Nouveau Lashes - tusz do rzęs
/
7 Comments
O Nouveau Lashes dowiedziałam się, jak pewnie większość z was, z zeszłorocznego lipcowego Glossyboxa. Po wstępnym przeszukaniu internetu dowiedziałam się, że marka jest dostępna w Polsce, ale specjalizuje się głównie w produkcji profesjonalnych sztucznych rzęs i szkoleń z fachowej aplikacji. Maskara wygląda przy tym wszystkim jak mały dodatek do całości i jest również odpowiednia do stosowania z przedłużanymi rzęsami. Na mój ograniczony rozum to chyba ciut mija się to z celem - gdybym płaciła ciężką kasę za przedłużanie 1:1, to nie chciałabym już potem babrać się z malowaniem na co dzień. Whatever floats your goat, jak to niektórzy mawiają (tak, goat).
Występuje w jednym jedynym kolorze, czyli czarnym. I jednej wersji, co na swój sposób stanowi zaletę - ja wiele razy głowiłam się w drogeriach patrząc na rozmaite wersje jednej "rodziny" maskar (prym chyba tu wiedzie żółciutki Colossal Maybelline, który ma 4 wersje. łatwo się pogubić lub przez pomyłkę wziąć złą tubkę z półki, am I wrong?).
W gustownym opakowaniu z czarnego matowego plastiku kryje się szczoteczka. Ani duża, ani mała, taka akurat. Z normalnym "włosiem" bez udziwnień. Bardzo miła odskocznia od ogromnych rakiet, miniaturowych grzebyczków tudzież wszystkich asymetrycznych form, jakie w ostatnich latach się na rynku namnożyły (w tym momencie składam anty-hołd designerom szczoteczek od Fals Lash Wings L'Oreal i Infinitize z Avonu, z zastrzeżeniem że ci drudzy to muszą brać naprawdę ostre mózgotrzepy).
Zanim przejdę do szczegółowego pokazania bezlitosnych zbliżeń moich oczu i zwyczajowego "ehehe, soraski za brwi, xd xd lol" muszę nakreślić nieco szersze tło nt moich wymagań wobec tuszy do rzęs, które ostatnio nieco ewoluowało.
Z moich krótkich, niezbyt gęstych i prosto rosnących rzęs naprawdę trudno jest coś sensownego wycisnąć. I tak jak niezwykle istotny jest dla mnie końcowy efekt, to mimo wszystko ważniejsza jest dla mnie trwałość. Absolutne minimum to 10h bez kruszenia, odbijania się, osypywania czy pandowania, którego nie znoszę i nie toleruję. Powyżej 10h akceptuję "ulatnianie" się tuszu - gdy skubany jakoś z rzęs znika, ale nie zostawia śladów. W sumie opcja przydatna na imprezie (gdy film się urywa, rano budzisz się z nietkniętym eyelinerem, natomiast rzęsy masz w jakiś sposób czyste; true story).
Zauważyłam u siebie niepokojącą tendencję do tolerowania mini-klumpów. Ale tych naprawdę minimini, które przedłużają rzęsy i trzeba się naprawdę dobrze przyjrzeć z bliska, żeby zobaczyć, że to jednak klump. To folgowanie sobie w zakresie czystości makijażu o tyle martwi, że może na przestrzeni lat zacznę tolerować coraz więcej i boję się, że stanę się jedną z tych pań, które po 50tce za swój ideał pięknych rzęs uznają Jedną Wielką Pajęczą Girę straszącą wszystkich dookoła.
Tolerancja na klumpy łączy się bezpośrednio z kwestią upierdliwości malowania rzęs. I nie chodzi tu o wilgotność maskary (chyba jestem jedyną osobą na planecie, która tego nie rozróżnia, przysięgam), tylko kombinat wszystkich cech, który skutkuje w końcowym "czy będę musiała to dodatkowo rozczesywać". W roli najwyższej instancji występuje tu składany grzebyk z Inglota (jedna z najlepszych inwestycji w moim życiu, I mean it). Potrzeba użycia grzebyka oraz ilość nakładanych warstw definiuje stopień ogólnej zajebistości tuszu ;)
Jakie fazy rozróżniam?
1) ogólnie pożądany ideał, gdy jedna warstwa dobrze wyczesanej szczoteczką maskary wystarcza do estetycznej ekstazy i zachwytów. podobno istnieje gdzieś po drugiej stronie tęczy lub w świecie reklam. względnie akceptowane jest "ok, ujdzie".
2) prawie ideał - gdy jednej warstwie trzeba dopomóc grzebykiem.
3) szara rzeczywistość: pierwsza warstwa wyczesana grzebykiem tworzy ładny grunt pod drugą. w ten sposób u mnie cokolwiek widać.
4) troszkę zgroza, gdy drugą warstwę też trzeba wyczesać, bo jednak posklejała te nieszczęsne strzępki rzęs. ogólnie do przyjęcia, niemniej czasochłonne.
(czy ja właśnie stworzyłam system filozoficzny malowania rzęs? Olga, ogarnij się...)
