o wiele bardziej wytrwałe. Te do Maybelline podobne produkuje L'Oreal, ale też jakość słaba,a już w stosunku do ceny to w ogóle :) Także polecam są dobre zwłaszcza na lato, kiedy wszystko nam spływa-ten błyszczyk ani drgnie hhaha :)
OdpowiedzUsuń