Kosmetyczna przemoc symboliczna
/
7 Comments
Jeden z moich ulubionych socjologów, czyli Pierre Bourdieu, wprowadził do nauk społecznych termin przemocy symbolicznej. Wikipedia mocno upraszcza sprawę króciutkim zdaniem:
Jest to miękka forma przemocy, która nie daje po sobie poznać, że jest przemocą.
Doszłam ostatnio do wniosku, że niektóre kobiety są mistrzyniami pasywno-agresywnej przemocy symbolicznej. Co taka babeczka robi?
Ano wysyła swojego małżonka (tak, to bardzo ważne w tej sytuacji) do drogerii po zakupy. Kobiece zakupy.
Rozumiem, że współczesna kobieta to stworzenie potwornie zabiegane, zajęte i można nie mieć czasu na wyjście na zakupy (seriously, kto by sobie odmawiał tej przyjemności?). Ale potem zdarzają się takie kwiatki:
Małżonek z przestrachem w oczach biega między standami z kolorówką i szuka czerwonego lakieru do paznokci. Na początku się wstydził (że facet i lakiery, dżender-srender), a potem zadzwonił do żony i zrezygnowany kazał sobie tłumaczyć, jak dokładnie czerwony ma być ten lakier. Uruchomiły się wtedy moje znacznie ograniczone pokłady empatii i zaoferowałam kolesiowi, że pomogę w wyborze. Uprzejmie podziękował, ale po dwóch minutach wrócił do mnie, wręczył telefon i po krótkiej rozmowie okazało się, że żona potrzebowała bardzo ciemnej, głębokiej czerwieni, żeby pasowała jej do naszyjnika. Myślę, że uchroniłam ziomeczka od porządnej awantury, bo wcześniej błądził zdecydowanie w okolicach jasnych, strażackich odcieni.
Ostatnio z kolei obserwowałam, jak facet szukał balsamu antycellulitowego określonej firmy. Na jednej ręce bejbi płci żeńskiej, drugie bejbi nieco większe pałętało mu się między nogami, facecik patrzy na te balsamy i widzę na jego twarzy esencję "ja pierdolę, ale o co chodzi". Wiedział, jaka firma, nawet kojarzył butelkę. Zaczepia ekspedientkę, szukają, szukają - balsamu nie ma. Myślę sobie "zaraz skapituluje", ale wstąpiła w niego nowa energia i taki zadowolony pyta:
- A czy jest jakaś szansa, że to może będzie tam, gdzie kremy do twarzy?
I tak lżej mi się na duszy zrobiło, że to jednak prawda, że mężczyźni nie mają bladego pojęcia, czym jest cellulit, skoro w dobrej wierze pytają, czy zdarza się na twarzy.
Myślę, że sama nie jestem lepsza - pamiętam, jak swego czasu prosiłam mojego ojca o kupno podpasek i wkładek. Tak, to było naprawdę okrutne.
W czasach komuny mój dziadek zaopatrywał baby domowe w watę i rajstopy, z kupnem których do końca życia nie miał problemów. Takie były czasy, że trzeba było kminić i nie do końca było to sprzężone z przemocą, o której piszesz :)
OdpowiedzUsuńmój k się buntuje. i dobrze, jeśli uda mi się wejść mu na głowę do tego stopnia, że będzie mi szukał lakieru do paznokci, to natychmiast się rozwiodę.
OdpowiedzUsuńJesteś kobietą o wielkim sercu.
OdpowiedzUsuńJa mojego ostatnio prosiłam o jakieś wkładki czy tampony właśnie. Pytałam go - nie będziesz się wstydził? ale on bierze pierwsze z brzegu i się nie czai, a niech no tylko ktoś by spróbował na niego krzywo spojrzeć... :D
OdpowiedzUsuńMój TŻ czuje się na tyle męsko, że pija owocowe piwa, kolorowe drinki i absolutnie nie przeszkadzają mu podpaski w koszyku. :) Niemniej bywają i tacy mężowie, co to kosmetyki żonom kupują w ramach niespodzianki i to jest dla mnie dopiero zjawisko. :D
OdpowiedzUsuńWysyłanie po zakupy dla mnie ok - ale tylko w przypadku kiedy kupujący (niezależnie od płci) wie po co idzie. Przecież wystarczy strzelić fotę tego co się właśnie skończyło, znaleźć zdjęcie w internecie, albo po prostu dokładnie napisać: firma, nazwa kosmetyku, wygląd opakowania i gdzie tego szukać.
OdpowiedzUsuńI dzięki temu kupujący się nie męczy i chętniej w przyszłości zgodzi się na propozycję zrobienia dla nas zakupów :)
Czucz, dokładnie się z Tobą zgadzam - ja oczywiście ironizuję z sytuacji, gdy takie informacje nie są dostarczone :)
OdpowiedzUsuń