Ostatnio poszło u mnie sporo próbek - i wiadomo, nie można na podstawie 2 ml zawyrokować o jakości kremu, ale peeling czy maseczka - aw yisss. O wszystkich nie piszę, miejmy litość :D Da się to podsumować mniej więcej tym obrazkiem: 



Swoją drogą, ciekawa jestem, jakie jest wasze podejście do próbek - zarówno tych gotowych, jak i tych robionych na miejscu w sklepie. Nie spotkałam się jeszcze z tym, żeby w aptece ktoś mi odmówił próbki kremu (jeśli mówili, że nie mają, to raczej w to wierzę). Bawi mnie za to podejście drogeryjne - gdy do zakupów dorzucają zupełnie randomowe produkty na zasadzie "masz i się ciesz". Wiem, że to najczęściej strategia promocyjna lub pozbycie się zaległych zapasów, ale wrzucanie kremów przeciwzmarszczkowych dziewczynie przed 30tką* lub oczywiście za ciemnych** podkładów to przesada (bo co, klientka wpadnie na pomysł, żeby poprosić o wymianę na jaśniejszy odcień? ain't gonna happen, baby)
Gdy byłam na praktykach w drogeriach (tych dwóch największych i najpopularniejszych), dostawałam od kierowniczek jasno wytyczone instrukcje. Próbek nie robimy, bo przychodzą po nie wyłudzaczki (chyba że pani wygląda na taką, co ją naprawdę stać), a gotowe mamy, tylko z pewnych powodów nie chcemy się nimi dzielić. 
Jakie to były powody - do dziś nie wiem. Serio. 

* wyglądam staro, ale tej liczby to jeszcze nie przekroczylam. 
** gdybym pracowała na stałe w takim miejscu, to pewnie po jakimś czasie bym się uodporniła, ale mimo wszystko czułabym się głupio wrzucając bladej lasce tubkę podkładu o odcieniu "tanned". true story. 

Garść nikomu niepotrzebnej refleksji niech się przemieni w garść króciutkich recenzji. Proszę bardzo:

The Body Shop, Maska algowa dla skóry zanieczyszczonej - nabyłam jedną saszetkę o pojemności 6 ml, która wystarczyła na 2 użycia. I jeśli cokolwiek można powiedzieć o maseczce po dwóch użyciach, to ja ograniczę się do zapowiedzi zakupu dużego opakowania ;) Fajna, gęsta konsystencja, nie zasycha na pękającą i kruszącą się skorupkę, oczyszcza przyzwoicie i nie śmierdzi. Z samorobionych maseczek powoli rezygnuję - wcale mi nie wychodzą taniej, bo niezależnie od moich starań zawsze przygotuję ze 3 razy za dużą porcję.

The Body Shop, Mikrodermabrazja z witaminą C - nie wiem, czy mikrodermabrazja to ten sam produkt co podlinkowany "micro refiner", ale wszystko wskazuje na to, że tak. Saszetka o pojemności 6 ml (9,90 zł) wystarczyła mi na 5 (!!!!) solidnych użyć, gdybym była oszczędniejsza, pewnie wycisnęłabym jeszcze jedno. Całkowicie rozumiem zachwyty nad tym produktem - jest po prostu świetny dla mieszanych i tłustych cer. Serio, nie potrafię znaleźć ani jednej wady. Siłę zdzierania można kontrolować (masochiści rzecz jasna skończą z czerwonym ryjem). Jaram się, peeling leci ekspresem na wishlistę.

Lierac, Mesolift Rozświetlający krem przeciw objawom zmęczenia skóry - przyznam się otwarcie, lecę na wszystko, co rozświetla. Konsystencja, zapach, wchłanianie się, działanie pod podkładem - jestem na tak. Na KWC dziewczyny często piszą, że krem nie podpasował ich mieszanej cerze - cóż, po 3 dniach nie mogę się w pełni odnieść, ale nie miałam wrażenia natłuszczenia buzi. Mesolift leci na wishlistę zatytułowaną "do kupienia, jak zacznę znowu normalnie zarabiać" przemieszaną z "ahaha, durna babo, i tak masz za dużo tych kremów, ale co ci szkodzi wziąć kolejny". 