Mając w pamięci powyższą, hm, klasyfikację (serio, zbyt poważne słowo) mogę od razu napisać, że Nouveau plasuje się gdzieś pomiędzy jedynką a dwójką. Jeśli mam więcej czasu i zależy mi na bardziej spektakularnym efekcie, leci druga warstwa.
Popatrzmy, jak to wygląda w rzeczywistości. Jedna niewyczesana warstwa.
Specjalnie dla was zbliżenie i rzeczone klumpiki, które toleruję.
Druga warstwa. Troszkę wyczesana.
Tolerancja na klumpy łączy się bezpośrednio z kwestią upierdliwości malowania rzęs. I nie chodzi tu o wilgotność maskary (chyba jestem jedyną osobą na planecie, która tego nie rozróżnia, przysięgam), tylko kombinat wszystkich cech, który skutkuje w końcowym "czy będę musiała to dodatkowo rozczesywać". W roli najwyższej instancji występuje tu składany grzebyk z Inglota (jedna z najlepszych inwestycji w moim życiu, I mean it). Potrzeba użycia grzebyka oraz ilość nakładanych warstw definiuje stopień ogólnej zajebistości tuszu ;)
Jakie fazy rozróżniam?
1) ogólnie pożądany ideał, gdy jedna warstwa dobrze wyczesanej szczoteczką maskary wystarcza do estetycznej ekstazy i zachwytów. podobno istnieje gdzieś po drugiej stronie tęczy lub w świecie reklam. względnie akceptowane jest "ok, ujdzie".
2) prawie ideał - gdy jednej warstwie trzeba dopomóc grzebykiem.
3) szara rzeczywistość: pierwsza warstwa wyczesana grzebykiem tworzy ładny grunt pod drugą. w ten sposób u mnie cokolwiek widać.
4) troszkę zgroza, gdy drugą warstwę też trzeba wyczesać, bo jednak posklejała te nieszczęsne strzępki rzęs. ogólnie do przyjęcia, niemniej czasochłonne.
(czy ja właśnie stworzyłam system filozoficzny malowania rzęs? Olga, ogarnij się...)
Mając w pamięci powyższą, hm, klasyfikację (serio, zbyt poważne słowo) mogę od razu napisać, że Nouveau plasuje się gdzieś pomiędzy jedynką a dwójką. Jeśli mam więcej czasu i zależy mi na bardziej spektakularnym efekcie, leci druga warstwa.
Popatrzmy, jak to wygląda w rzeczywistości. Jedna niewyczesana warstwa.
po lewej stronie goło, po prawej jedna warstwa |
Specjalnie dla was zbliżenie i rzeczone klumpiki, które toleruję.
a się pogięły! |
Druga warstwa. Troszkę wyczesana.
Coś tam nawet chyba jest wydłużone, nie?
No to teraz przerażające zbliżenie :D
W trakcie robienia zdjęć wpadłam na szatański pomysł i dorzuciłam trzecią. A co sobie będę żałować, nie?
To akurat pochodzi ze słitfoci z lustra (przyznajcie się, każdy je sobie robi). Z daleka prezentuje się całkiem nieźle.
To akurat pochodzi ze słitfoci z lustra (przyznajcie się, każdy je sobie robi). Z daleka prezentuje się całkiem nieźle.
No i killerskie makro.
Pajęcze Giry zaczynają przejmować kontrolę. Ale hej, nikt nie podchodzi do mnie tak blisko ;)
Dokumentacja zdjęciowa :D pozwala dostrzec, że tusz Nouveau pozwala wydłużyć i pogrubić na tyle, na ile pozwalają na to warunki wyjściowe. Ja jestem w pełni usatysfakcjonowana. Kwestia klumpów jest rzecz jasna dyskusyjna; przy obfitej grzywce i okularach mam dość swobodne podejście do czystości efektu końcowego.
Tuszu używam od sierpnia 2012 i bardzo szybko się z nim zaprzyjaźniłam. Zdradzam go niezwykle rzadko z innymi tylko po to, żeby się przekonać, że raczej nie było warto ;) Teoretycznie już mu stuknął półroczny termin przydatności*, ale nie zauważyłam, żeby mnie podrażniał, kruszył się lub wywijał inne numery. Pewnie dobijemy razem do jego ostatecznego końca :D
Trwałość jest absolutnie magiczna i spełnia wszystkie moje wymagania: 16 godzin na rzęsach nie robi na Nouveau absolutnie żadnego wrażenia. Tusz nie jest wodoodporny, ale wytrzymuje dzielnie lekkie łzawienie (takie np. od wiatru, płaczu na szczęście nie testowałam) lub trudne warunki pogodowe (pamiętacie te śnieżyce? to nie było znowu tak dawno).
Ze zmywaniem też nie jest najgorzej - tusz pod wpływem zmywacza (u mnie najczęściej micele) rozpuszcza się i schodzi razem z wacikiem.
