Sierpień minął mi tak nieprzyzwoicie szybko - a zużycia jak zwykle są u mnie żałośnie mizerne. 
Sporo się zmienia: nabieram coraz większej pewności siebie w operowaniu pędzlem (już nie robię modelkom krzywdy), potrafię zrobić dwie równe i takie same kreski, nabieram kontroli nad ważnymi aspektami swojego życia. Jest fajnie.

Garść recenzji, które były krótsze, gdybym nie miała umysłu rozlazło-dygresyjnego. Zapraszam!


undertwenty.pl
Z tonikami Under Twenty jest ciekawie - odkąd zaczęłam zwracać na nie uwagę, to co nie wchodzę do drogerii i ze zwykłej ciekawości je sprawdzam, to wszędzie są rozmaite wersje. Dopiero po kilku miesiącach wpadłam na pomysł, żeby może odwiedzić stronę internetową (tak trudno na to wpaść, mamy rok 2013). Dowiedziałam się, że w sumie toników jest sześć, a do tego dochodzą jeszcze dwa płyny micelarne, co by wiele tłumaczyło, czemu swojej wersji łagodząco-matującej już nigdy nie widziałam po tym, jak ją kupiłam :D

Zmiana zachowań mojej cery na przełomie jesieni i zimy doprowadziła do tego, że potrzebowałam produktu ściśle matującego, niemniej łagodnego. Czas i budżet nagliły (bo niby kiedy tego nie robią) i szczerze mówiąc nie chciało mi się bawić w hydrolaty ani szukać niczego w internecie (pewnie zawędrowałabym w dziwne rejony sieci, gdzie Eskimosi sprzedają kosmetyki na bazie śniegu i tłuszczu fok, a ja bym zakupiła od razu całą serię kosmetyków włącznie z filtrem +500 na przebywanie na odsłoniętym lodowcu w trakcie dnia polarnego, just sayin). Postanowiłam zawierzyć asortymentowi dostępnemu stacjonarnie i po krótkim (jak na mnie) namyśle nabyłam egzemplarz toniku, którego rycinę (uwielbiam to słowo) zamieściłam powyżej (bo jestem przepotwornym leniuszkiem i mimo wszystko tonik w mojej opinii nie zasłużył na zaszczyt osobistego uwiecznienia aparatem).
Szczerze obawiałam się powrotu do kosmetyków dla nastolatek z niższej półki, bo pamiętam z odległych czasów (tak, jestem już tak stara) śmierdzące na pół kilometra alkoholem toniki, które okrutnie podrażniały skórę (co by wiele tłumaczyło, czemu okres dojrzewania był taki straszny, lol).
Na szczęście w przypadku wersji łagodząco-matującej nie było tak źle. Primo: nie wali alkoholem, tylko delikatnie pachnie czymś miłym. Nie mam pojęcia czym, chociaż byliśmy sobie bliscy przez pół roku codziennie rano. Secundo: faktycznie łagodzi podrażnienia po myciu pozostawiając lekko chłodzące wrażenie. Zasadniczo dużych problemów nie mam, ale przed okresem pojawiają mi się na twarzy goście i do spółki z innymi kosmetykami udało nam się problem opanować (na ile to zasługa toniku, tego nie wie nikt. grunt, że nie zaogniał czerwonych gul na ryju).
Nie potrafię się odnieść do działania na rozszerzone pory (które jest wyszczególnione na etykiecie), bo nie mam tego problemu.
Zasadniczo wad nie znajduję - tani (jakieś 12 zł), wydajny (6 miesięcy codziennie rano), łatwo dostępny (na pewno inne wersje są popularniejsze, niemniej Under Twenty jest dostępne zarówno w supermarketach jak i drogeriach), działa. Polecam tym, którzy nie są ortodoksami w kwestii ekologicznych kosmetyków na bazie łez jednorożca.


garnier.pl


Garnier, Mineral Deodorant, Extra Fresh 48h Roll-on  - kminiłam sobie, co by tu o nim napisać, po czym uświadomiłam sobie, że korzystałam z niego w trakcie tych paskudnych upałów, gdy temperatura sięgała w Warszawie 38 stopni. Szybko się wchłania, nie zostawia śladów na ubraniach. Sprawdza się dobrze w trakcie uprawiania sportów. Co do pocenia się, gdy temperatura przewyższa 30 stopni - jestem realistką i wiem, że w takich warunkach nie ma opcji, żeby utrzymać świeżość dłużej niż 4-6 godzin. Garnierek spisał się bardzo dobrze pod tym względem - może i nie było super sucho, ale i nie zaśmierdłam (a przynajmniej taką mam nadzieję!). Pamiętam, że wtedy w tych epickich upałach miałam maraton sesji zdjęciowych w pomieszczeniu bez klimatyzacji i pot lał się ze mnie strugami (długą spódnicę wykręcałam nad wanną), ale miałam pewność, że zbliżając się do modelki nie narażę jej na straty moralne. Pewnie wypróbuję teraz inne wersje. 