Lierac, Hydra-Chrono Odświeżający fluid do cery normalnej i mieszanej - o aniołowie, kolejna fajna rzecz. Obawiam się tylko, że średnio wydajna - fluid jest bardzo rzadki. Genialnie się sprawdził ostatnio przy upałach - faktycznie odświeża cerę i całkiem dobrze ją matuje. 

Lierac, Hydra Chrono+ Balsam intensywnie nawilżający - rzecz totalnie niedostosowana do moich potrzeb, bo "emergency hydratation" nie potrzebuję. Ciekawe jednak, że ten krem bardziej w konsystencji przypomina silikonową bazę pod podkład, jest tak samo przezroczysty i dziwnie śliski. Wiele nie trzeba było, żeby mi twarz oblepić (czemu się absolutnie nie dziwię), ale ta formuła naprawdę jest zadziwiająca. Są tu jakieś sucharki, które miały doświadczenia z podobnymi nawilżaczami? Pilnie potrzebuję, żeby mi to ktoś objaśnił :P

La Roche Posay, Anthelios XL Żel-krem do twarzy suchy w dotyku Jak tylko odkryłam istnienie kolejnego filtra 50+, który w dodatku ma być suchy w dotyku (cokolwiek to znaczy, lol), wchłaniać się do matu i nie bielić, to pogalopowałam do apteki po próbkę (pozdrawiam w tym momencie farmaceutkę, która dorzuciła mi do tego tyle próbasów pielęgnacji LRP i Vichy, że mogę spokojnie gdzieś wyjechać na 2 tygodnie z maksymalnie odchudzoną kosmetyczką). Próbka 1,5 ml pozwala potwierdzić, że faktycznie nie ma bielenia, a jest mat. Aż się zdziwiłam, obietnice producenta spełnione :D Nie nakładałam na Antheliosa podkładów, więc cóż, nie wypowiem się. Jeśli kiedykolwiek zużyję te filtry, które już mam, to wróżę nam z Antkiem razem świetlaną przyszłość.

Nawet się nie zorientowałam, jak blogowi w lipcu stuknęło 100.000 odsłon - dziękuję Wam wszystkim za odwiedziny! Kilka razy traciłam serce do pisania, ale zawsze kończyło się na "no nie, gdzieś ktoś siedzi i czeka, aż znowu palnę jakąś głupotę, nie mogę go zawieść!". Kto wie, może z tej okazji jakaś niespodziewajka będzie? ;)

Mało, zdecydowanie za mało zużywam. A cały czas pojemników przybywa. Hmm.

Bioderma 50+, o której pisałam przy okazji przeglądu filtrów - po rozcięciu tubki czekało na mnie jeszcze mnóstwo produktu. Pomimo ścisłego zapięcia dużym biurowym spinaczem rzecz jasna resztka trochę zjełczała, ale puszczę to w niepamięć. Świetny, mocny filtr dla wrażliwych cer. Będę ciepło wspominać za rok.

Lirene Kids, Mleczko 30 SPF - mleczko kupione w zeszłym roku dla ochrony ramion i dekoltu (moje nogi odmawiają wchłaniania słońca nawet po posmarowaniu przyspieszaczem opalania, lol). Działa - w zeszłym roku nie opaliłam się ani odrobinę (niespalone ramiona, score!), teraz w czerwcu zużyłam resztkę i przesiadłam się na 10tkę, bo własna bladość zaczęła mnie odrobinę przerażać.
Nie sprawdzałam wodoodporności, ale jak to ja, wybrałam wersję dla dzieci za względu na hipoalergiczną formułę. Szybko się wchłania, niemniej nałożone w nadmiarze zostawia lekko tłustawą warstewkę (nie chcę wiedzieć, jak szybko na plaży przykleiłby się do tego piasek). Nawet fajnie nawilża skórę. Według Rossnet.pl za przyjemność korzystania z tego mleczka należy zapłacić 28 zł, ale pamiętam, że w SuperPharmie kosztowało jakieś śmieszne 13 zł. 

