wszyscy mają jajo, mam i ja
/
1 Comments
Dobre kilka miesięcy chodziłam koło jaja. Cena Beauty Blendera była dla mnie zabójcza, więc używając uroczego określenia Małej Mi, zdecydowałam się na "wersję budget", czyli jajo z Cosmo. Funt zdrożał, więc zapłaciłam coś koło 25 zł. I dziś ochoczo przystąpiłam do testów.
Bez filozoficznych rozważań: nie widzę wielkiej różnicy w efekcie końcowym.
Źródła tego stanu rzeczy upatruję w kilku rzeczach: albo za mało jajo zmoczyłam (wcale mi nie urosło tak bardzo), albo źle aplikowałam, albo moje palce są tak cudowne, że mogę sobie nimi rozprowadzić BB cream tak samo dobrze jak jajcem ;)
Oczywiście jajko da się lepiej zmoczyć następnym razem, ale mam rozkminkę, co z tą aplikacją. Po przeczytaniu kilkunastu recenzji zrobiłam dokładnie to samo, co opisywały blogerki - wklepywałam stemplującym ruchem podkład w twarz. Hm hm.
Chyba dla poprawy samopoczucia zostanę jednak przy trzeciej możliwości, czyli cudownych palcach ;)
W ramach eksperymentu użyłam czubka jaja do nałożenia korektora pod oczy. I tu się nadziałam, ale to nie wina jaja, tylko korektora.Boi-ing z Benefitu dobrze się rozprowadza tylko palcem, bo wtedy się rozgrzewa i troszkę stapia, amen. A tak teraz mam a) średnio dobrze rozprowadzony korektor pod oczami, który powłaził mi w zmarchy (fuj) i b) utytłany w korektorze czubek jaja, którego nie da się wyczyścić.
Selawi, że tak to fonetycznie z francuska ujmę.
Chętnie przetestowałabym to jajo z Cosmo, niestety się nie udało :(
OdpowiedzUsuńMoże rzeczywiście sam Beauty Blender ma magiczne właściwości i inne jaja wysiadają przy nim :D