przypominajka: Skin79, Hot Pink Super Plus Beblesh Balm
/
3 Comments
Tak, nie byłabym sobą, gdybym nie wypróbowała tego BB. I jak się okazało po teście - dużo bym straciła :D
Tyle się naczytałam o genialności Hot Pink i miałam sporo obaw. Na szczęście w tym wypadku okazało się, że to, co zachwala połowa internetu, mi też pasuje. Nie wiem na ile to kwestia jaja, które okiełznałam, przyjmuję więc, że razem tworzą zgrany duecik.
Za co polubiłam Hot Pink:
- Jest gęsty, więc nie zasycha szybko i można go dokładnie rozprowadzić.
- Kolor bardzo mi odpowiada (więc jeśli najdzie mnie na szukanie kolejnego BB, to będę mi łatwiej porównać kolory).
- Dobrze kryje, oczywiście jak na moje wymagania. Nie mam żadnych pryszczydeł, a przebarwienia potrądzikowe wystarczyło przyklepać dodatkową cienką warstwą kremu. Jak dla mnie efekt genialny, kiedyś gruba warstwa korektora z podkładem jedynie subtelnie zakrywały te kratery na moim obliczu. Więc nie wiem, jak Pink by działał, gdybym nadal miała takie srogie problemy ;)
Wad zasadniczo nie znalazłam, ale jest jedna rzecz, która mnie czasem lekko irytowała - Hot Pink jest dość, hmm, wilgotny. Nie wchłania się do matu, bliżej mu do czegoś, co niektóre dziewczyny nazywają "satyną". O ile na policzkach wyglądało to całkiem fajnie, to na moim kartoflanym nosie nie prezentowało się atrakcyjnie (czułam się jak jeden z tych ogromnych lustrzanych teleskopów, z tą różnicą, że one mają wklęsłe lustra :x ). Jednakowoż po przypudrowaniu wszystko wyglądało już dobrze.* I w ten oto sposób Hot Pink wylądował bardzo wysoko na mojej liście "mrr, jak tylko opłacę drugi semestr studiów, to cię zdobędę".
*uwielbiam o tym pisać, chociaż wiem, że niektórych może to wkurzać - szalala, wystarczy mi poranne przypudrowanie nosa i w ciągu dnia nie muszę robić poprawek, bo po prostu nie zaczynam się błyszczeć. czasem się zastanawiam, czy nie byłoby warto wystawić moim retinoidom pomnika albo chociaż przydrożnej kapliczki. alleluja.
Tyle się naczytałam o genialności Hot Pink i miałam sporo obaw. Na szczęście w tym wypadku okazało się, że to, co zachwala połowa internetu, mi też pasuje. Nie wiem na ile to kwestia jaja, które okiełznałam, przyjmuję więc, że razem tworzą zgrany duecik.
Za co polubiłam Hot Pink:
- Jest gęsty, więc nie zasycha szybko i można go dokładnie rozprowadzić.
- Kolor bardzo mi odpowiada (więc jeśli najdzie mnie na szukanie kolejnego BB, to będę mi łatwiej porównać kolory).
- Dobrze kryje, oczywiście jak na moje wymagania. Nie mam żadnych pryszczydeł, a przebarwienia potrądzikowe wystarczyło przyklepać dodatkową cienką warstwą kremu. Jak dla mnie efekt genialny, kiedyś gruba warstwa korektora z podkładem jedynie subtelnie zakrywały te kratery na moim obliczu. Więc nie wiem, jak Pink by działał, gdybym nadal miała takie srogie problemy ;)
Wad zasadniczo nie znalazłam, ale jest jedna rzecz, która mnie czasem lekko irytowała - Hot Pink jest dość, hmm, wilgotny. Nie wchłania się do matu, bliżej mu do czegoś, co niektóre dziewczyny nazywają "satyną". O ile na policzkach wyglądało to całkiem fajnie, to na moim kartoflanym nosie nie prezentowało się atrakcyjnie (czułam się jak jeden z tych ogromnych lustrzanych teleskopów, z tą różnicą, że one mają wklęsłe lustra :x ). Jednakowoż po przypudrowaniu wszystko wyglądało już dobrze.* I w ten oto sposób Hot Pink wylądował bardzo wysoko na mojej liście "mrr, jak tylko opłacę drugi semestr studiów, to cię zdobędę".
*uwielbiam o tym pisać, chociaż wiem, że niektórych może to wkurzać - szalala, wystarczy mi poranne przypudrowanie nosa i w ciągu dnia nie muszę robić poprawek, bo po prostu nie zaczynam się błyszczeć. czasem się zastanawiam, czy nie byłoby warto wystawić moim retinoidom pomnika albo chociaż przydrożnej kapliczki. alleluja.
no no ja tez będe testowac BB ale to innej serii:)Powodzenia!! Mnie jajo nadal wkurza..
OdpowiedzUsuńteż muszę go wypróbować ;)
OdpowiedzUsuńKocham Twoj styl pisania. Po prostu kocham. Alleluja :]
OdpowiedzUsuń