The Body Shop, Oczyszczający krem z witaminą E - odnoszę czasem wrażenie, że powinnam założyć stały cykl albo wręcz nowy blog poświęcony odrzutom z łazienki mamy. Seria z witaminą E teoretycznie jest przeznaczona dla wszystkich typów cery, ale konsystencja tego czyścika rozwiewa wszystkie wątpliwości - to nawet nie jest kremowy żel, to po prostu krem. Czyli lepszy wybór dla cer zdecydowanie suchych i wrażliwych. Mama zakupiła sobie kilka produktów z tej serii, gdy miała rok temu problemy z cerą (coś, co podszywa się pod AZS, ale w sumie szybko przechodzi i wraca nieregularnie). Nie mam pojęcia, czemu nie poszła z tym do dermatologa i czemu nie zaopatrzyła się w jakieś apteczne kosmetyki (Cetaphil <3 Forever), ale jest dorosła i sama podejmuje decyzje, nie? ;D Do rzeczy, Olga! Mama po zużyciu połowy tubki o pojemności 100 ml oddała mi resztę, bo znalazła sobie coś lepszego, a ja postanowiłam włączyć ten krem do wieczornego doczyszczenia ryja z tapety (należę do tych ludzi, którym gdzieś w dzieciństwie siadło na psychice, że jak nie umyją twarzy wodą, to się nie liczy). Krem nie pieni się, nie czyści aż do poczucia ściągnięcia, co na pewno docenią cery suche i wrażliwe - ja z moją cerą mieszaną nawet też byłam z tego zadowolona, ale bez przesady. Nie jest wydajny - połowa tubki (może nawet mniej) poszła w miesiąc używania raz dziennie, co jest potwornie słabym wynikiem jak na moje oczekiwania i osobistą filozofię, że dobre produkty oczyszczające są tanie i wydajne (cena może ciut wzrosnąć, jeśli wydajność jest epicka). Brytyjska wersja strony TBS podpowiada, że za tubkę płacimy 8 funtów, więc come on, wiele hałasu o nic.

Original Source, British Strawberry Shower - jeżeli mam tu poważnie pisać na temat czegoś tak absolutnie mało ważnego jak żel pod prysznic -  to przyznam się - Original Source mnie nie jara. Obwąchiwałam  te flaszki chyba z 5 razy po "premierze" w Polsce i coś mi zawsze w końcu przeszkadzało. Podejrzewam, że gdyby je użyć zgodnie z przeznaczeniem, to zapachy byłyby nieco mniej irytujące ;) W tej szokującej historii oczywiście musi pojawić się pewien twist. Sezonowa (rzekomo, bo cały czas ją widuję) wersja truskawkowa od razu rzuciła mnie na kolana (a w kwestii zapachów nie jestem slutty). Miło nam było razem przez te kilka tygodni, ale powrotów nie przewiduję - serdecznie nie znoszę kosmetyków, które mają klapkę na dole, a nie da się ich postawić sensownie do góry (i tu przychodzi nam z odsieczą kosmetykoholizm, może nawet zaawansowany hoarding, dzięki któremu mamy bazylion innych butelek pod prysznicem, które da się stłoczyć i stworzyć podpórkę dla wyżej wymienionych fatalnych przypadków, amen). 


Alterra, Masło do ciała Winogrono i kakao - kupione po entuzjastycznej recenzji Niecierpka bodajże, otworzone zimą i czekające na moje zmiłowanie. Polecam zdecydowanie na zimniejsze sezony, teraz będzie za ciężkie. Konsystencja faktycznie słuszna, masło potrzebuje chwili, żeby się rozgrzać i hulać po skórze. Obłędny zapach placka z owocami. Wygodny słoik. No nic, tylko polecać na jesień ;)

Yves Rocher, Antyperspirant w kulce Zielona herbata Zielona herbata jest bardzo udaną siostrą wersji werbenowej, o której już kiedyś na blogu pisałam. Kulka nie zacina się, nic się nie wylewa, chroni cały dzień, delikatny zapach nie gryzie się z perfumami (to już zależy, co kto lubi; specjalnie sobie pach nie wącham, niemniej bywają sytuacje, gdy człowiek (nawet bezwiednie) po prostu sprawdza, czy wszystko jest w porządku w strefie awaryjnej i dobrze jest wiedzieć, że w 8-10 godzin po aplikacji jeszcze utrzymują się tam fajne aromaty).
A teraz kilka słów o niegodnym zastępcy...


