zużycia - paznokcie i ciało [marzec - kwiecień]
/
6 Comments
Szpony
Avon, Revitacool Base Coat - baza o dość rzadkiej konsystencji, daje śmieszny efekt chłodzenia paznokcia tuż po aplikacji (co pewnie ma być tą "rewitalizacją"). Działała bez zarzutu do połowy opakowania, potem zaczęła wchodzić w reakcję z kolorowymi lakierami i tworzyć bąbelki (oraz mój nail rage), ostatnia 1/4 zgluciła się na amen. Ładnie przedłużała trwałość lakieru, więc tym bardziej szkoda mi tego gluta.
Sally Hansen, Hard as nails - chyba został pomyślany jako odżywka, ja używam go jako topa i w tej roli sprawdza się świetnie. Nie zauważyłam co prawda, żeby paznokcie dłużej błyszczały, ale na pewno ratuje lakier przed odpryskiwaniem (co jest moją zmorą, gdy zapuszczę dłuższe szponki). Zużyłam 3/4 butelki, a resztka jeszcze się nie zgluciła. Szacuneczek.
Sally Hansen, Hard as nails - chyba został pomyślany jako odżywka, ja używam go jako topa i w tej roli sprawdza się świetnie. Nie zauważyłam co prawda, żeby paznokcie dłużej błyszczały, ale na pewno ratuje lakier przed odpryskiwaniem (co jest moją zmorą, gdy zapuszczę dłuższe szponki). Zużyłam 3/4 butelki, a resztka jeszcze się nie zgluciła. Szacuneczek.
Całe jestestwo z wszystkimi wypustkami, przyległościami i zaokrągleniami
google grafika, hmmm |
Dove, Odżywczy krem do rąk z masłem shea - czytam recenzje na Wizażu i oczom nie wierzę, gdy laski tam piszą o "lejącej konsystencji". Coś im się musiały kremy popierniczyć, bo to ostatnie, co można o tym produkcie powiedzieć! Dla mnie bez dwóch zdań jest to Święty Graal kremów do rąk. Gęsty, wydajny, otula dłonie fantastyczną powłoczką (pod żadnym pozorem nie jest to tłusty film, nie zostawia śladów np. na klawiaturze) i słodko, acz nienachalnie pachnie. Nawilżenie utrzymuje się moim zdaniem do trzeciego mycia rąk. Szczerze mówiąc, jest mi trudno się odnieść do tego, na ile krem jest odżywczy - moje dłonie nie są masakrycznie zniszczone środkami do czyszczenia ani myciem naczyń, bo zawsze używam jednorazowych rękawiczek (ok, bez szaleństw, nie zakładam rękawiczek aby umyć jeden talerz), trudne warunki atmosferyczne - które miejmy nadzieję, już są za nami - też nie sieją spustoszenia (lucky bitch!). Szybko się wchłania - w pracy wystarczyło wsmarować krem w dłonie (i troszkę je wymasować, dajmy sobie te 30 sekund relaksu!) i mogłam wracać do obowiązków.
L'Occitane, Honey hand cream - miodowa wersja słynnego kremu z masłem shea z edycji limitowanej. Mam słabość do tych malutkich tubek! Wersja miodowa pachnie nie tyle samym miodem, co raczej dalekim wyobrażeniem na temat miodowych przysmaków, a właściwości pielęgnacyjne ma takie same jak oryginał (oceniam je dość wysoko, ale bez ekstatycznych ochów i achów).
