Zużycia czerwcowo-lipcowe (pełnowymiarowe kosmetyki)
/
8 Comments
Nawet się nie zorientowałam, jak blogowi w lipcu stuknęło 100.000 odsłon - dziękuję Wam wszystkim za odwiedziny! Kilka razy traciłam serce do pisania, ale zawsze kończyło się na "no nie, gdzieś ktoś siedzi i czeka, aż znowu palnę jakąś głupotę, nie mogę go zawieść!". Kto wie, może z tej okazji jakaś niespodziewajka będzie? ;)
Mało, zdecydowanie za mało zużywam. A cały czas pojemników przybywa. Hmm.
Bioderma 50+, o której pisałam przy okazji przeglądu filtrów - po rozcięciu tubki czekało na mnie jeszcze mnóstwo produktu. Pomimo ścisłego zapięcia dużym biurowym spinaczem rzecz jasna resztka trochę zjełczała, ale puszczę to w niepamięć. Świetny, mocny filtr dla wrażliwych cer. Będę ciepło wspominać za rok.
Lirene Kids, Mleczko 30 SPF - mleczko kupione w zeszłym roku dla ochrony ramion i dekoltu (moje nogi odmawiają wchłaniania słońca nawet po posmarowaniu przyspieszaczem opalania, lol). Działa - w zeszłym roku nie opaliłam się ani odrobinę (niespalone ramiona, score!), teraz w czerwcu zużyłam resztkę i przesiadłam się na 10tkę, bo własna bladość zaczęła mnie odrobinę przerażać.
Nie sprawdzałam wodoodporności, ale jak to ja, wybrałam wersję dla dzieci za względu na hipoalergiczną formułę. Szybko się wchłania, niemniej nałożone w nadmiarze zostawia lekko tłustawą warstewkę (nie chcę wiedzieć, jak szybko na plaży przykleiłby się do tego piasek). Nawet fajnie nawilża skórę. Według Rossnet.pl za przyjemność korzystania z tego mleczka należy zapłacić 28 zł, ale pamiętam, że w SuperPharmie kosztowało jakieś śmieszne 13 zł.
The Body Shop, Oczyszczający krem z witaminą E - odnoszę czasem wrażenie, że powinnam założyć stały cykl albo wręcz nowy blog poświęcony odrzutom z łazienki mamy. Seria z witaminą E teoretycznie jest przeznaczona dla wszystkich typów cery, ale konsystencja tego czyścika rozwiewa wszystkie wątpliwości - to nawet nie jest kremowy żel, to po prostu krem. Czyli lepszy wybór dla cer zdecydowanie suchych i wrażliwych. Mama zakupiła sobie kilka produktów z tej serii, gdy miała rok temu problemy z cerą (coś, co podszywa się pod AZS, ale w sumie szybko przechodzi i wraca nieregularnie). Nie mam pojęcia, czemu nie poszła z tym do dermatologa i czemu nie zaopatrzyła się w jakieś apteczne kosmetyki (Cetaphil <3 Forever), ale jest dorosła i sama podejmuje decyzje, nie? ;D Do rzeczy, Olga! Mama po zużyciu połowy tubki o pojemności 100 ml oddała mi resztę, bo znalazła sobie coś lepszego, a ja postanowiłam włączyć ten krem do wieczornego doczyszczenia ryja z tapety (należę do tych ludzi, którym gdzieś w dzieciństwie siadło na psychice, że jak nie umyją twarzy wodą, to się nie liczy). Krem nie pieni się, nie czyści aż do poczucia ściągnięcia, co na pewno docenią cery suche i wrażliwe - ja z moją cerą mieszaną nawet też byłam z tego zadowolona, ale bez przesady. Nie jest wydajny - połowa tubki (może nawet mniej) poszła w miesiąc używania raz dziennie, co jest potwornie słabym wynikiem jak na moje oczekiwania i osobistą filozofię, że dobre produkty oczyszczające są tanie i wydajne (cena może ciut wzrosnąć, jeśli wydajność jest epicka). Brytyjska wersja strony TBS podpowiada, że za tubkę płacimy 8 funtów, więc come on, wiele hałasu o nic.
Original Source, British Strawberry Shower - jeżeli mam tu poważnie pisać na temat czegoś tak absolutnie mało ważnego jak żel pod prysznic - to przyznam się - Original Source mnie nie jara. Obwąchiwałam te flaszki chyba z 5 razy po "premierze" w Polsce i coś mi zawsze w końcu przeszkadzało. Podejrzewam, że gdyby je użyć zgodnie z przeznaczeniem, to zapachy byłyby nieco mniej irytujące ;) W tej szokującej historii oczywiście musi pojawić się pewien twist. Sezonowa (rzekomo, bo cały czas ją widuję) wersja truskawkowa od razu rzuciła mnie na kolana (a w kwestii zapachów nie jestem slutty). Miło nam było razem przez te kilka tygodni, ale powrotów nie przewiduję - serdecznie nie znoszę kosmetyków, które mają klapkę na dole, a nie da się ich postawić sensownie do góry (i tu przychodzi nam z odsieczą kosmetykoholizm, może nawet zaawansowany hoarding, dzięki któremu mamy bazylion innych butelek pod prysznicem, które da się stłoczyć i stworzyć podpórkę dla wyżej wymienionych fatalnych przypadków, amen).