www.rossmannversand.de 


O kosmetykach tego typu powinnam napisać wyświechtane "nie wiem ile opakowań zużyłam", ale biorąc pod uwagę epicką wydajność, to doskonale wiem, że do kosza właśnie poleciało czwarte opakowanie. Teraz mam w użyciu trzy, bo jeden musi być przy łóżku, drugi przy komputerze, a trzeci w torebce :D Balsam do ust z Alterry to mój absolutny must-have. Nie uzależnia ust jak Carmex, przynosi natychmiastową ulgę, dobrze się sprawdza pod kolorowymi szminkami (nawet matowymi), nie rozpuszcza się nawet w upały (ok, lekko się podtopił powyżej 35, ale to nic w porównaniu z takimi pomadkami Celii, lol). Serio, znalazłam swój ideał i zupełnie przestałam się interesować innymi balsamami (nawet nie patrzę na słoiczki, bo wkurza mnie babranie palców, a z tubek zawsze mi wyskoczy za dużo produktu). Tak chyba wyglądają zdrowe związki oparte na miłości, nie? Polecam, chociaż wiem, że niektórym podśmiarduje, a napisy na opakowaniu szybko się ścierają.


yves-rocher.pl

Yves Rocher, Nawilżający balsam brązująco-ujędrniający nie wiem czy to jakiś limitowany produkt, ale nie ma go obecnie w sprzedaży ani nawet na KWC (coś się dzieje), a w mojej łazience znalazł się już dawno temu przy okazji jakichś zakupów (i wiecie, te promocje z serii "kup błyszczyk, dostaniesz lodówkę", niby jak mam się oprzeć?!). Podchodzę bardzo sceptycznie do takich wynalazków 3-w-1, zwłaszcza gdy obok siebie pojawiają się hasła "nawilżenie" i "brązowienie". Na butelce mamy informacje z serii "testowano pod kontrolą dermatologiczną", co powoduje u mnie ciarki i podejrzenie, że są jeszcze jakieś firmy, które swoich kosmetyków nie testują w ten sposób (am I wrong?). Dalej mamy wyciągi z egzotycznie brzmiących roślinek (każda z was dałaby się skusić na wąkrotkę azjatycką, tiare lub mangiferynę, mnie nie oszukacie!) i deklarację, że mleczko nawilża, ujędrnia i nadaje naturalną opaleniznę. Whoa, no nic tylko brać i się smarować, nic innego do szczęścia nie potrzeba, nie?


Mleczko jak to mleczko, jest dość rzadkie i w mojej opinii mało wydajne. Używałam go tylko na nogi i ręce, a zeszło się szybciej niż jakiekolwiek inne smarowidła (nawet te, które sumiennie aplikuję też na mój biedny korpus). Plusy: dobrze i wygodnie się rozmsarowuje, nawilża moją niewymagającą skórę, nie śmierdzi samoopalaczem. Ten drugi plus zrzuciłabym tu jednak na fakt, że brak tu jakiegokolwiek brązowienia. Serio, wszelkie takie produkty mają pole do popisu na moich bladych łydkach, które bezskutecznie próbowałam opalić całe wakacje. Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła paskowego testu: samoopalacz z Rossmana, krem brązujący Ziai i YR. Nie spodziewałam się efekt hebanu w 3 dni, ale hej, cokolwiek? Delikatny "sunkissed"? Chociaż odrobina? Nada. Zezłościłam się, zużyłam resztki memlając pod nosem "ja ci dam tyle obietnic na raz, yves rocher". Jeśli wróci do sprzedaży (za takie potworne 40 zł, fujka), to odradzam.




tak, bezczelnie zżynam grafikę z wizaż.pl!

Toni&Guy Szampon do włosów zniszczonych - klasyczny, mocno kremowy szampon (z "ukochanym" przez włosomaniaczki SLS), który wykończyłam po mamie. Odniosłam dość schizofreniczne wrażenie, że z jednej strony nie doczyszczał włosów, jeśli było na nich dużo produktów do stylizacji (w moim wykonaniu jest to AŻ odrobina jakiegoś wygładzacza i lakieru), z drugiej włosy były po nim lekkie i ładnie się układały. Cholernie wydajny. Dziwak.