Dove Go Fresh, Antyperspirant w kulce o zapachu grejpfruta i trawy cytrynowej po dwóch tygodniach używania w czerwcowej aurze (niekoniecznie tej tylko upalnej) poleciał do kosza (chyba że ktoś ma pomysł, jak w przyszłości alternatywnie zużyć nieudany antyperspirant). Uwaga, wymieniam wady: z kulki wylewa się za dużo produktu, a że kulka jest skierowana w dół, to zaschnięte ścinki atakują przy każdorazowym otwarciu (w sumie zdarza się to w wielu przypadkach, ale tu jest szczególnie irytujące). Zapach jest ostry, intensywnie chemiczny i skłania do refleksji, że samochodowe choinkowe odświeżacze i cytrynowy domestos to małe dzieła sztuki. Co gorsze, utrzymuje się na skórze dość długo i gryzie z perfumami. Ścinki i hardkorowe doznania aromatyczne byłyby do przeżycia, gdyby ten Dove działał. Tymczasem mam po nim ciągle wrażenie wilgoci pod pachami - albo nie schnie albo powoduje u mnie wzmożone pocenie się (!!!), co już jest totalnie nie do przyjęcia. Uprawianie sportu, normalne funkcjonowanie czy nawet leżenie plackiem w ogrodzie jest po prostu niemożliwe - a zaznaczam, że nie mam problemu z potliwością. Dziadostwo, każdemu odradzam - chyba że znajdzie się tu amator mokrej pachy walącej domestosem, to wtedy polecam.

B. twierdzi, że mam bardzo slutty podejście do nowości kosmetycznych - może nie nazwałabym tego tak dosadnie, ale nikogo nie oszukam - nowa wersja maybellinowego bebika prędzej czy później wpadłaby w moje łapska. Cały czas uważam, że wcześniejszy Dream Fresh to bardzo udana propozycja dla mało i średniowymagających cer na lato.



Ale po kolei. Dream Pure został stworzony dla cer mieszanych i tłustych. Lubimy to. Obiecują nam lekką konsystencję. Dalej lubimy. Że niby jest kwas salicylowy, a nie ma tłustych olejków. Whatever, byleby działało. SPF nędzniutki, bo 15. Tego nie lubimy w nowej wersji. Z trzech kolorów zrobiły się dwa, jasny i średni. Cóż, na polskie warunki wystarczy.




2 tygodnie nieregularnego używania to zdecydowanie za mało, żeby wydać definitywny osąd, więc ograniczę się do tytułowych pierwszych wrażeń - jest fajnie!
  • lekka konsystencja w trakcie rozsmarowywania staje się delikatnie pudrowa
  • jasny odcień faktycznie jest jasny, chwała Maybelline za to, że nie sknocili sprawy ;) kwestię dopasowywania się do kolorytu cery ciężko mi ocenić, bo trochę się opaliłam i nie jestem po prostu do nowych kolorów przyzwyczajona - ale całość trzyma się kupy, że tak to ujmę :D
  • przypudrowany trzyma się długo na buzi
  • pierwsze błyszczenie pojawia się u mnie po ok. 5 godzinach - jak na lato jest to wynik rewelacyjny
Nie wiem jak wpływa na rozszerzone pory, bo najzwyczajniej w świecie nie mam z nimi problemu. Sprawą dyskusyjną jest według mnie zamaskowanie niedoskonałości i zredukowanie zaczerwienień - jedna cienka warstwa sobie z nimi nie radzi, a wielkich wyzwań u mnie w tej kwestii nie ma. Doklepanie drugiej warstwy lub korektor problem rozwiązuje. 

Przejdźmy od słów do obrazów, bo to zawsze lepiej mieć jakiś dowód rzeczowy :]

Olga taka, jaka ją genetyka stworzyła, a rzeczywistość popsuła. Do wglądu gorszy policzek.
Warunki oświetleniowe: pochmurne popołudnie, aparat ustawiony na chamski automat. 

czy ktoś ma pomysł, jak sobie radzić z takimi końcówkami odrastającej grzywki? nic, absolutnie nic ich nie rusza

Moje szczere próby uchwycenia koloru swatcha spełzły na niczym. Macie więc więc następujące warunki oświetleniowe: lampa błyskowa w pochmurne popołudnie. Jak ktoś sobie to odpowiednio poprzestawia w głowie, to domyśli się oryginału. Hmm, a może i nie.


