Od środy wracam. Tak na stałe.
Żyję - choć nie jestem taka pewna, w którym wszechświecie.
Co się dało, to zdałam. Teraz pozostała już tylko kampania lipcowa i wypocenie licencjatu.

A teraz postaram się wyspać. Idealny plan na niedzielę.
Jezu. Nigdy, przenigdy nie dam się więcej naciągnąć na imprezowanie dalej, niż 1,5 godziny jazdy nocnymi w sobotnią noc.
Ale do rzeczy.

Pisałam już raz o kremie odżywczym z Fridge. Potem nadszedł czas na krem nawilżający o numerku 1.2 i uroczej nazwie Water Coat.
Zdjęć nie będzie, bo... Bo leń jestem. Zrobiłam już zdjęcia odżywczaka i wierzcie mi, poza numerkiem i nazwą opakowania są takie same.

Zobaczmy, co można przeczytać u producenta o tym kremie.

DOKŁADNY OPIS DZIAŁANIA: Krem stworzony z myślą o skórze, która potrzebuje szczególnego nawilżenia. Nadzwyczajnie się wchłania do głębszych warstw naskórka długotrwale nawilżając go i natłuszczając. Działa regenerująco. Poprawia wygląd i kondycję skóry. Olejki lawendowy i różany działają kojąco i chronią przed wolnymi rodnikami. Krem zawiera naturalne filtry UV.
POLECANA DLA: skór normalnych, dojrzałych, suchych, odwodnionych.

Zapowiada się nieźle, nie?
Kupiłam go akurat pod koniec lutego, gdy mrozy zaczynały puszczać, a moja skóra miesiąc po odstawieniu retinoidów była w średniej kondycji.

Jeśli chodzi o konsystencję i wchłanianie, to jest bardzo podobna do tej z wyżej wspomnianego kremu odżywczego - czyli genialna. Świetnie się rozsmarowuje, szybko wchłania - po prostu czuć, że ekspresowo wnika w ryjek, żeby robić dobre rzeczy :D Naprawdę doceniałam to rano - staczałam się ze swojego pokoju do lodówki (gdzie krem należy trzymać), szybkie smarowanko, kurs na górę (czyli, ja wiem, kilkanaście sekund?) i mogłam się malować. Nie żartuję - to jedyny krem w moim życiu (nawet 1.3 nie był tak szybki), po którego użyciu dosłownie w minutę później mogłam nałożyć szpachlę na twarz.
Z drugiej strony tak niesamowita lekkość kremu sprawiała, że na wieczór było to dla mnie odrobinę za mało -  należę do tych osób, co lubią sobie na noc nałożyć solidną warstwę kremów, serów itd. Ale to w końcu żaden problem, nie? ;)

A teraz muszę sobie (a przede wszystkim wam) odpowiedzieć na podstawowe pytanie - czy krem spełnia obietnice, które tak pięknie wyżej podkreśliłam kursywą?

*napięcie rośnie*

Na całe szczęście spełnia ;)
Nie mam już problemów z przesuszeniem skóry ani skórkami. Krem jest idealny pod każdy rodzaj podkładu (a przynajmniej te, które ja mam, nie wiem jak inne by się trzymały- ale to chyba jest niezły przekrój - mineralny z EDM, burżujowy Healthy Mix i oczywiście pierdylion bb kremów, jakie ostatnio testowałam). Nie roluje się, wygładza skórę i wręcz odnoszę wrażenie, że leciutko ją napina (w taki dobry, nawilżony sposób).