Beauty Formulas, Głęboko oczyszczające paski na nos z aktywnym węglem - w zamierzchłych czasach zużyłam więcej opakowań tych pasków, niemniej mam do nich letni stosunek. Paski mają jakieś dziwne humory i czasem działają wyśmienicie, czasem nie wyciągają nic (a wierzcie mi, jest co wyciągać). Nie zasychają w bolesny sposób, niemniej ze względu na kolor lubią pobrudzić nos. Da się przeżyć. Teraz chyba wolę zainwestować w oczyszczanie manualne.

Yasumi, Płyn micelarny - miniatura z GB. Bardzo delikatny, nie podrażnia, co szczególnie doceniam - jakoś demakijaż często kończy się u mnie czerwoną gębą. Z makijażem oczu jest nieco gorzej - micel rozpuszcza kosmetyki, które potem wesoło wędrują w dół niezależnie od ruchu wacika, a nie jestem fanką doczyszczania "pandy". Zaznaczam przy tym, że dość mocno się maluję (prawie zawsze jest jakiś ciemniejszy cień, kredka/liner i dwie warstwy maskary), z mniejszą ilością towaru produkt radzi sobie zdecydowanie lepiej. Dość dobrze przy okazji odświeża, absolutnie nie ma tu sytuacji rodem z miceli AA, żeby zostawał na skórze jakiś lepiący się film. Fajnie było wypróbować, ale zdecydowanie zostaję przy burżuje.


+++

Things only pale girls understand: przed wakacjami dostałam mój wyczekany, wypracowany Double Wear w najjaśniejszym odcieniu 1N1. Jak to ja z moją manią i tak nie byłam do końca pewna, czy może jednak nie jest za ciemny, niemniej przeżyliśmy razem krótkie chwile radości. Potem postanowiłam się opalić, coś nawet z tego wyszło, czego potwierdzeniem była scenka zeszłotygodniowych zajęć z mojej szkoły pacykowania
G: zobacz, czy ten panstick będzie dobry dla Ciebie.
ja: nie za ciemny?
G: jaśniejszy jest BIAŁY.
ja: dobra, ładuj,  w sumie to się opaliłam.
G: patrzy ironicznym wzrokiem z serii "oh really?"
ja: no co, musisz mi wierzyć, 1N1 jest za jasny!


+++

Yo dawgs, jeśli tak jak ja jesteście psychofankami kaszy jaglanej i lub/kokosa, to zapraszam na domowe Bounty bez wyrzutów sumienia. Kasza jaglana jest w pytkę i bardzo żałuję, że nie jest tak popularna, jak na to zasługuje.

Post sponsoruje moja mama (jak zawsze w przypadku Yves Rocher) oraz mała wygrana w ogarnięciu kosmetycznego zbieractwa. Na maleńkim wycinku rzeczywistości, ale to zawsze coś!
Mam silne postanowienie, żeby w przypadku pielęgnacji nie gromadzić niepotrzebnie na zapas wielu produktów - najoptymalniej byłoby mieć jedno otwarte opakowanie i ewentualnie jedno w kolejce, niestety bardzo rzadko mi to wychodzi. 

*w tym momencie włącza mi się tryb osiedlowej dziuni*

Bo, przyznajcie się same, czy tak łatwo jest mieć tylko jeden balsam do ciała? Jedną odżywkę do włosów?
Hell no!

Ale w przypadku bazy pod lakier poszło mi już nieco lepiej. 
I o tym będzie ta historia. 

Po tym jak skończył się NailTek II, zabrakło mi weny na kupno nowej bazy, a że w łazience mamy była wygładzająca baza do paznokci, to temat porzuciłam i postanowiłam sumiennie wykorzystać zastane surowce. 

yves-rocher.pl



Co my tu mamy? 10 ml produktu w buteleczce z grubszym dnem. Baza jest biała, wygląda i zachowuje się jak odzywka podkładowa NailTek - kto używał, ten ma pewne wyobrażenie. Zostawia transparentno-mleczną, lekko gumową powłoczkę na paznokciu. 
Myślę, że zamierzeniem YR było stworzenie mocno pielęgnującego produktu do paznokci, bo w ogóle na stronie nie wspominają o przedłużeniu trwałości kolorowych lakierów. Piszą za to, że 

Baza do paznokci tuszuje niedoskonałości, rozjaśnia pożółkłą i matową płytkę i wypełnia bruzdy. 
POTWIERDZONA SKUTECZNOŚĆ:
• naturalne rozjaśnienie paznokci 93%*
• korygowanie niedoskonałości paznokci 93%*
• wypełnienie bruzd 96%* 
*Test przeprowadzony pod kontrolą dermatologiczną CERCO przez 27 kobiet w ciągu 4 tygodni.

