kolejna seria ;)
/
0 Comments
Gdy tak sobie dziś siedziałam na szkoleniu i robiłam wszystko, żeby nie zasnąć, zaczęłam sobie przygotowywać listę kosmetyków do opisania w kategorii "bubel alert". Bardzo szybko się zorientowałam, że mają pewną cechę wspólną, a mianowicie to, że wszystkie kupiłam pod wpływem bardzo pozytywnych recenzji na innych blogach.
Nie wszystkie są bublami totalnymi - do jednego kosmetyku mam zastrzeżenia w kwestii zapachu, a ten, jak wiadomo, jest u każdej z nas indywidualną kwestią. Ale przeboleć nie mogę, że przez kilkanaście (!!!) blogów przetoczyły się entuzjastyczne recenzje cieni do powiek, które są absolutnie do kitu. I chyba mogę być obiektywna - używałam do nich tej samej bazy i pędzli co przy innych cieniach. Poczułam się wręcz oszukana - niby świetna pigmentacja, intensywne kolory, łatwość blendowania... A figa (że się tak jeszcze elegancko wyrażę), one są wręcz tragiczne xdddd
Spokojnie, napiszę o nich, jak nabiorę weny na wylewanie z siebie takiej ilości krytyki ;D Co do olejku, to mogę napisać już teraz. Tyle się pozytywów naczytałam o olejkach z Alterry, że stwierdziłam - spoko, wezmę jeden. W Rossmanie, którego nawiedziłam, były tylko dwie wersje zapachowe, a w dodatku spieszyłam się, więc złapałam za zieloną. Jak się później okazało, jest to wersja "limonka i oliwka".
No ok, limonka cacy, napaliłam się jak głupia na te super egzotyczne zapachy.
Wieczorem łapię za butelkę... I co poczułam?
Owszem, poczułam limonkę. Ale taką, jaką się czuje po powąchaniu opróżnionej butelki Corony*. Pewnie to zasługa oliwki, ale teraz jestem skonfundowana. Zapach może nie jest intensywny, ale za to dość trwały. Na dzień się tym nie posmaruję, bo będzie się gryzło z perfumami, a nikt nie chce, żeby mu perfumy się gryzły z duchem zapachu piwa. Na noc tym bardziej nic z tym nie zrobię, bo mimo wszystko jest zbyt orzeźwiający...
*żeby nie było, mam poważniejsze problemy w życiu, ale teraz trzymam się twardo postanowienia, że tylko takimi się z wami dzielę* Chyba ściągnę od Anwen i pójdzie na włosy ;)
*Corona jest to epicko dobre piwo, faworyt hipsterskiej nowojorskiej wannabe-bohemy (Urban, jeśli Corona straciła to stanowisko, popraw mnie). ma szczupłą butelkę jak Miller, a pic polega na tym, żeby do szyjki wsadzić ósemkę limonki albo cytryny. piwo się przez nią filtruje i nabiera zacnego smaku. prędzej czy później owoc wpada do środka i zostaje tam na wieki i nabiera nowego, piwnego aromatu. uruchomcie wyobraźnię wakacyjno-zapachową, na pewno to poczujecie!