Czy Water Coat ma jakieś wady?
Owszem, ma.
Cena - to wiadomo. 185 zł za krem, którzy trzeba zużyć w 10 tygodni. Na szczęście Fridge często robi promocje (myślę, że teraz na Dzień Matki na pewno coś będzie). Ja absolutnie zakupu nie żałuję, chociaż oczywiście gdzieś z tyłu głowy kołacze mi myśl, że znalazłabym coś równie dobrego taniej. Ale wiecie co? Mogę sobie żydzić na lakiery, produkty do demakijażu (mogłabym tak dalej wymieniać), ale po wydaniu ładnych kilku tysięcy złotych przez 7 lat intensywnego dermatologicznego leczenia absolutnie nie zamierzam odmawiać dobrej pielęgnacji mojej biednej japie. Efekty są takie, że ostatnio po imprezie kumpela zarzuciła mnie komplementami i podejrzewała mnie o jakiś ekstra-hiper-duper podkład, a jedyne, co miałam na twarzy, to krem nawilżający (akurat inny) bez grama podkładu ani nawet pudru.
Do wad mogę też zaliczyć zapach. O ile 1.3 intensywnie pachniał różami (co dawało się znieść), to niestety 1.2 rozsiewa duszący zapach masła kakaowego (trzecie miejsce w składzie). Jak czekoladę i wszelkie jej pochodne uwielbiam, to Water Coat pachnie gorzkim kakaem (dobrze to odmieniłam?) i cóż, nie jest to specjalnie atrakcyjne. Da się przeżyć, ale przez dobre dwie godziny po aplikacji wyczuwałam to gorzkie kakao na sobie x_X Róża zdecydowanie była lepsza ;)
Ostatnia rzecz to opakowanie. Szklana buteleczka z pompką wielokrotnego użytku (Fridge zachęca do zwrotu zużytych opakowań). Rozumiem pompkę ze względów higienicznych, niestety pompka zacina się i po zużyciu 2/3 opakowania po prostu odmówiła posłuszeństwa. Krem, choć lekki, jest na tyle gęsty, że zostaje na ściankach i nie spływa na dół, by dać się jakoś wygodnie wyjąć. Gdy poprzednim razem sytuacja wydarzyła się przy kremie odżywczym, byłam przekonana, że to jednorazowy wypadek, teraz już niestety mam dowód, że wszystkie tak mają :/ Bardzo mnie to boli - zwłaszcza, gdy przypomnę sobie cenę - że tak dużo produktu się marnuje. Inne kremy na szczęście są w słoiczkach (i można sobie grzebać maluchami do woli, jesjesjes!).
Omg, dużo o tych wadach napisałam (taki mały defetysta ze mnie), niemniej krem naprawdę polecam. Jeśli mój odwodniony po retinoidach ryjek teraz już dobrze wygląda, to za zasługą Water Coat właśnie (przypomnę - było tak źle, że skóra mi złaziła płatami po wsmarowaniu w twarz Cetaphilu w ilości wystarczającej normalnym ludziom na 3 aplikacje).

Oto i skład dla zainteresowanych: 
 Water (Aqua), Rosa Damascena Flower Water, Theobroma Cacao Seed Butter, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Sorbitan Stearate and Sucrose Cocoate, Glycerin, Cera alba, Butyrospermum Parkii (Shea Butter) Fruit, Citrus Grandis (Grapefruit) Seed Extract, Xsantan gum, Lavandula Angustifolia Oil, Rosa Damascena Flower Oil, Eugenol, Geraniol, Linalool, Citronellol.

Jak zapowiedziałam, tak zrobiłam.
Pojechałam rowerem do pracy.

Moja poranna trasa była średnio przyjemna - w metrze ludzie dostali wścieklicy na widok jednośladu, chociaż stałam z nim na końcu składu (czyli tam, gdzie powinnam). Potem się okazało, że w centrum zepsuły się windy, więc wtarabaniłam się z rowerkiem na schody ruchome (Metro Centrum jest chyba "najgłębszą" stacją, więc długo jechałam). Z ostatnich 5 km, jakie miałam do pokonania, tylko ostatnie 2 miały ładną ścieżkę rowerową.
Przeżyłam, dojechałam.
Nie chciałam wracać tą samą trasą, bo wiedziałam, że nawet nie mam co się pakować do metra o godzinie 17 z rowerem i postanowiłam przejechać całe 18 km do domu. Z całej tej trasy ścieżki nie miałam może ze 2 km...  A do tego były takie świetne górki, przy których po prostu nie mogłam opanować dzikiego pisku radości, gdy zjeżdżałam :D

Gdy dojeżdżałam do domu, uświadomiłam sobie, że to pierwszy raz w moim życiu, gdy obróciłam jednego dnia ponad 30 km. W chwilę potem moja biedna dupa też to sobie uświadomiła i wyraziła swoje zdanie niesamowitym bólem (i dziś chodzę jak pokraka).
Obyło się na szczęście bez zakwasów (nie ma jak rowerek treningowy <3), ale siedzenie na twardym podłożu stanowi dla mnie wyzwanie.
Nie wiem, czy prędko to powtórzę.

+++

Nie wiem, kiedy się życiowo ogarnę. Miałam nadzieję, że dzisiaj, ale imprezy mocno mi w tym przeszkodziły.
W gimnazjum przechodziłam bardzo ciężki okres buntu, który u mnie objawiał się kindermetalostwem. Chodziłam wszędzie z kostką obszytą pierdyliardem naszywek i przypinek, w glanach i milionie rzemyków na rękach. Ileż ja godzin spędziłam słuchając głośno metalu i użalając się nad sobą. Dziś, z perspektywy czasu, da się to skomentować jednym dźwięcznym "trololo".
Miłość do muzyki mi została, styl ubierania się na szczęście mi przeszedł. 
Czułam jednak, że coś mi po drodze umknęło.

Nigdy się nie cięłam. Kłucie ograniczyłam do uszu (ale się nie oszczędzałam).