W kosmetycznym światku łatwo o podobne pierdolety, ale jak żyję i się obsesyjnie smaruję przeróżnymi specyfikami z pogranicza nauki i magii, tak rzadko trafiam na takie bzdury. Opis sugeruje, że powyższe efekty będą trwałe, czyli kondycja paznokci się polepszy. 

Nic podobnego. 

Mleczna powłoczka tylko wizualnie tuszuje różne buby - bitch please, taką formułą jest bardzo łatwo ukryć plamki, "rozjaśnić" płytkę, a nawet wypełnić bruzdy, jeśli ktoś się takowych dorobił. Natomiast sporym nadużyciem jest stwierdzenie, że ta baza ma jakiekolwiek poważniejsze ambicje pielęgnacyjne. 
Don't get me wrong - nie oczekiwałam drugiego NailTeka, ale gdybym była nieco gorzej zorientowana w temacie, miałabym pełne prawo czuć się oszukana przez Yves Rocher. Jako baza pod kolorowy manicure ten produkt sprawuje się całkiem w porządku. 

  • przedłuża trwałość kolorowego lakieru (dużo zależy od samego lakieru, co nie podlega dyskusji, wiadomo, że Essie będzie się trzymać rewelacyjnie 7 dni, ale takie tanie smarowidła za 4 zł wyglądają dobrze po 4 dniach, co ja osobiście uważam za bardzo dobry rezultat).
  • faktycznie wygładza doraźnie paznokcie
  • chroni przed przebarwieniami od ciemnych lakierów - w większości, bo mam trzy takie gagatki, które skutecznie pobrudziły mi pazury. 
Ale czego absolutnie nie robi? Nie pielęgnuje płytki, na pewno nie pomoże przy rozdwajających i łamliwych końcówkach. Udaje mi się w miarę utrzymać dobry stan paznokci po NT, niemniej wyraźne zmiany (na gorsze) widzę. Czas pokusić się o powrót do wychwalanego przeze mnie NT (love love love) lub przyłączyć do rzeszy blogerek olejujących pazury (ciekawe, gdzie jeszcze nie kładłyśmy oleju - tylko patrzeć, jak będziemy olejować zęby XDD). 

powinnam usunać górny caption, no cóż, wybaczam sobie. kto inteligentny, to zrozumie mój suchy żarcik.


Normalnie baza kosztuje 28 zł, ale jak zawsze przypominam (podobnie jak Stri), że w YR nie kupujemy absolutnie niczego w pełnej cenie, bo szatańscy marketingowcy co i rusz rzucają promocje minimum -30%. Baza jest wydajna i nawet zdatna do użytku w ostatnim, lekkim stadium zglucenia (tak na oko zdecydowanie mniej niż 20% zawartości flaszki). Wydajność też oceniam na dobrą, w końcu mamy romans od lutego. 
Uważam, że jeśli znacznie obniży się oczekiwania i trafi na promocję (maks 15 zł), to można się o zakup pokusić. 


Nie będzie dziś nic konstruktywnego. Takie tam pierdy, chuju-muju. 

+++

Zacznę od przykładu.
Moja przyjaciółka jest wegetarianką. Nie jadła mięsa już w momencie gdy się poznałyśmy i była to dla mnie jedna z najnormalniejszych rzeczy pod słońcem, chociaż ja sama mięso wpieprzam z uwielbieniem. Może z kilka razy zrobiłam sobie z tego żarty, ale nigdy nie było moją intencją mocne urażenie jej uczuć. Aśka do swojej diety podchodzi racjonalnie, nikomu nie narzuca swoich poglądów, a dla mnie i naszych wspólnych znajomych jest całkowicie oczywiste, że przy planowaniu jedzenia na mieście uwzględniamy jej potrzeby. 
Niestety wegetarianizm z zupełnie nieznanych mi przyczyn cały czas budzi w ludziach (mniej lub bardziej) niezdrowe emocje i dochodzi do kuriozalnych sytuacji, gdy ktoś głośno wyraża opinię, o którą nikt nie prosił. Raz trochę mi było głupio za swoją mamę, która uprzejmie wyraziła swoje zdziwienie. 
Aśka pracuje teraz we Francji i niedawno wyżalała mi się, jaką sensację budzi swoim jadłospisem. Największe zdziwienie podobno wywołał fakt, że na śniadanie Asia i jej koleżanki Polki jedzą warzywa, co wprost nie mieści się w systemie wartości niektórych francuskich dzieci. Jak znam moją przyjaciółkę, to ma na ogół niesamowicie wyjebane na opinie innych, więc gdy otrzymałam na fb wiadomość pełną wściekłości, to wiedziałam - oho, ktoś dał się jej we znaki. 
Poszło głównie o to niesamowite zdziwienie.