To bierzmy tego bad boya i rozsmarujmy go sobie na twarzy.

to spojrzenie, my ass. nie dziwię się, że mam mało przyjaciół.
Dupsztala z wrażenia nie urywa, ale weźmy pod uwagę, że większość ludzi nie podziwia mnie z tak bliska (na ich szczęście). Weźmy się za poprawianie rzeczywistości, dorzućmy photoshop w proszku, przepraszam, puder Skinfood, o którym od roku piszę w konwencji "kiedyś recenzja się pojawi", róż (nie powiem jaki, niech coś będzie moją słodką tajemnicą, lol), zróbmy sobie rzęsy i chyba jest w miarę ok.
Tak przynajmniej myślę.



A na sam koniec ordynarna lampa błyskowa w celach porównawczych - lubię sprawdzać krycie podkładów w ten sposób, bo absolutnie wszystkie niedoskonałości krzyczą "tu jestem!". Do tego - mogę się założyć - idąc na teoretyczną imprezę załapiemy się na zdjęcia z fleszem robione kompaktem za 300 zł. Nie żebym ujmowała tym śmiesznym wynalazkom, ale szanse, że nawet bardzo ładna dziewczyna wyjdzie na na takim zdjęciu brzydka niczym ogrodowy gnom, są wysokie niczym statystyki śmiertelności na polskich drogach. Warto przygotować się emocjonalnie, żeby następnego dnia nie dostać ataku apopleksji po zobaczeniu nowych znaczników na fejsie. 
Ot, dygresja o życiowych doświadczeniach. 

no i bliznę jednak widać. niech będzie, przeżyję.

Analizujemy odczucia na temat wizualnego stanu cery - chyba jest dobrze, nie? Ja tam mogę ruszać w świat.

Myślę, że Dream Pure można polecić tym, którzy

  • byli zadowoleni z pierwotnej wersji, ale chcieliby czegoś lepiej dopasowanego do potrzeb swojej mieszanej cery (za tłustą nie ręczę, pewnie szybciej zaczyna się świecić)
  • nie wpadają jeszcze w panikę na widok literek BB
  • nie mają miliona gości na twarzy, których trzeba traktować silnym kryciem
  • nie mają wygórowanych oczekiwań w zakresie pielęgnacji (w życiu bym nie nałożyła tego solo bez jakiegokolwiek kremu)
Zdaję sobie sprawę z tego, że teraz wiele osób może "sarkać, acha, żebym tylko mieściła się w tych kryteriach". Nie ma co tu kreować Dream Pure na wybawienie dla osób borykających się z chociażby średnio upierdliwym trądzikiem, co to to nie. 

Cena jest przyjazna - w regularnej sprzedaży koło 22 zł, w promocjach schodzi do 14 zł (za tyle capnęłam swój ostatnio w Hebe). 
Macie jakieś doświadczenia z BB od Maybelline? 
...zostają screenshoty ze statystyk bloga.
Panie i panowie, przedstawiam mój aktualny hit, który w słowa kluczowych wyszukiwania przebija "tęczowy pierd":

Pozostawiam wam do rozważenia i życzę miłej niedzieli.

Oleje w pielęgnacji włosów od kilku lat święcą triumfy - czy to zwyczajne, które znajdziemy w kuchni, indyjskie bogate mikstury, czy w końcu drogeryjne olejki. Różnie się je stosuje i teoretycznie powinnam je rozdzielić, ale wrzucam je zbiorczo do jednego wora ze względu na konsystencję.
Dziś naszła mnie wena, żeby pogderać trochę o tej ostatniej wersji, czyli rozmaitych olejkach i oliwkach, jakie wypluły z siebie popularne i szeroko dostępne firmy. Aha, i do tego będzie jeszcze przestroga. 

