O tym, że mam problemy z dostosowaniem się do standardów panujących w społeczeństwie, bardzo szybko przekonują się prawie wszyscy ludzie, których spotkam na swojej drodze. Absolutnym klasykiem jest podejrzewanie mnie o bycie gburem i mrukiem - po krótszym lub dłuższym rozpracowaniu mojej skorupy okazuje się, że po prostu jestem nieśmiała. Nieśmiali ludzie tak już mają i tyle.
Gdyby to było moim jedynym problemem, byłabym mimo wszystko w komfortowej sytuacji.
W tym wszystkim mam dziwnie rozbuchane ego i absolutne zero tolerancji na traktowanie mnie jak śmiecia. Przez to rzuciłam drugie studia w ostatnim momencie - nie wytrzymałam napięcia, atmosfery i feudalnej struktury. Stwierdziłam, że moje wątłe zdrowie psychiczne nie jest warte serii upokorzeń i papierka (niektórzy potrafią zacisnąć zęby, ja zdecydowanie do takich osób nie należę).
W kwietniu rozpoczęła się reorganizacja; zjawisko nieuniknione w korporacjach. Wiedziałam, że zmieni się na gorsze, ale nie przypuszczałam, że aż tak. A może to standard, a wcześniejszy układ był jakąś bajkową anomalią? Dżizas, nie mam pojęcia. Grunt, że przez rok miałam menadżera nastawionego na rozwój pracownika (metaforycznie rzecz ujmując: dbanie o to, żeby trawa była zielona, zaczynało się od podlewania i pielęgnowania). W maju moja sekcja trafiła do dużego działu, a nowy szef specjalizuje się w malowaniu trawy. Pojawiła się dbałość o tożsamość wizerunkową zespołu, która przejawia się - przysięgam - tym, żeby wszystkie żaluzje były zasunięte w jednym kierunku. Wszędzie są poustawiane kwiatki. Na biurkach nie wolno nic trzymać. Nie będę nawet rozpoczynać tematu rozpieprzenia pracy całej sekcji przez wymyślanie od nowa procesów (które zostały przetestowane przez poprzednie 4 lata i nie sprawdziły się). Bezosobowy styl zarządzania generuje mnóstwo złej energii w podwładnych - to tak, jakby ktoś nie wiedział.
Dziś miałam wylądować na dywaniku za przyczepienie dwóch obrazków do ścianki oddzielającej biurka. O zakazie przyczepiania dowiedziałam się już po zdjęciu felernych obrazków; koordynatorka siedząca koło mnie widziała je i nie zwróciła mi uwagi.
Jestem dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem, który bardzo dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków, a tymczasem miałam dostać zjebę i gadkę umoralniającą za rzecz, którą robi prawie każdy biurowy żuczek, żeby biurko uczynić chociaż odrobinę swoim. Nie wytrzymałam, coś we mnie pękło, spakowałam swoje rzeczy i wyszłam.
W filmach wygląda to spektakularnie. Przyznajcie się, każdy chce to zrobić chociaż raz w życiu.
Rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana. Po pierwsze, nie wszystkie rzeczy mieszczą się w pudełku, do którego wrzucasz swoje korporacyjne życie. Zaczynają się wysypywać, ty się rozsypujesz i nie wiesz, czy zaraz wybuchniesz złością czy płaczem.
Po drugie, samo wyjście nie rozwiązuje stosunku pracy i już w trakcie triumfalnego przemarszu przez biuro pojawiają się myśli "no kurwa, przecież będę musiała tu wrócić z wypowiedzeniem". Ludzie się gapią, nie za bardzo rozumieją, o co chodzi, ktoś za tobą biegnie i stara się przemówić do rozsądku.
Koniec końców i tak lądujesz na dywaniku, żeby się wytłumaczyć z tak emocjonalnej reakcji, ale drugi raz nie pękasz i nie rzucasz menadżerce w twarz, że chyba ma ważniejsze zadania do wykonania, niż nadzorowanie włączonego światła na całym piętrze i pilnowania tych pieprzonych żaluzji.
Dowiadujesz się, że w sumie to jesteś cennym pracownikiem i cały czas masz miejsce w nowym zespole.
Ta sama umowa-zlecenie, ta sama minimalna stawka, ale tak jakby 3 razy więcej obowiązków.
I wtedy rzucasz pracę w cholerę, na poważnie i jak najbardziej serio. Szkoda ci zespołu, z którym się zżyłaś, ale grupa fajnych ludzi niestety nie wystarcza, żeby tam zostać. Nie tym razem.
+++
Osoba postronna pewnie stwierdzi, że szlag mnie trafił z powodu reżimu utrzymania porządku na stanowisku pracy. Nie, to była tylko manifestacja stylu zarządzania, który mi absolutnie nie pasuje. W takich momentach na ogół mówi się "jak się nie podoba, to droga wolna, szukaj szczęścia gdzie indziej", co na ogół skutkuje zamknięciem gęby i powróceniem do obowiązków.
Jeśli trafię gorzej, będę żałować. Ale gorąco w to wierzę, że może być zdecydowanie lepiej.