Jak tak sobie siedziałam później i kminiłam, to uświadomiłam sobie, jak mnie niesamowicie wkurwiają pełne zdziwienia reakcje rozmaitych znajomych na moje małe sukcesiki związane z odchudzaniem. 
Pełne zdziwienia komentarze na widok tego, co jem - "o, Olga, sałatka na obiad, odchudzasz się?". No nie kurwa, czy jedzenie warzyw jest tak niecodzienne? Pewnie wszystko byłoby w porządku, gdybym zażerała się ziemniorami, bo to jakoś bardziej do mnie pasuje. Gruba, to pewnie wpieprza te kotlety smażone na litrze oleju. 
Wielkie oczy, gdy mówię, że biegam (tego, no, turlam się). Chryste Panie, mam nadwagę, ale ruszam się, to takie niesamowite! Wow! Już przestałam wspominać, że dużo jeżdżę na rowerze, o programie treningowym z Shaunem T rozmawiam tylko z B.



Staram się podejść do zagadnienia pozytywnie i nastroić się do muzyki wszechświata, że to zdziwienie to taki podziw maskujący własne niedoskonałości innych. "Ten tłuścioch biega, robi coś dla siebie, a ja dostaję zadyszki po wejściu na drugie piętro". Wmawiam to sobie bardzo intensywnie, bo nie wiem, na ile to prawda. 
Ale i tak się wkurwiam. 

Zachowanie niektórych komentarzy dla siebie urosło ostatnio w moim mniemaniu do niesamowitej cnoty. Ile bym dała za to, żeby ktoś w końcu powiedział "to zajebiście, że biegasz, to fajny sport" bez odnoszenia się do mojej objętości. Albo zamilkł na wieki, amen. 

+++

Troszkę żółci zeszło ze mnie. Już mi lepiej. Wy komentujcie, w tym wypadku akurat bić nie będę. 

Rekordy popularności bije ostatnio tag (czy na pewno to jest tag?) skłaniający blogerkę do wypisania 50 (lub innej liczby, zależy) randomowych faktów o sobie. Mnie nikt do zabawy nie wytypował (ehehe), ale co szkodzi dołączyć się do ekshibicjonistycznego szturmu?