Specjalistką od włosów nie jestem i już raczej nie zostanę, ale skoro odziedziczyłam po tacie grube i gęste kudły, to staram się nie dbać. Nic na to nie poradzę, mam fetysz gładkich, lejących się włosów i zrobię wszystko, by takie mieć ;D Pomagają mi w tym olejki nałożone na wilgotne po umyciu włosy (powiedzmy, że na te ostatnie 15 cm kitki, która obecnie sięga do zapięcia stanika). Efekty bardzo mi się podobają, choć doskonale wiem, że to sprawka silikonów, niż olei. Takie pójście na łatwiznę zamiast prawidłowego odżywiania włosia, wiem ;) 
/tu zaczyna się przestroga/
W sumie zrobiłam debilną rzecz - przez kilka miesięcy nie używałam żadnych innych preparatów do nawilżania i zabezpieczania końcówek. Efekty są takie, że owszem, nie ma problemu z rozdwajaniem, ale jest lekki przesusz. Rozjaśniane, suche końcówki wyglądają smętnie i nie układają się szczególnie porywająco, co do tego nie ma wątpliwości. Sytuację podratowałam trochę aloesem, ale i tak dojrzałam do decyzji o ścięciu tych smutnych strąków. Nie wiem dokładnie, czy to silikony się nadbudowały pomimo dokładnego oczyszczania czy po prostu zabrakło dodatkowego nawilżenia. Z silikonowymi olejkami należy więc uważać, aby nie mieć takiej buby jak ja :D
/koniec przestrogi/

Jakie olejki przewinęły się przez moja łapska?

Najpierw była glossyboxowa próbka o pojemności 5 ml Oil Miracle ze Schwarzkopf.

dourody.pl
Potwornie wydajna rzecz, 5 ml starczyło na 6 tygodni. Jeżeli kogoś by natchnęło na kupno normalnej wersji o pojemności 100 ml, to niech kupi z kimś na spółkę, bo zanudzi się od używania jednego produktu przez 2 lata. A najlepiej niech nie kupuje, bo wszystko wskazuje na to, że Oil Miracle to ten sam produkt co Gliss Kur Hair Repair, tyle że droższy (90 zł za 100 ml). A zresztą kim ja jestem, żeby mówić innym, co mają robić z pieniędzmi. 
Co do działania, to bez fajerwerków, włosy były wygładzone i zdyscyplinowane. Zapach olejku podobno jest fajny, ale nie zwróciłam na niego uwagi, więc niekoniecznie jest to prawda. 

Potem pojawiła się w domu (za sprawą mamy) flaszka olejku Orofluido z Revlonu. Szklana buteleczka o pojemności 50 ml cieszy oko designem (no komu się nie podobają wzorki stylizowane na arabeski, przyznać się), niestety nie ma tu żadnej pompki ani nawet małej dziurki, więc łatwo chlusnąć w nadmiarze. Mama przelała prawie całą zawartość do jakiegoś starego opakowania z pompką, mi zostało jakieś 20% na dnie w oryginale. Od strony logistycznej nie było to najwygodniejsze, ale dałam radę. 
www.dooyoo.co.uk
Trzeba przyznać, że używania Orofluido to czysta przyjemność - ma gładką konsystencję (tak nawilża dłonie, że ojej) i niesamowity zapach, który producent określa jako "bursztynowy z nutką wanilii" (i zostaje na włosach, łiiiii). Ja to kupuję i pewnie ciężko będzie mi odstawić ten olejek pomimo wysuszenia końcówek (czas pomyśleć nad zmniejszeniem ilości i używaniem na sucho, hmm). 
Od strony ekonomicznej nie wychodzi zbyt porywająco: 50 ml za 60 zł, 100 ml za 100 zł. 

Ostatnia pozycja w tym wpisie różni się ciut od poprzednich - mowa tu o dwufazowym olejku CHI Organics z oliwkowej serii. Raz, że dwufaza (jedna z warstw zużywa się zdecydowanie szybciej), dwa, że zawiera hydrolizat jedwabiu, trzy, że zawiera więcej naturalnych olejków (z podobno ekologicznych upraw, jeżeli komuś to robi dobrze). 

folica.com
O innych kosmetykach z serii Organics pisałam już dawno temu, o olejku jakoś tak na razie nie było okazji ;) Znamy się najdłużej, stosowałam go zamiennie z jedwabiem CHI i muszę przyznać, że sprawdza się wybornie. Mam zastrzeżenia co do zapachu - cała seria ma alkoholowo-oliwkowy aromacik (mi odpowiada, ale jest dość specyficzny; nie utrzymuje się na włosach). Ponadto trzeba go używać naprawdę oszczędnie, bo ma tendencję do obciążania i sklejania w strąki. Przy rozsądnej ilości pomaga mi wydobyć skręt z włosów, co w mojej mikroskali zasługuje na Nobla. 
Cenowo wychodzi najkorzystniej z całej trójki, za butelkę o pojemności 50 ml (starcza na wieku, ten typ tak ma) zapłacimy w Ambasadzie Piękna 45 zł (dostępna jest też próbeczka 15 ml za 8 zł). 