Czas to nadrobić.
Prowadzimy ostatnio z M. długie rozmowy na fejsie tyczące szeroko rozumianej pielęgnacji. Na swój sposób jestem dumna, że ostatnio po raz pierwszy sama pomalowała sobie paznokcie. Potem zainspirowała mnie do powrotu do ćwiczeń z Jillian.
A także zainfekowała mnie myślą o dermarollerze. 

Zestaw Colostrum (rolka + krem), o którym tyle się naczytałam, póki co ma dla mnie cenę zaporową. 450 zł to ja z chęcią wydam, ale na któryś z letnich festiwali muzycznych. Rozkminiłam sobie, że tym bardziej takie drogie hocki-klocki nie mają sensu, dopóki mam nadwagę.
I co wykminiłam? Tańsza rolka z Allegro, żeby sprawdzić, czy taka forma tortur ma sens. Może wymięknę. Jeśli nie, będę się systematycznie kłuć, żeby chociaż trochę się ujędrnić. 
W planach mam naprawdę ostateczne rozprawienie się z nadwagą. Takie w cholerę poważne. 8 godzin na dupie w biurze mało sprzyja, więc postanowiłam, że od jutra jeżdżę do pracy rowerem. Na początek wersja soft, czyli 14 km w jedną stronę z przerwą w połowie na 20minutowy kurs metrem. Jak się przyzwyczaję, to 18 km bez metra i po górkach. 

/spodziewajcie się pojutrze notki, w której przeklnę wszystkie te plany sapiąc z bólu przez zakwasy i akceptując fakt, że do końca życia będę nosiła namioty zamiast sukienek/


Obawiam się, że mój poprzedni szef mógł mieć rację mówiąc mi, że "powinnam poszukać sobie pracy, gdzie nie będę miała za dużo kontaktu z innymi ludźmi". Wtedy miał na myśli klientów, ale jak się okazuje, mogą to też być inni pracowicy z open space'a na 160 osób.
Poszło o światło. A raczej poczucie, czy jest go za mało, czy za dużo. I to wcale nie tyczy się własnego zakątka. Zapaliłam w moim "sektorze", przyszła inna dziunia i zgasiła, bo stwierdziła, że im, 10 metrów dalej, jest za jasno.
Znowu zapaliłam. Ona znowu zgasiła.

Zaczęłam wyglądać tak:



Przyszła jakaś koordynatorka i spytała, o co chodzi. Starałam się jakoś ogarnąć.


I tak wyglądam od pół godziny.Światło póki co nadal jest zgaszone.

...spieprzyła wszystko. Miałam się wyspać, miałam już być w Łodzi.
Nie jestem, bo gdzieś mi wcięło* zasilacz i zostałam uziemiona w domu przy pececie. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, na moim mikronetbuniu bym tak szybko nie ogarnęła tych wszystkich tabelek.
No i mam już wprawę we wstawaniu o 6, co mi zaszkodzi raz wstać o 5 i jechać 130 km dalej na bite 12 godzin zegarowych zajęć (w tym 2 egzaminy i zaliczenie).

+++

Włosy zafarbowałam chamskim lorealem. Znowu widać miedzianą rudość, jest radość.
Chociaż przyznam wam, że czasem mam ochotę zrobić sobie pierdylion piercingów na ryju, ściąć się asymetrycznie, a to, co zostanie, umaić wszystkimi kolorami tęczy. Chyba nigdy nie przeszłam odpowiednio porządnie nastoletniej fazy buntu i samookaleczenia się, i teraz tak się to we mnie na starość zbiera.
Ale dobra, wracam do excela.

+++

Czwarty tydzień w biurze. Co i rusz roztrzaskuję się o biurokrację i "stan zastany".
Ale czemu to się tak robi, przecież to bez sensu? Bo TAK.



*każdy ma we własnym pokoju taki trójkąt bermudzki. chociaż w tym wypadku odnoszę wrażenie, że tym trójkątem jest cały mój dom, bo pamiętam, że zasilacz wyciągałam z plecaka po ostatnim zjeździe.
Przy niedawnym tagu o niepotrzebnych kosmetykach prawie każda z blogerek pisała, że nie potrzebuje drogich, markowych lakierów. Nie wiem, co to w sumie znaczy "drogi" lakier - dla mnie lakierowa drożyzna zaczyna się powyżej 10 zł za sztukę - taka ze mnie sknera ;D
I nie rozumiałam tych zachwytów nad Essie, które było trudno dostępne w Polszy.
Aż do dziś... Poszłam na standardowy spacerek w środku pracy, wlazłam do SuperPharmu, a tam wyłonił mi się w całej okazałości piękny, biały stand Essie.
Te kolory! O mamo! Przytuliłabym je do piersi, gdybym tylko nie musiała zapłacić ostatniej raty za studia x_X

Essie dostępne w Douglasie kosztowały chyba 49 zł, z tego co pamiętam. A te w SP jedynie 34 zł. No prawie jak za darmo!