  1. Szczerze nienawidzę gotowanej brukselki. Gdyby jakiś chory skurwiel zamknął mnie w ciemnej piwnicy z przekazem "I want to play a game", a na szali byłoby zjedzenie brukselki i moje życie, to miałabym poważny dylemat. 
  2. Dużo przeklinam i nie zamierzam nikogo za to przepraszać. 
  3. Przez 5 lat uczyłam się hiszpańskiego, z czego 3 w liceum jako język rozszerzony. Moja pani profesor niestety zamieniła to w koszmar i do dziś mam drgawki, gdy słyszę ten skądinąd piękny język. Dużo rozumiem, mało gadam. 
  4. Jestem jedynaczką i od razu to można wyczuć :D
  5. Zamiast rodzeństwa mam kota. Tina we wrześniu skończy 18 lat, nie ma ogona, kilku zębów i już trochę łysieje, ale wciąż wesoło bryka po ogródku. 
  6. W związku z pracą mojego taty zmienialiśmy miejsce zamieszkania kilkanaście razy. 
  7. Naturalnie jakoś wyszło, że chodziłam do trzech podstawówek. 
  8. Co chyba mocno mi zjechało psychikę - w sumie to nie lubię poznawać na raz większej ilości osób, wszędzie czuję się trochę tymczasowo, nie mam poczucia zakorzenienia w żadnym miejscu. 
  9. W listopadzie stuknie 6 lat, jak mieszkamy w jednym miejscu - idziemy na rekord! 
  10. Wspomniany tata nie zdrabnia mojego imienia, za to mama mówi do mnie per "Lusia". 
  11. Może kiedyś o tym pisałam, a może i nie, ale nie znoszę swojego imienia odmienionego przez wołacz. "Olgo!". Na miłość boską, powiedzcie to sobie na głos, poczujecie się jak niemiecka lodówka. 
  12. W gimnazjum przeszłam bardzo ciężką fazę bycia kindermetalem - glany, ćwieki, kostka, nie istniały dla mnie inne kolory poza czarnym. 
  13. Na całe szczęście wyrosłam z tej estetyki, ale miłość do rocka i metalu została. 
  14. Co nie znaczy, że nie słucham lżejszej muzyki. W sumie to chyba nie trawię tylko ordynarnego techno.
  15. W pierwszej kolejności realizuję małe marzenia.
  16. Całkiem dużym marzeniem, które ciężko przebić pod względem ogólnie rozumianego szczęścia związanego z jego realizacją, był koncert System Of A Down, na który pojechałam do Berlina mając 16 lat (daty nigdy nie zapomnę, 22.06.2005). 
  17. SOAD jest w dużej mierze odpowiedzialny za kindermetalostwo wspomniane w punkcie nr 9. Co prawda teraz nie słucham ich już obsesyjnie, ale Toxicity usłyszane jakoś na przełomie 2001 i 2002 roku wywróciło moje życie do góry nogami i chyba już zostanie moją płytą życia. 
  18. Gdy mój pierwszy chłopak zerwał ze mną, płakałam ciurkiem 3 dni. Nie żartuję. Mogłam się uspokoić najwyżej na 15 minut, a potem znowu szloch. Ubierasz się - płacz. Jesz - zalewasz się łzami. Siadasz na kiblu postawić klocka - płaczesz tym bardziej, bo do łazienki nikt ci nie wejdzie. Jak mi przeszło, to poprzysięgłam sobie, że żaden mężczyzna nigdy więcej już mnie do łez nie doprowadzi.
  19. Od powyższego postanowienia istnieje lista wyjątków, która obejmuje Toma Waitsa, Nicka Cave'a i Antony'ego. 
  20. Bardzo łatwo się irytuję. 
  21. Istnieje spora szansa, że szybciej się zezłoszczę lub zestresuję z powodu głupoty niż naprawdę ważnej rzeczy. Przykład? Na maturę poszłam z nastawieniem "mam wyjebane", ale wściekam się za każdym razem, gdy na ruchomych schodach ktoś staje po lewej stronie i blokuje ruch. Wściekam się podwójnie, gdy dzieje się to na stacji metra Centrum. 
  22. Tak, wiem, że zupełnie bezsensownie tracę energię na takie rzeczy. Pracuję nad tym.
  23. Moją pierwszą "poważną" pracę dostałam jako ekspedientka w popularnym sieciowym sklepie z wyposażeniem domu. Po trzech miesiącach okresu próbnego podziękowano mi ze względu na to, że "robię miny".
  24. Nauczyłam się jeździć na rowerze dopiero w wieku 12 lat. 
  25. Gdy byłam mała, bardzo często chorowałam na zapalenie ucha i jeden laryngolog wieszczył mi szybkie ogłuchnięcie. Dziś cierpię na głuchotę wybiórczą z serii "nie wiem co właśnie powiedziałeś, ale uśmiecham się i przytakuję z nadzieją, że to nie było pytanie". 
  26. Potem seria nieszczęść przerzuciła mi się na zatoki, jak już się pochoruję, to sprawa ciągnie się kilka miesięcy. 
  27. Byłam w harcerstwie 7 lat. 
  28. To pretensjonalne, mało odkrywcze i tak bardzo zalatuje rokiem 2004, ale uwielbiam sushi. Nawet takie domowe z rozgotowanego ryżu. 
  29. Miałam się nie tykać spraw kosmetycznych, ale muszę się zwierzyć - malowanie paznokci niesłychanie mnie relaksuje i uspokaja. 
  30. Przechodzę bardzo intensywne fazy fascynacji aktorami. Czasem trwają kilka tygodni, czasem kilka miesięcy. Oglądam ciurkiem całą filmografię i jestem w stanie obejrzeć najgorszą szmirę dla występu na trzecim planie. Aktualnie mam pierdolca na punkcie Benedicta Cumberbatcha. 
  31. Skoro już się zatrzymałam przy filmach, mój gust od 2004 roku był rzeźbiony przez Romana Gutka i Nowe Horyzonty. Pracowałam przy festiwalu kilka lat jako wolontariusz. Z perspektywy czasu myślę, że byłabym o wiele pogodniejszą i mniej neurotyczną osobą, gdybym jako 15, 16-latka nie widziała kilku wytworów chorej wyobraźni. 
  32. Od prawie dwóch lat nie mogę się wybrać po swój dyplom z socjologii. W sumie to żadna różnica, gdzie się kurzy i nie ma z niego pożytku, ale z przyzwoitości powinnam chyba go przynieść do domu. 
  33. Drugiego kierunku studiów nie skończyłam z przeświadczenia o tym, że bycie niepokornym jest cool. No cóż, to nie do końca prawda (jak się okazuje rok później). 
  34. Czego jeszcze nie skończyłam? Prawa jazdy. Zamiast zrobić je w liceum z automatu jak 3/4 mojej klasy, to poczekałam na studia. Oblałam praktykę dwa razy i się zraziłam tak mocno, że już chyba do tematu nie wrócę dopóki naprawdę nie będę zmuszona okolicznościami. 
  35. Z miejsca zaprzyjaźniam się z prawie każdym gejem, którego poznam. 
  36. Z moją najlepszą przyjaciółką znamy się od pierwszej klasy podstawówki. Mamy telepatyczne połączenie i ten sam numer buta pomimo 10 cm różnicy we wzroście. 
  37. Byłoby mi ciężko wybrać jedną książkę do zabrania na bezludną wyspę, ale z dwiema już nie mam problemu: Miłość w czasach zarazy Marqueza oraz Wojna i pokój Tołstoja. 
  38. Fascynuje mnie Azja - calutka, bez wyjątków. Rosja i byłe republiki ZSRR, Bliski Wschód, Indie, Chiny i reszta "żółtych" krajów. 
  39. Za brak politycznej poprawności w powyższym punkcie przepraszam tylko tych, których bardzo to ubodło. Zastosowałam skrót myślowy. 
  40. Mam bardzo męski umysł, co przejawia się w wielu aspektach; nie tylko w tym, że nie kolekcjonuję butów i torebek. 
  41. Myślę, że świat byłby lepszym miejscem, gdyby ludzie mogli się rozmnażać dopiero po zdaniu egzaminu i uzyskaniu licencji. 
  42. Uwielbiam chodzić bez stanika, ale że cyc u mnie słuszny, to tylko w domu zaznaję tej przyjemności. 
  43. Przejawem najwyższego stopnia sympatii z mojej strony jest tyranie tej osoby. Ale takie czułe i tylko przez chwilę. 
  44. Nosiłam się z zamiarem zrobienia sobie tatuażu przez kilka lat, a jak przyszło co do czego, to mnie olśniło i po 3 dniach miałam swoją pierwszą małą dziarę. Kolejne w planach.
  45. Oceniam ludzi po okładce i pozostaje mi tylko się cieszyć, gdy okazuje się, że pierwsze złe wrażenie było mylne. 
  46. Od drugiej klasy liceum robię nalewki. Jak łatwo policzyć, byłam jeszcze niepełnoletnia, kupowałam nielegalny spirytus z przemytu, a cały proceder ukrywałam przed rodzicami. 
  47. W zeszłym roku wzięłam się za produkcję piwa. 
  48. Jako małe dziecko chciałam zostać architektem lub paleontologiem, bo naoglądałam się za dużo Jurrasic Park. 
  49. Lubię się wymądrzać. Ale to łatwo zauważyć już po tytule bloga. 
  50. Moją ulubioną guilty pleasure song ostatnich tygodni jest "Blurred lines". Nie da się przejść obojętnie wobec skandalu, jaki wywołała piosenka z towarzyszącym jej klipem, dlatego wrzucę jeszcze lepszą wersję. Gender swap to jest to! 