Stosowałyście któryś z powyższych specyfików? Wolicie tradycyjne olejowanie przed myciem? Podzielcie się, jestem ciekawa!
Żyję, mam się dobrze. Opener był w tym roku lajtowy - bez nerwowego biegania od sceny do sceny, zobaczyłam w całości te koncerty, które chciałam. Devendra Banhart na żywo łamie serca, Nick Cave po raz kolejny udowodnił, że w hipnotyzowaniu tłumów nie ma sobie równych. Na rudego giganta z Queens of the Stone Age czekałam 9 lat - było warto. Damon Albarn ma teraz niższy głos i Blur brzmi dojrzalej, The National magnetyzują jak zawsze (2 lata temu grali pierwszy koncert na dużej scenie o 20, nie było to korzystne rozwiązanie). Wytańczyłam się jak szalona na Crystal Fighters. Zgadzam się ze złymi opiniami nt Rihanny - pop ma to do siebie, że wszelkie braki muzyczne (których jest od groma) po prostu trzeba maskować widowiskowym show (taka Madonna, proszę państwa), a ktoś tu widocznie zapomniał, że łapanie się za krocze przez "artystkę" nie spełnia wymogów dobrej rozrywki dla tak ogromnej widowni. 
Pogoda dopisała, po raz pierwszy od 2009 uskuteczniłam smażing, plażing, a nawet morzing. Tego ostatniego nie przewidziałam w planach i kąpałam się w zwyczajnych majtach, bo niby czemu nie. 
Pewnego dnia o 4 rano nawiedziliśmy gdyński Skwer Kościuszki i mieliśmy pomysł, żeby odcumować ORP "Błyskawica" i podbić Kaliningrad. Jestem przekonana, że gdyby władze państwowe nie chciały takiego obrotu spraw, to statek nie miałby spuszczonego trapu, a marynarz pilnujący wejścia nie byłby senny. Taką okazję stracić, ech. 
Wracaliśmy z P. Polskim Busem w nocy. Postuluję, żeby przewoźnik dorzucał zamiast darmowego posiłku karnet na jogę, bo bez rozciągnięcia bywa ciężko. Warszawa o 4 rano jest tak spokojnie piękna.
Fotorelacja telefoniczna mocno stronnicza bez obróbki.


moje ulubione wschody słońca

tak się rodzą murale




dziubek musi być

podobno totem, my oczywiście musieliśmy mówić "spotkajmy się pod świetlistym kutasem"

śmieciowy krajobraz


jeszcze w Gdańsku przeżywam straconą szansę na rozpętanie wojny

Dostałam ćwierć pracy. Zastępuję stażystkę zastępującą kobietę na macierzyńskim. Będzie fajna pozycja w CV, które na nikim i tak nie zrobi wrażenia. Hell yeah.

czytam

favikona pochodzi z nataliedee.com. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Labels