Podsumowując: bardzo, ale to bardzo udana rzecz. Polecam pomimo upierdliwej dostępności (chyba tylko internet) i umiarkowanie wysokiej ceny (ok. 80 zł), daję swoją gwarancję na udany rzęsowy romans :D
*wiem, wiem, te wszystkie mikroby i nowy wspaniały świat, jaki zdążył się wykształcić w środku. przy moim osobistym tuszu mnie to nie rusza, ale klientki bym takim starociem już nie malowała :)
Macie jakieś doświadczenia z tym tuszem? Jeśli nie, to na co bardziej zwracacie uwagę - efekt czy trwałość?
+++
Warto zainwestować w kardio i bieganie. Albo może w bieganie w innych miejscach? Leśne uroczysko, gdzie się turlam, jest pełne dzikiej zwierzyny. Dziś dla przykładu drogę przeciął mi ogromny dzik. Dobra, dzieliło nas jakieś 100 metrów i tylko śmignął mi przez ścieżkę, ale z wrażenia przerwałam trening na 10 minut i czekałam, czy coś mi jeszcze nie wyskoczy.
Dokumentacja zdjęciowa :D pozwala dostrzec, że tusz Nouveau pozwala wydłużyć i pogrubić na tyle, na ile pozwalają na to warunki wyjściowe. Ja jestem w pełni usatysfakcjonowana. Kwestia klumpów jest rzecz jasna dyskusyjna; przy obfitej grzywce i okularach mam dość swobodne podejście do czystości efektu końcowego.
Tuszu używam od sierpnia 2012 i bardzo szybko się z nim zaprzyjaźniłam. Zdradzam go niezwykle rzadko z innymi tylko po to, żeby się przekonać, że raczej nie było warto ;) Teoretycznie już mu stuknął półroczny termin przydatności*, ale nie zauważyłam, żeby mnie podrażniał, kruszył się lub wywijał inne numery. Pewnie dobijemy razem do jego ostatecznego końca :D
Trwałość jest absolutnie magiczna i spełnia wszystkie moje wymagania: 16 godzin na rzęsach nie robi na Nouveau absolutnie żadnego wrażenia. Tusz nie jest wodoodporny, ale wytrzymuje dzielnie lekkie łzawienie (takie np. od wiatru, płaczu na szczęście nie testowałam) lub trudne warunki pogodowe (pamiętacie te śnieżyce? to nie było znowu tak dawno).
Ze zmywaniem też nie jest najgorzej - tusz pod wpływem zmywacza (u mnie najczęściej micele) rozpuszcza się i schodzi razem z wacikiem.
Podsumowując: bardzo, ale to bardzo udana rzecz. Polecam pomimo upierdliwej dostępności (chyba tylko internet) i umiarkowanie wysokiej ceny (ok. 80 zł), daję swoją gwarancję na udany rzęsowy romans :D
*wiem, wiem, te wszystkie mikroby i nowy wspaniały świat, jaki zdążył się wykształcić w środku. przy moim osobistym tuszu mnie to nie rusza, ale klientki bym takim starociem już nie malowała :)
Macie jakieś doświadczenia z tym tuszem? Jeśli nie, to na co bardziej zwracacie uwagę - efekt czy trwałość?
+++
Warto zainwestować w kardio i bieganie. Albo może w bieganie w innych miejscach? Leśne uroczysko, gdzie się turlam, jest pełne dzikiej zwierzyny. Dziś dla przykładu drogę przeciął mi ogromny dzik. Dobra, dzieliło nas jakieś 100 metrów i tylko śmignął mi przez ścieżkę, ale z wrażenia przerwałam trening na 10 minut i czekałam, czy coś mi jeszcze nie wyskoczy.
U mnie niestety ten tusz absolutnie się nie sprawdził :/ Sklejał rzęsy, nie wydłużał, efekt "po" był gorszy niż "przed".
OdpowiedzUsuńU mnie był fajny też, ale ja używam tuszu maks 3 miesiące bo oczka mi mówią nieeeeeeerrrr używaj już tego chujstwa z bakteriami.
OdpowiedzUsuńW związku z powyższym, szukam czegoś nie aż tak bardzo drogiego..
Zaraz dokończę cię czytać, najpierw skończę hahać się ze szczotki Avonu, wygląda jak bakteria jakaś. Albo robaczki robione w przedszkolu ze skarpet. MWHAHAHAHAHAHAHA
OdpowiedzUsuńSkończyłam. Jedna warstwa faktycznie ładnie wygląda. Ja z przyzwyczajenia zawsze chlastam dwie.
UsuńOstatnio podczas radosnego biegania po lesie stanęłabym na węża. Myślałam, że to patyk, on jakiś nieogarnięty był i też mnie nie zauważył podczas opalania się na środku ścieżki. Uciekłam w popłochu i też nie mogłam się przez dłuższy czas pozbierać.
OdpowiedzUsuńo matko boska, spotkanie III stopnia, najgorzej :D
UsuńŚwietny post ! Dzięki Tobie wiele sie nauczylam i odkryłam:)
OdpowiedzUsuńDziękuje i zapraszam do mnie http://lifemylittle.blogspot.com
G :*