Przerażone? Już nigdy więcej tu nie zajrzycie? ;)
Udanego nowego tygodnia!

Taki ze mnie pokręcony, mały podróżnik. 
Po podjęciu decyzji o nawiedzeniu Berlina oświadczyłam głośno, że będziemy szukać drogerii DM. Tyle się naczytałam o tym mitycznym miejscu, że nie byłabym sobą, gdybym go nie nawiedziła.
Nie macie pojęcia, jak bardzo byłam rozczarowana, gdy w końcu na Alexanderplatz znalazłam sklep i po przejrzeniu asortymentu stwierdziłam "pffff". 
Ja wiem, że Alverde, że Balea... W końcu żadnego osławionego olejku ani szamponu nie kupiłam. Nada. 

Bardziej wzruszył mnie fakt, że Maybelline ma więcej odcieni słynnych żelowych eyelinerów. Żeby nie to, że eyelinerów i kredek mam zdecydowanie za dużo nadrabiając normę* za 10 osób, to piękny fiolet mówiłby dziś do mnie "mamo". 
Nie mam żadnych zdobyczy z Berlina, mam tylko zdjęcia z Mężem, który emigruje niedługo na Sycylię, łamiąc mi tym samym serce.


tacy piękni i niewinni

bez dziubka się nie liczy

artysta nie wie, co miał na myśli


*czym jest norma, gdy jesteś kreskomaniaczką i początkującą wizażystką? oto pytanie egzystencjalne!


czytam

favikona pochodzi z nataliedee.com. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Labels