15 hair project 301 346 52 AA aknenormin alessandro algi alterra ambasada piękna anthelios antyperspirant arsenał grubasa artdeco aussie autokorekta avene avon babydream baikal herbals balea balm balm balsam do ciała balsam do ust bambino bandi bareMinerals batiste baza baza pod cienie baza pod lakier bb bb cr bb cream beauty blender beauty formulas beauty friends bebeauty beblesh balm beige nacre bell bella bamba benefit berlin berry love biały jeleń biedronka bielenda bio-essence Biochemia Urody bioderma biovax blizny blogerki blogger błędy błyszczyk boi boi-ing bourjois box box of beauty ból dupy brahmi amla braziliant brodacz brokat brow bar brwi BU bubel bubel alert buty carmex cashmere ce ce med cellulit cera mieszana cera wrażliwa cetaphil CHI chillout choisee chusteczki cienie cienie w kremie cień clinique clochee color naturals color tattoo color whisper cudeńko cycki czador ćwiczenia darmocha dax debilizm demakijaż denko depilacja dermaroller diy do it yourself dobre rzeczy douglas dove dream pure ducray dwufaza ebay edm eko kosmetyki elution essence essie estetyka etude house eveline everyday minerals eyeliner faceguard fail farbowanie farmona fekkai figs rouge filtr firmoo fitness flora floslek fluid fridge fridge by yde fructis fryzjer galaxy garnier gillette glamwear glossy box glyskincare głupie cipki głupota golden rose google google analytics gratis h&m hakuro healthy mix hebe high impact himalaya hiszpania hm holiday hot pink hydrolat idealia ikea innisfree ipl iran isa dora isadora isana jillian michaels kallos kate moss katowice kącik kulturalny kelual ds kissbox kolastyna kolorówka koloryt konkurs konturówka korekta korektor korektor pod oczy kot kraków kredka kredka do brwi kredka do oczu krem krem do rąk krem do twarzy krem matujący krem na dzień krem nawilżający krem odżywczy krem pod oczy krem z kwasami kreska kutas kwas askrobinowy kwasy la roche posay lakier lakier do paznokci lakier do ust lakier do włosów lakiery teksturowe lancome laser lasting finish lawendowa farma lekarze lierac linkedin lioele lip balm lip lock lip pen lirene lista magnetyczna loccitane lodówka loreal lovely lumene lush łuk brwiowy łupież magnes makijaż manicure manuka Mary Kay marzenie maseczka maska maska do włosów maskara masło do ciała mat matowienie max factor maybe maybelline mężczyźni micel mika mikrodermabrazja miss sporty mleczko mleczko do ciała mocak mollon morze muzeum mycie mydło mydło naturalne nadwaga nail tek nails narzekanie natura officinalis naturalne składniki naughty nautical nawilżenie neem new leaf niedoskonałości nivea nivelazione nouveau lashes nutri gold oczy oczyszczanie odchudzanie odżywianie odżywka odżywka do paznokci odżywka do włosów off festival okulary olej olej arganowy olej kokosowy olejek olejek do mycia ombre opalanie opalenizna opener organique oriflame original source orofluido paleta magnetyczna palmers paski na nos pat rub patrzałki paznokcie pączek peel-off peeling peeling do ciała peeling do twarzy perfecta pervoe reshenie pędzel pędzle pharmaceris photoderm physiogel phyto pianka do mycia piasek piaski pierre bourdieu pkp plastry na nos płyn do demakijażu płyn micelarny podkład podróż pogromcy mitów policzki pomadka pomarańczowy porażka pr praca prasowanie propolis proteiny próbki pryszcze prysznic prywata przebarwienia przechowywanie przegięcie przemoc symboliczna przygody przypominajka puder puder transparentny purederm QVS real techniques regeneracja reklamacja rene furterer retinoidy revlon rimmel rossetto rossmann rozdanie rozkmina rozstępy róż różowe ryan gosling rzęsy sally hansen samoocena samoopalacz satynowy mus do ust Schwarzkopf scrub seacret seche vite sensique sephora serum serum nawilżające sesa shaun t shea shred sińce siquens skandal skin 79 skinfood skóra skóra wrażliwa sleek słońce słowa kluczowe socjologia soraya spf starry eyed stopy stylizacja suchy szampon sun ozon sypki szaleństwo szampon szkoda gadać szminka sztuka współczesna święta tag taka sytuacja tapeta tara smith tatuaż the body shop the face shop tołpa toni&guy tonik top tortury tragedia transki trądzik triple the solution truskawka tusz do rzęs twarz ujędrnienie under twenty usta uv vichy warby parker wąs weganizm wella wibo wieloryb witamina c wizaż wizażystka włosy workout wory wódka wtf wyrównanie wyszczuplanie wyzwanie yasumi yoskine yves rocher zachwyt zakupy zapach zdjęcia zenni optical zerówki ziaja złuszczanie zmywacz zmywacz do paznokcie zużycie zwiedzanie źródła odwiedzin żel żel do brwi żel do golenia żel do twarzy żel pod prysznic żel-krem życzenia