Alterra, Masło do ciała Winogrono i kakao - kupione po entuzjastycznej recenzji Niecierpka bodajże, otworzone zimą i czekające na moje zmiłowanie. Polecam zdecydowanie na zimniejsze sezony, teraz będzie za ciężkie. Konsystencja faktycznie słuszna, masło potrzebuje chwili, żeby się rozgrzać i hulać po skórze. Obłędny zapach placka z owocami. Wygodny słoik. No nic, tylko polecać na jesień ;)
Yves Rocher, Antyperspirant w kulce Zielona herbata Zielona herbata jest bardzo udaną siostrą wersji werbenowej, o której już kiedyś na blogu pisałam. Kulka nie zacina się, nic się nie wylewa, chroni cały dzień, delikatny zapach nie gryzie się z perfumami (to już zależy, co kto lubi; specjalnie sobie pach nie wącham, niemniej bywają sytuacje, gdy człowiek (nawet bezwiednie) po prostu sprawdza, czy wszystko jest w porządku w strefie awaryjnej i dobrze jest wiedzieć, że w 8-10 godzin po aplikacji jeszcze utrzymują się tam fajne aromaty).
A teraz kilka słów o niegodnym zastępcy...
Yves Rocher, Antyperspirant w kulce Zielona herbata Zielona herbata jest bardzo udaną siostrą wersji werbenowej, o której już kiedyś na blogu pisałam. Kulka nie zacina się, nic się nie wylewa, chroni cały dzień, delikatny zapach nie gryzie się z perfumami (to już zależy, co kto lubi; specjalnie sobie pach nie wącham, niemniej bywają sytuacje, gdy człowiek (nawet bezwiednie) po prostu sprawdza, czy wszystko jest w porządku w strefie awaryjnej i dobrze jest wiedzieć, że w 8-10 godzin po aplikacji jeszcze utrzymują się tam fajne aromaty).
A teraz kilka słów o niegodnym zastępcy...
Dove Go Fresh, Antyperspirant w kulce o zapachu grejpfruta i trawy cytrynowej po dwóch tygodniach używania w czerwcowej aurze (niekoniecznie tej tylko upalnej) poleciał do kosza (chyba że ktoś ma pomysł, jak w przyszłości alternatywnie zużyć nieudany antyperspirant). Uwaga, wymieniam wady: z kulki wylewa się za dużo produktu, a że kulka jest skierowana w dół, to zaschnięte ścinki atakują przy każdorazowym otwarciu (w sumie zdarza się to w wielu przypadkach, ale tu jest szczególnie irytujące). Zapach jest ostry, intensywnie chemiczny i skłania do refleksji, że samochodowe choinkowe odświeżacze i cytrynowy domestos to małe dzieła sztuki. Co gorsze, utrzymuje się na skórze dość długo i gryzie z perfumami. Ścinki i hardkorowe doznania aromatyczne byłyby do przeżycia, gdyby ten Dove działał. Tymczasem mam po nim ciągle wrażenie wilgoci pod pachami - albo nie schnie albo powoduje u mnie wzmożone pocenie się (!!!), co już jest totalnie nie do przyjęcia. Uprawianie sportu, normalne funkcjonowanie czy nawet leżenie plackiem w ogrodzie jest po prostu niemożliwe - a zaznaczam, że nie mam problemu z potliwością. Dziadostwo, każdemu odradzam - chyba że znajdzie się tu amator mokrej pachy walącej domestosem, to wtedy polecam.
Nie jaram się żelami OS i nie rozumiałam, czemu w blogosferze tak wiele osób się nimi zachwycało. No cóż...
OdpowiedzUsuńZ Dove mam antyperspirant w sztyfcie, Invisible Dry, który wcale nie jest invisible i tworzy malownicze białe pręgi na ciuchach. No i nie chroni dobrze. Może taka uroda tych produktów :D.
ciekawe kosmetyki, których nigdy nie miaąłm z tych marek :) zapraszam
OdpowiedzUsuńFajny blog. :)
OdpowiedzUsuń~ Obserwuję i pozdrawiam. ^^
Ja rozcięte tubki trzymam w słoikach albo opakowaniach po balsamach. Działa. :)
OdpowiedzUsuńa na to nigdy nie wpadłam, dzięki za protip na przyszłość!
UsuńPo raz pierwszy spotykam osobę, która nie jest zachwycona żelami OS :)
OdpowiedzUsuńw wolnej chwili zapraszam do mnie na news :*
I teraz uwaga- mnie również żele OS nie kręcą, owszem pachną...i to na tyle. Mnie wysuszają, znam wiele innych fantastycznych produktów w tej cenie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam A.
kiedy parę lat temu mieszkałam w Londynie, to żele OS sprzedawano w każdym, pierwszym lepszym funciaku i to jeszcze często w promocji typu 2 sztuki za 1 funta. a w Polsce nie wiadomo czemu są to super-hiper żele, owszem ładne opakowanie i zapach, ale i tak wolę isanę za 3 zł :)
OdpowiedzUsuńa co do dove z "trawą cytrynową", to miałam taki w psikotku, ale śmierdział okrutnie i powodował, że ja cała śmierdziałam! z ręką na sercu mogę przynzać, że gdybym miała do wyboru cuchnąć potem, a cuchnąć tym badziewiem - wygrałby POT :)