15 hair project 301 346 52 AA aknenormin alessandro algi alterra ambasada piękna anthelios antyperspirant arsenał grubasa artdeco aussie autokorekta avene avon babydream baikal herbals balea balm balm balsam do ciała balsam do ust bambino bandi bareMinerals batiste baza baza pod cienie baza pod lakier bb bb cr bb cream beauty blender beauty formulas beauty friends bebeauty beblesh balm beige nacre bell bella bamba benefit berlin berry love biały jeleń biedronka bielenda bio-essence Biochemia Urody bioderma biovax blizny blogerki blogger błędy błyszczyk boi boi-ing bourjois box box of beauty ból dupy brahmi amla braziliant brodacz brokat brow bar brwi BU bubel bubel alert buty carmex cashmere ce ce med cellulit cera mieszana cera wrażliwa cetaphil CHI chillout choisee chusteczki cienie cienie w kremie cień clinique clochee color naturals color tattoo color whisper cudeńko cycki czador ćwiczenia darmocha dax debilizm demakijaż denko depilacja dermaroller diy do it yourself dobre rzeczy douglas dove dream pure ducray dwufaza ebay edm eko kosmetyki elution essence essie estetyka etude house eveline everyday minerals eyeliner faceguard fail farbowanie farmona fekkai figs rouge filtr firmoo fitness flora floslek fluid fridge fridge by yde fructis fryzjer galaxy garnier gillette glamwear glossy box glyskincare głupie cipki głupota golden rose google google analytics gratis h&m hakuro healthy mix hebe high impact himalaya hiszpania hm holiday hot pink hydrolat idealia ikea innisfree ipl iran isa dora isadora isana jillian michaels kallos kate moss katowice kącik kulturalny kelual ds kissbox kolastyna kolorówka koloryt konkurs konturówka korekta korektor korektor pod oczy kot kraków kredka kredka do brwi kredka do oczu krem krem do rąk krem do twarzy krem matujący krem na dzień krem nawilżający krem odżywczy krem pod oczy krem z kwasami kreska kutas kwas askrobinowy kwasy la roche posay lakier lakier do paznokci lakier do ust lakier do włosów lakiery teksturowe lancome laser lasting finish lawendowa farma lekarze lierac linkedin lioele lip balm lip lock lip pen lirene lista magnetyczna loccitane lodówka loreal lovely lumene lush łuk brwiowy łupież magnes makijaż manicure manuka Mary Kay marzenie maseczka maska maska do włosów maskara masło do ciała mat matowienie max factor maybe maybelline mężczyźni micel mika mikrodermabrazja miss sporty mleczko mleczko do ciała mocak mollon morze muzeum mycie mydło mydło naturalne nadwaga nail tek nails narzekanie natura officinalis naturalne składniki naughty nautical nawilżenie neem new leaf niedoskonałości nivea nivelazione nouveau lashes nutri gold oczy oczyszczanie odchudzanie odżywianie odżywka odżywka do paznokci odżywka do włosów off festival okulary olej olej arganowy olej kokosowy olejek olejek do mycia ombre opalanie opalenizna opener organique oriflame original source orofluido paleta magnetyczna palmers paski na nos pat rub patrzałki paznokcie pączek peel-off peeling peeling do ciała peeling do twarzy perfecta pervoe reshenie pędzel pędzle pharmaceris photoderm physiogel phyto pianka do mycia piasek piaski pierre bourdieu pkp plastry na nos płyn do demakijażu płyn micelarny podkład podróż pogromcy mitów policzki pomadka pomarańczowy porażka pr praca prasowanie propolis proteiny próbki pryszcze prysznic prywata przebarwienia przechowywanie przegięcie przemoc symboliczna przygody przypominajka puder puder transparentny purederm QVS real techniques regeneracja reklamacja rene furterer retinoidy revlon rimmel rossetto rossmann rozdanie rozkmina rozstępy róż różowe ryan gosling rzęsy sally hansen samoocena samoopalacz satynowy mus do ust Schwarzkopf scrub seacret seche vite sensique sephora serum serum nawilżające sesa shaun t shea shred sińce siquens skandal skin 79 skinfood skóra skóra wrażliwa sleek słońce słowa kluczowe socjologia soraya spf starry eyed stopy stylizacja suchy szampon sun ozon sypki szaleństwo szampon szkoda gadać szminka sztuka współczesna święta tag taka sytuacja tapeta tara smith tatuaż the body shop the face shop tołpa toni&guy tonik top tortury tragedia transki trądzik triple the solution truskawka tusz do rzęs twarz ujędrnienie under twenty usta uv vichy warby parker wąs weganizm wella wibo wieloryb witamina c wizaż wizażystka włosy workout wory wódka wtf wyrównanie wyszczuplanie wyzwanie yasumi yoskine yves rocher zachwyt zakupy zapach zdjęcia zenni optical zerówki ziaja złuszczanie zmywacz zmywacz do paznokcie zużycie zwiedzanie źródła odwiedzin żel żel do brwi żel do golenia żel do twarzy żel pod prysznic żel-krem życzenia