Seacret, Solny peeling do ciała - warto zacząć tu dygresją, że w centrach handlowych intensywnie promują się dwie firmy kosmetyczne opierające się na minerałach z Morza Martwego. Ja z dobry rok ich nie odróżniałam, co specjalnie dziwne nie jest. Wiem tylko tyle, że jedna z nich ma bardziej agresywne hostessy - nie żeby naprawdę były złe, ale potrafią skuteczniej zaciągnąć do "wyspy" na macanie kosmetyków. Któregoś pięknego dnia "ofiarą" stała się moja mama i tak oto solny peeling zawitał do naszych łazienek. Wygodny słoik zawiera 200 ml produktu o strukturze - jak dla mnie - perfekcyjnej. Tyle soli, że łatwo wyjąć, delikatnie tonącej w roztworze, który dla świętego spokoju nazwę po prostu olejkiem. Na amerykańskiej stronie producenta na kolejne ważne składniki wymienia się rumianek (a raczej wyciąg z niego) i aloes, a potem milion innych rzeczy, łącznie z kawałkami tęczy. Grunt, że wszystko razem tworzy paćkę, którą użyć jest szczególnie miło. Peeling zostawia specyficzny film na skórze - przy nieco mniej dokładnym spłukaniu wrażenie tłustości może być silniejsze. Mnie takie klimaty akurat odpowiadają. Wydajność oceniam na bardzo dobrą - chociaż nie wiem, jak miałabym się odnieść, gdybym peelingu używała non stop i regularnie ;D
Jedyna rzecz, nad którą pozostaje ubolewać, to koszmarna cena. Regularna 50$ (nie wiem ile w Polsce) odstrasza dość skutecznie (nawet jeśli oprócz tęczy w peelingu znajdę również śmiech jednorożca). O ile dobrze pamiętam, mama kupiła go w dzikiej promocji rzędu 70%, co jest już do zniesienia.
Garnier, Mineral Deodorant, Extra Care Spray (wersja zielona) - nigdy nie pisałam o antyperspirantach, co teraz odbija mi się tym, że nie pamiętam, co było dobre, a do czego nie warto wracać. Przyznam się szczerze - absolutnie nie zwracam uwagi na to, czy używany przeze mnie antyperspirant zawiera aluminium. Ten zawiera i jakoś z tym żyję. Druga rzecz - preferuję kulki, ale czymże byłoby życie bez urozmaicania go sobie sprayem (trololo, Olga jak zwykle na krawędzi szaleństwa!). Trzecia sprawa - nie mam ekstremalnych problemów z nadmiernym poceniem się, myję się dwa razy dziennie, więc zasadniczo nie mam nie wiadomo jakich oczekiwań wobec antyperspirantu (wiecie, przebiec maraton i nadal pachnieć świeżo rumiankiem, wtf). Grunt to przeżyć cały dzień i nie zaśmierdnąć ;) Ten garnierek zasadniczo spełnia wszystkie moje wymagania - nie podrażnia skóry pod pachami, chroni przed rzeczonym podśmiardywaniem pod koniec dnia, nie brudzi ubrań*. Ciężko ocenić mi wydajność, bo używałam go raczej jako przerywnika od kulki, ale chyba starcza na dłużej niż chociażby spraye Dove.
*tutaj pora na dygresję niemal socjologiczną - w którym momencie porannego ogarniania się używać dezodorantu? pamiętam z rozmaitych sytuacji (nie każcie mi teraz wymieniać jakich, pliiis) sytuacje, gdy dziewczyny się umyły, ubrały i dopiero wtedy aplikowały sobie coś pod pachę. dla mnie jest to o tyle nielogiczne, że wtedy najłatwiej jest sobie pobrudzić świeżo ubrany ciuch mokrym jeszcze produktem. w moim wypadku antyperspirant idzie w ruch zaraz po wysuszeniu się ręcznikiem - minie przynajmniej kwadrans, zanim będę musiała się ubierać.
yves-rocher.pl |
Yves Rocher, Antyperspirant w kulce Werbena - ten antyperspirant już nie zawiera aluminium, co pewnie niektórych bardzo ucieszy. Dzięki zapachowi werbeny dość długo można czuć świeżość (a zapach jednocześnie nie gryzie się z perfumami). Razem z żelem o tym samym zapachu tworzy fajną i tańszą alternatywę dla werbenowej serii L'Occitane. W kwestii pachowej akurat nie lubię eksperymentów i pewnie do niego wrócę.
Kompletnie nie znam produktów Dove, ale muszę zainteresować się tym kremem :)
OdpowiedzUsuńDove bardzoooo lubię ;)
OdpowiedzUsuńjakoś nie przepadam za dove. cóż za ironia, bo mało jaki produkt miałam od nich. muszę się przyjrzeć.
OdpowiedzUsuńa antyperspirantu używam różnie, hmm, jakoś nigdy cholera jasna o tym nie myślałam:D
a próbowałaś kremu do rąk z kozim mlekiem (fu) Ziaji? polecam :D ja za to spróbuję tego Dove- do rąk jeszcze nie używałam :>
OdpowiedzUsuńswoją drogą- szalejesz z postami jak ja z komentarzami :D
OdpowiedzUsuńDove wygląda dobrze!
OdpowiedzUsuń