Ehehe, dobra, jeszcze długo nie przekroczę psychologicznej bariery lakieru za więcej niż dyszkę, ale niektórym z was może ta informacja się przyda ;)
A równie dobrze może się okazać, że Essie od dawna rezyduje w SP, a ja tego nie zakonotowałam, lol.

Mój pierwszy wolny-wolny dzień szykuje się dopiero drugiego czerwca. Pewnie będzie mnie teraz mniej - praca i ostatnie dwa zjazdy na trzecim roku nie zostawiają mi wiele czasu na intensywne blogowanie. Pewnie będę wrzucać jakieś niedorzeczne wpisy, jak ten, który właśnie czytacie ;) żebyście do reszty nie zapomniały o lasce, która na niczym się nie zna.
Trzymajcie za mnie kciuki! *_*
Z dedykacją dla mojego mężczyzny, który wyśmiewa mój kosmetyczny składzik, a jak przychodzi co do czego, to prosi o pomoc ze swoimi włosami (H. ma gęste i kręcone włosy do połowy pleców. wyglądam przy nim bardzo łyso).


Hopsia! Zużyłam ostatnio tyyyle rzeczy, a jakoś się nie chwalę. Czas zacząć :]
Co my tu mamy - odżywczy balsam do ciała z masłem malinowym z AA.
Butelka z twardego plastiku jest ascetyczna, acz ładna. Na duży plus zasługuje płaska nakrętka, dzięki której można odwrócić butelkę do góry nogami - co, jak się zaraz dowiecie, jest dość kluczowe.

przód...

i tył
obiecanki cacanki producenta

Balsam pachnie obłędnie malinową mambą. Na mojej skórze zapach utrzymywał się ze 2-3 godziny i nie był intensywny, co akurat jest dla mnie plusem. 
Konsystencja, jak na balsam przystało, dość zwarta (to jest chyba moment, gdy używam określenia "treściwa"). Ma to swoje zalety w postaci wydajności, jak i wady w kwestii wydobycia mazidła z twardej butelki. Od samego początku stawiałam ją na zakrętce, żeby potem się nie cackać z machaniem butelką. 
Ale przejdźmy do działania, bo to najważniejsze :> 
Czy balsam odżywia i nawilża? Zdecydowanie tak! Muszę tutaj też zaznaczyć, że od odstawienia retinoidów nie mam wielkich problemów z przesuszem skóry, więc moje wymagania nie były zbyt wygórowane. Ale z drugiej strony jeśli wystarcza mi użycie balsamu raz dziennie, to znaczy, że naprawdę jest dobrze :) Polecam fankom malinowych aromatów i osobom o umiarkowanych potrzebach nawilżenia/odżywienia skóry ciała.

Dla zainteresowanych skład (nie znam się tak bardzo, ale tyle, co wiem, wystarczy do stwierdzenia, że dupy nie urywa).  


W skład serii wchodzą też balsamy nawilżające i ujędrniające, wybrałam malinę ze względu na zapach. Balsam kosztuje koło 13 zł, można go dorwać między innymi w Super-Pharmie. 

Bardzo, ale to bardzo lubię tagi, o ile nie opanowują w 3 dni całej blogosfery :D Odpowiem teraz na jednego zaległego, bo robię wszystko, byleby tylko nie rozbić się o ścianę rzeczywistości zwanej "sesja".


Miał być tag. No dobra. Taga dostałam od Justyny i Italiany.


Na pierwszy ogień idą pytania od Justyny.

