Po tych wszystkich miesiącach, gdy blogosfera o mnie zapomniała - na moje własne życzenie - niewątpliwie nadszedł bardzo niewłaściwy czas, żeby popełnić... Denko!
Bardzo opornie mi się ostatnio zużywa kosmetyki - mam pootwierane po 3, nieraz 4 opakowania produktu jednego typu. A nawet myjąc włosy (w tej ilości jaką jeszcze posiadam) codziennie, mimo wszystko nie idzie zużyć szamponów, odżywek i masek tak szybko. To tylko jeden z przykładów.
Beng, zaczynamy!
Maska Kallos Latte z proteinami mlecznymi
zdjęcie za blondhaircare.com |
Maski Kallos to ten kaliber wszędobyja co revlonowy Colorstay. Wszyscy je mieli, mają lepsze lub gorsze opinie, nikt nie jest obojętny.
Wersja Latte kupiła mnie od razu nieziemskim, śmietankowym zapachem - słodycz nie podejdzie wszystkim, ale spokojnie, długo na włosach się nie utrzymuje. Ma rzadką konsystencję, ale nie spływa z włosów.
Efekty działania na grubych, prostych włosach: totalnie, przeciętnie zadowalające. Może tyle fajnego, że te moje nieszczęsne kudły układały się odrobinę lepiej, niż zazwyczaj.
Można odczuć gładkość, która utrzyma się do następnego mycia.
Czy rekomenduję? Na pewno tym osobom, które nie mają problematycznych włosów ani wydumanych oczekiwań.
Isana Med, Urea szampon
Szampon na miarę wyborców Kukiza - rzekomo tak bardzo pozbawiony potencjalnie drażniących składników, że nic tylko myć włosy i czekać na zbawienie (siebie lub Polski). Faktycznie intensywnie pielęgnuje włosy - moje po dwukrotnym użyciu tego szamponu nie potrzebowały już odżywki. Jak nietrudno się domyślić, połączenie z maską (chociażby powyższym Kallosem) dawało umiarkowanie atrakcyjne skutki wizualne z serii obciążenie i totalny oklap (jak napalony facet, który po pół litra jednak nie może - ten rodzaj smutku). Odniosłam też wrażenie, że szampon średnio radzi sobie z dogłębnym oczyszczeniem włosów z produktów do stylizacji. Akurat nie nadużywam ich, ale przy okazjonalnym wykorzystaniu pianki czy lakieru miałam poczucie, jakby Isana Urea tylko dalej oblepiała włosy. Brrr.
Trzeba jednak przyznać, że czyścidło spełnia dobrze swoją rolę przy łagodzeniu podrażnień skalpu, ale nie polecałabym go do codziennego użytku.
Balea, Oil Repair Shampoo
Można odczuć gładkość, która utrzyma się do następnego mycia.
Czy rekomenduję? Na pewno tym osobom, które nie mają problematycznych włosów ani wydumanych oczekiwań.
Isana Med, Urea szampon
Szampon na miarę wyborców Kukiza - rzekomo tak bardzo pozbawiony potencjalnie drażniących składników, że nic tylko myć włosy i czekać na zbawienie (siebie lub Polski). Faktycznie intensywnie pielęgnuje włosy - moje po dwukrotnym użyciu tego szamponu nie potrzebowały już odżywki. Jak nietrudno się domyślić, połączenie z maską (chociażby powyższym Kallosem) dawało umiarkowanie atrakcyjne skutki wizualne z serii obciążenie i totalny oklap (jak napalony facet, który po pół litra jednak nie może - ten rodzaj smutku). Odniosłam też wrażenie, że szampon średnio radzi sobie z dogłębnym oczyszczeniem włosów z produktów do stylizacji. Akurat nie nadużywam ich, ale przy okazjonalnym wykorzystaniu pianki czy lakieru miałam poczucie, jakby Isana Urea tylko dalej oblepiała włosy. Brrr.
Trzeba jednak przyznać, że czyścidło spełnia dobrze swoją rolę przy łagodzeniu podrażnień skalpu, ale nie polecałabym go do codziennego użytku.
Balea, Oil Repair Shampoo
Moje pierwsze zetknięcie z Baleą, do którego przyczynił się Jeż, to obłędnie pachnący szampon regenerujący z olejkiem arganowym (między innymi). Jeż rekomendował mi ten szampon, bo "pachnie ciasteczkami i robi push-up" - coś w tym faktycznie jest. Uważam to za niesamowite, że w tak taniej tubce upchnięto produkt ryjący banię ciasteczkowym aromatem i istotnie poprawiający kondycję włosów. Nie postawiłabym go oczywiście w jednym rzędzie z biblijnymi cudami, bo moim grubym, prostym włosom niewiele potrzeba, żeby dobrze wyglądały. Niemniej zawsze jestem zdziwiona, gdy po szamponie już nie muszę odżywiać włosów kolejnym produktem.
Za co jeszcze polubiłam ten produkt? Sprawiał, że moje kapryśne w zakresie układania się włosy były uniesiona u nasady, a także ładnie się wywijały (czekajcie, jak na to mówią włosomaniaczki, "wydobycie skrętu"? :D).
Ostatnia uwaga - zapach. Słodki, przyjemny, utrzymuje się kilka godzin na włosach. Ale podobnie jak w przypadku Kallosa - podejrzewam, że nie każdemu przypadnie do gustu, a wręcz może męczyć. Ale jeśli lubicie takie klimaty - zachęcam do przetestowania.
+++
Gdy myślę, że po kolejnym ciężkim dniu w pracy już nic mnie nie zdziwi, obrywam ptasim gównem idealnie na środku głowy. For your information: tak, Balea z tym też sobie radzi.