1. Gdybyś mogła się przemieszczać w czasie to byłby to skok w przyszłość, czy powrót do przeszłości?
Zdecydowanie powrót do przeszłości, gdybym tylko mogła w niej skutecznie pogrzebać i zmienić kilka rzeczy. Przyznajcie się, sam tak byście chciały.
2. Najlepsza pora roku?
Cytując Muńka, "najlepsze miesiące to czerwiec, kwiecień, maj". Jest zielono, a ciepło jeszcze nie męczy ;)
3. Wakacje za granicą czy w Polsce?
Nie robi mi to większej różnicy, dopóki jestem z moimi przyjaciółmi. Ale lubię raz na jakiś czas uciec i oczyścić się z "polskości" ;)
4. Góry czy morze?
Kiedyś góry - zdarłam sobie stopy na Tatrach i Bieszczadach. Przestało mi się to podobać, gdy lekarze potwierdzili moje problemy z płucami. Ale leżenie plackiem na plaży nagle nie zaczęło mi się bardziej podobać.
5. Największe marzenie z dzieciństwa?
Chyba obracają się wokół wesołych miasteczek. Nie przepuszczałam żadnej większej karuzeli. A potem podrosłam i nawiedziłam "poważne" parki zabaw we Francji i Włoszech. Mon dieu, brakuje mi dobrego rollercoastera gdzieś w Warszawie.
6. Lubisz dzieci?
Nie jestem fanką, ale moi mali bracia cioteczni powolutku zmieniają to nastawienie.
7. Jeśli chodzi o pielęgnację ciała, najbardziej troszczysz się o...?
o swoje nadobne oblicze. W drugiej kolejności o cały rozległy poligon celulitowy. Zdecydowanie zaniedbuję moje biedne stopy.
8. Lubisz robić zakupy?
Tylko te kosmetyczne. Spożywcze są groźne, a ubraniowe mnie strasznie frustrują.
9. Kupujesz w second-handach? Co o nich myślisz?
Lubię, choć mnie wkurzają ;) Nie mam niestety czasu (ani tym bardziej cierpliwości :D) żeby porządnie przetrząsnąć chociaż jeden sklep. Na szczęście mam 2 koleżanki, które nie poddają się tak łatwo i przy okazji też mi coś kupią.
10. Jeśli miałabyś określić siebie jednym słowem, jakie byłoby to słowo?
Chaos!
11. Co sprawia Ci największą przyjemność w życiu?
Mmm, czy to ma być wersja grzeczna? Bo na niegrzeczną to chyba za wczesna pora :x Więc grzecznie: uwielbiam spotykać się z paczką moich przyjaciół, jeść i pić coś dobrego, gadać o życiu (opcjonalnie męczyć karaoke albo grać w monopol :D). Najlepsze jest to uczucie pełnej akceptacji i zrozumienia - wiem, brzmi jak banał. Ale banały są najlepsze. 
(bardzo jeszcze lubię stan nieważkości po butelce wina. moja wątroba nieco mniej)


Pytania Italiany :>

1. Czy kręcisz własne kosmetyki?
Zaczynam, póki co stworzyłam mgiełkę do włosów. Wiem, zaszalałam :D
2. Na co zwracasz uwagę, kupując kosmetyk?
Nie będę nikogo czarować - najpierw cena. Od pół roku patrzę na składy kremów do twarzy i kosmetyków do włosów. W kolorówce wiadomo, na kolory :D Niestety mam gorsze dni i ulegam też opakowaniom - na szczęście Benefit i TheBalm są odrobinę za drogie, żeby ulegać im częściej XD
3. Ile czasu dziennie przeznaczasz na tzw. dbanie o urodę?
Chciałabym, żeby było to jak najmniej czasu, ale "full serwis" rano to ok. 45 minut, wieczorem godzina (razem z myciem się i przyglądaniu się w lustrze zmarchom pod oczami).
4. Ile pieniędzy w przybliżeniu wydajesz miesięcznie na kosmetyki? (pytam, bo odkąd zaczęłam prowadzić swoje notatki, jestem przerażona tym, ile ja wydaję :D)
Kiedyś mieściłam się w 50 zł, teraz kwota ta już poszybowała powyżej 100 zł. Zależy, czy muszę sobie kupić coś naprawdę dobrego (np. podkład czy tusz - no naprawdę nie mogę na nich oszczędzać) czy też mam po prostu ochotę sobie dogodzić. Zaznaczę jednak, że potrafię poczekać na zakup upatrzonego kosmetyku, aż będzie w promocji XD W normalnych cenach kupuję chyba tylko tanioche lakiery do paznokci.
5. Czy farbujesz włosy? Czym? Na jaki kolor?
Farby wszelkiego rodzaju (ta tańsze jak i u fryzjera), raz przypałętała się henna. Kolory od krwistej czerwieni przez brązy do czerni. Teraz pracuję nad miedzią, ale to trudniejsze, niż się spodziewałam.
6. Część ciała, jakiej poświęcasz najwięcej uwagi ;)
Pytanie się powtarza, więc odpowiedź też: twarz.
7. Depilacja nóg: depilator, maszynka czy wosk?
Jeśli mam cierpliwość i się z premedytacją zapuszczam, to wosk, resztki poprawiam depilatorem. W sezonie jesienno-zimowym maszynka (jak to ujął mój chłopak, zimą dodatkowe owłosienie pomaga utrzymać ciepło XD)
8. Ulubione perfumy?
To długa historia. Byłam w gimnazjum w Paryżu. Moja kumpela po wizycie w Marionnaud miała ze sobą te paseczki testerowe i dała mi jeden do powąchania. Zakochałam się na zabój, a ona nie potrafiła mi odpowiedzieć, jak butelka wyglądała... Byłam tak zdesperowana, że po powrocie do Polski wzięłam ten nieszczęsny mały pasek (zapach się nie ulotnił!) do perfumerii i dałam go do obwąchania konsultantce. Wyobraźcie sobie jej minę, gdy poprosiłam ją o pomoc w odnalezieniu zapachu XD Niestety zapachu do dziś nie udało się ustalić, ale po zmasakrowaniu mojego i dziuni nosa stwierdziłyśmy, że bardzo podobny do niego jest Eclat D´Arpege od Lanvin. Wypsikałam już dwie butelki x_X




9. Czy zwracasz uwagę na to, czy kosmetyk był testowany na zwierzętach?
Nazwijcie mnie nieczułym babskiem, ale... nie za bardzo zwracam na to uwagę. Oczywiście przerażają mnie historie o króliczkach, którym się polewa oczy żrącymi substancjami, ale sama też chcę wyjść cało ze spotkania z nowym kosmetykiem. Nie musicie się ze mną zgadzać - takie jest moje podejście.
10. Ulubiona drogeria?
Nie mam ulubionej, kursuję między sieciówkami i poluję na okazje XD Chociaż bardzo lubię system rabatowy z SuperPharm i Sephory.
11. Mój ulubiony "tani a dobry" kosmetyk.
Balsam do ust z Alterry. U mnie robi cuda lepsze niź Carmex, jest idealny pod ciężkie pomadki. 


Mózg mi się wygotował i póki co nikogo nie taguję, ale strzeżcie się, nie znacie dnia ani godziny :P

Nawet jeśli same nie prowadzicie bloga, ale czytacie je regularnie, na pewno co jakiś czas trafiacie na super pozytywne recenzje jakiegoś kosmetyku i stwierdzacie muszę to mieć.
Ze mną też tak jest. Zwłaszcza, jeśli jakiegoś produktu nie potrzebuję :D I wtedy tym bardziej potrzebuję maleńkiego usprawiedliwienia swoich zakupowych zapędów.

Jak pomyślała, tak zrobiła.


Werble, fanfary, białe gołębie....


Otwieram tym samym cykl "Pogromcy Mitów". Super odkrywcza nie jestem - kupuję coś, co inne dziewczyny zachwalają, testuję, opisuję. Nie mam wielkiego zasięgu odbiorczego ani autorytetu, ale hej, co mi szkodzi wrzucić jeszcze jedną recenzję - zwłaszcza odmienną?

Zaciera ręce i uśmiecha się krzywo.


Na pierwszy rzut idzie osławiony micel z Biodermy i OCM. No ba, kto mógł się wziąć za takie tematy jak nie Olga, która się nie zna :D

Póki co jedna z tych rzeczy budzi we mnie dokładnie taką reakcję:

wtf


/nie ma jak dawać przykład młodzieży i dzierżyć butelkę wina w dłoni/

Stwierdziłam, że nie ma co cenzurować swojej japy - skoro ludzie w autobusie się na mnie gapią, to wy też możecie (widzicie mój nos i czoło? naturalny kolor :D)

A co wam będę żałować. Wersja glamór też jest /o kilka łyków wina za dużo/


Idę pokręcić moim hula-hop. Dawno o skubańcu nie pisałam. Zaprzyjaźniliśmy się.

Jeśli przed porą dobranocki jesteście już umyte i zapakowane w piżamkę, to znak, że coś się dzieje. Ja dokładnie nie wiem co się dzieje ze mną (tak ogólnie), ale przybywam do was dziś z opowiastką o moim pierwszym pełnowymiarowym bebiku.


Był pierwszy i zupełnie przypadkowy - prosiłam przyjaciółkę, żeby kupiła mi Hot Pinka, złaziła pół Singapuru i znalazła na wyprzedaży właśnie ten bb. Ale po kolei ;) Jak widzicie, Bio Multi-Srulti jest zapakowany w fioletową tubkę. Tubka zakończona jest dziubkiem (był zabezpieczony folijką, halleluyah). Plastik jest odpowiednio miękki, żeby wydobyć pożądaną ilość produktu, niemniej lubi się zupełnie niespodziewanie brudzić - nawet gdy myślę, że mam czyste ręce. I te odciski palców - nie zostawiajcie go na miejscu zbrodni, jeśli zdarzy się wam jakąś popełnić.*


Dziubek niestety też lubi być brudny. Taka dygresja - mnie to nie przeszkadza, ale komuś innemu może ;)

Nie wiem jak wy, ale ja traktuję wszystkie bb po prostu jak podkłady i nie przejmuję się ich rzekomymi właściwościami pielęgnacyjnymi - np, może poza filtrem. 
Popełniłam swobodne tłumaczenie ze strony Bio Essence i w wielkim skrócie efekt "8 w 1" to:
- zmniejszenie porów
- wybielenie skóry
- nie wiem na ile jest to efekt, ale konsystencja jest podobno jedwabista. lol, potem to powtórzą.
- długotrwałe nawilżenie i utrzymanie tłuszczu w ryzach (no, bardzo swobodne tłumaczenie :D)
- odżywienie skóry pierdylionem minerałów
- napięcie skóry
- ochrona przed słońcem
- mocne krycie, milordzie

Czyli typowe pierdu-pierdu. Wybielenia skóry nie zauważyłam, bo biczplis, i tak jestem biała. Od nawilżenia, odżywienia i napięcia mam inne kosmetyki, więc zostańmy przy obietnicach dotyczących "flawless complexion". Filterek jest naprawdę mizerny - jak na bb oczywiście, bo ostatnio zdybałam jeden normalny drogeryjny krem nawilżający z SPF20 i byłam zaszokowana. 

/to jest ten moment, gdy was przepraszam za swoje brwi. znowu odrosły i się panoszą :< /



Olga saute. Jakieś tam zaczerwienienia i plamy. 


Wyciskamy na rękę... Olaboga, ale beżowe mi wyszło. Cóż, bb jest zdecydowanie jaśniejszy, ale wpada w beżowe tony. I dostosowuje się, najs.


Tuż po wklepaniu moim niezawodnym różowym jajcem...


Olga i jej pućki, lol


A tutaj z chamskim fleszem, który wydobywa na wierzch każdą niedoskonałość. Jak na mój gust i wymagania nie ma ich za wiele ;)
Tutaj nasuwa mi się myśl: ten bebik jest bardzo mokry, nie wchłania się do matu. Ja i tak zawsze gruntuję wszystko pudrem, ale obawiam się, że tłuste cery i tak się nie polubią z tą formułą.
Trwałość? Moja normalna (obecnie) skóra zaczyna się w nim świecić po ok. 4-5 godzinach, co jest dobrym wynikiem. Przypudrowany trzyma się cały dzień, co dla mnie oznacza te 10 godzin w pracy i na drodze dom-praca, nie mam wygórowanych wymagań wobec żadnego podkładu (wręcz czułabym się dziwnie, gdyby jakiś podkład naprawdę wytrzymał te 16 godzin w nienaruszonym stanie. jak zakonserwowana wiedźma albo co...)
A na sam koniec mam dla was próbkę moich niezdolności malarskich, czyli Olga w różach :D


Serio, niech mi ktoś powie, gdzie mam ten pędzel do japy przystawiać, żeby wyglądać chociaż odrobinę normalnie XDD Bo póki co jest dramat XDDD

Cena: na ebayu waha sie od 40 do 65 zł, więc źle nie jest.
Podsumujmy więc - pamiętając, że mam cerę normalną bez niespodzianek, odporną na czynniki komodogenne - fioletowego cudaka z Bio-Essence.
+ dobrze kryje
+ długo się trzyma
+ wydajny (tubka ma 30g, męczę ją trzeci miesiąc i nie czuję, żeby miała się rychło skończyć)
+ kolor się ładnie stapia

Zasadniczych minusów nie zauważyłam, ale jeśli miałabym się do czegokolwiek przyczepić, to do mokrego efektu końcowego, który w moim przypadku mimo wszystko trzeba przypudrować. No ale hej, każda z nas ma puder, mam rację? ;)
Tłuściochom nie poleciłabym, ale jeśli tylko macie paypala i trochę chęci, to kliknijcie sobie. Fajny, udany produkt :)



*nie wiem czemu miałybyście tam również mieć tubkę bb, ale kto wie... przezorny zawsze ubezpieczony.


...ale okazuje się, że niektórzy moi przypadkowi czytelnicy są jeszcze dziwniejsi. I to im dedykuję ten wpis.

Chciałam więcej tego uzbierać, ale takich perełek po prostu nie można trzymać dla siebie. Wrzucam screeny, bo inaczej byście mi nie uwierzyły.


Za moich czasów jeszcze były. 


Sirjusli...


Nie wiem, co mnie bardziej dziwi :D

+++

Chyba zaraz zaszaleję i wyjdę na słońce upaćkana moimi filtrami i trochę się "poopalam". Och, że niby sesja* za tydzien? Fuck that.

*urok studiów zaocznych - wszyscy wykładowcy postanawiają zrobić egzaminy na przedostatnim zjeździe.

czytam

favikona pochodzi z nataliedee.com. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Labels

15 hair project 301 346 52 AA aknenormin alessandro algi alterra ambasada piękna anthelios antyperspirant arsenał grubasa artdeco aussie autokorekta avene avon babydream baikal herbals balea balm balm balsam do ciała balsam do ust bambino bandi bareMinerals batiste baza baza pod cienie baza pod lakier bb bb cr bb cream beauty blender beauty formulas beauty friends bebeauty beblesh balm beige nacre bell bella bamba benefit berlin berry love biały jeleń biedronka bielenda bio-essence Biochemia Urody bioderma biovax blizny blogerki blogger błędy błyszczyk boi boi-ing bourjois box box of beauty ból dupy brahmi amla braziliant brodacz brokat brow bar brwi BU bubel bubel alert buty carmex cashmere ce ce med cellulit cera mieszana cera wrażliwa cetaphil CHI chillout choisee chusteczki cienie cienie w kremie cień clinique clochee color naturals color tattoo color whisper cudeńko cycki czador ćwiczenia darmocha dax debilizm demakijaż denko depilacja dermaroller diy do it yourself dobre rzeczy douglas dove dream pure ducray dwufaza ebay edm eko kosmetyki elution essence essie estetyka etude house eveline everyday minerals eyeliner faceguard fail farbowanie farmona fekkai figs rouge filtr firmoo fitness flora floslek fluid fridge fridge by yde fructis fryzjer galaxy garnier gillette glamwear glossy box glyskincare głupie cipki głupota golden rose google google analytics gratis h&m hakuro healthy mix hebe high impact himalaya hiszpania hm holiday hot pink hydrolat idealia ikea innisfree ipl iran isa dora isadora isana jillian michaels kallos kate moss katowice kącik kulturalny kelual ds kissbox kolastyna kolorówka koloryt konkurs konturówka korekta korektor korektor pod oczy kot kraków kredka kredka do brwi kredka do oczu krem krem do rąk krem do twarzy krem matujący krem na dzień krem nawilżający krem odżywczy krem pod oczy krem z kwasami kreska kutas kwas askrobinowy kwasy la roche posay lakier lakier do paznokci lakier do ust lakier do włosów lakiery teksturowe lancome laser lasting finish lawendowa farma lekarze lierac linkedin lioele lip balm lip lock lip pen lirene lista magnetyczna loccitane lodówka loreal lovely lumene lush łuk brwiowy łupież magnes makijaż manicure manuka Mary Kay marzenie maseczka maska maska do włosów maskara masło do ciała mat matowienie max factor maybe maybelline mężczyźni micel mika mikrodermabrazja miss sporty mleczko mleczko do ciała mocak mollon morze muzeum mycie mydło mydło naturalne nadwaga nail tek nails narzekanie natura officinalis naturalne składniki naughty nautical nawilżenie neem new leaf niedoskonałości nivea nivelazione nouveau lashes nutri gold oczy oczyszczanie odchudzanie odżywianie odżywka odżywka do paznokci odżywka do włosów off festival okulary olej olej arganowy olej kokosowy olejek olejek do mycia ombre opalanie opalenizna opener organique oriflame original source orofluido paleta magnetyczna palmers paski na nos pat rub patrzałki paznokcie pączek peel-off peeling peeling do ciała peeling do twarzy perfecta pervoe reshenie pędzel pędzle pharmaceris photoderm physiogel phyto pianka do mycia piasek piaski pierre bourdieu pkp plastry na nos płyn do demakijażu płyn micelarny podkład podróż pogromcy mitów policzki pomadka pomarańczowy porażka pr praca prasowanie propolis proteiny próbki pryszcze prysznic prywata przebarwienia przechowywanie przegięcie przemoc symboliczna przygody przypominajka puder puder transparentny purederm QVS real techniques regeneracja reklamacja rene furterer retinoidy revlon rimmel rossetto rossmann rozdanie rozkmina rozstępy róż różowe ryan gosling rzęsy sally hansen samoocena samoopalacz satynowy mus do ust Schwarzkopf scrub seacret seche vite sensique sephora serum serum nawilżające sesa shaun t shea shred sińce siquens skandal skin 79 skinfood skóra skóra wrażliwa sleek słońce słowa kluczowe socjologia soraya spf starry eyed stopy stylizacja suchy szampon sun ozon sypki szaleństwo szampon szkoda gadać szminka sztuka współczesna święta tag taka sytuacja tapeta tara smith tatuaż the body shop the face shop tołpa toni&guy tonik top tortury tragedia transki trądzik triple the solution truskawka tusz do rzęs twarz ujędrnienie under twenty usta uv vichy warby parker wąs weganizm wella wibo wieloryb witamina c wizaż wizażystka włosy workout wory wódka wtf wyrównanie wyszczuplanie wyzwanie yasumi yoskine yves rocher zachwyt zakupy zapach zdjęcia zenni optical zerówki ziaja złuszczanie zmywacz zmywacz do paznokcie zużycie zwiedzanie źródła odwiedzin żel żel do brwi żel do golenia żel do twarzy żel pod prysznic żel-krem życzenia