Nie należę do ludzi, którzy szybko wymiękają i łatwo się poddają. Zwłaszcza gdy mam mnóstwo pozytywnego nastawienia i dobrej energii (przynajmniej dla tej jednej sprawy).

Ale trafiłam na praktyki. Do moich obowiązków należy wykonanie konsultacji pielęgnacyjno-makijażowej. Najlepiej z takim skutkiem, żeby klientka wyszła zachwycona i z zakupami. Czasem zaczepiają mnie klienci drogerii w innych sprawach, pomagam jak mogę, choć najczęściej kończy się to skierowaniem do odpowiedniej konsultantki. 
Panowie odwiedzający drogerię w najlepszym wypadku podrywają (że niby takie śmieszki, zagadają do młodszej dziewczyny, łohoho), w najgorszym dość arogancko pytają o ceny, jakbym miała w głowie komputerek. 
Ale kobiety... 
W najlepszym przypadku przychodzą i proszą o makijaż dzienny, naturalny, wie pani, tak jakby pani swoją mamę umalowała na wyjście, pani przecież wie najlepiej, bo ja już taka stara jestem, to ja gdzie tam się będę wyzywająco malować. Tylko ten podkład to proszę mi dać ciemniejszy, ja się w takim dobrze czuję.
Za taką klientkę się dziękuje niebiosom. Pani nie ma dużych wymagań, nie trzeba się wysilać, bo byle kreska i róż zrobią u niej kolosalną różnicę. Grunt to nie upierać się przy swoim w kwestii koloru tego nieszczęsnego podkładu. 
I w ogóle grunt to nie upierać się przy niczym, jeśli klientka już jest doskonale przekonana, co jej służy. Robisz delikatny rozświetlający makijaż oka? Zapomnij, jeśli babka kręci nosem i chce grubą kreskę pod okiem. Pani ma suchą, papierową cerę, ale chce ten ciężki, matujący podkład? Walisz go ile fabryka dała. Przychodzi kobieta z absolutnym zanikiem rzęs (krótkie na maks 3 mm, proste) i żąda maskary pogrubiającej z największą możliwą szczotkę? Nawet się nie kłócisz. 

Mam świadomość, że dramatyzuję teraz jakby kiepskie kosmetyczne wybory były na równi ze światowym kryzysem, głodem i wojnami. Wiem, że tak nie jest i większość ludzi uważa dbanie o swoją powierzchowność za niewybaczalną próżność. Mimo wszystko - wymiękam. Na razie tylko trochę. Ciekawe co jutro przyniesie.



Bartosz wysłał mi ostatnio linka - Shaun T wypuszcza latem nowy program! Wygląda na to, że po trzech częściach Insanity czeka nas teraz coś lżejszego. Podejrzewam, że Focus T25 to coś dla ludzi, którzy tak jak ja niekoniecznie mają godzinę na workout, bo ćwiczenia będą trwały właśnie 25 minut, a częstotliwość to 5 razy w tygodniu. Na oficjalnej stronie można obejrzeć zajawkę (B. twierdzi, że widać tam męża Shauna). Killerski poziom intensywności pewnie zostanie utrzymany - ten koleś już chyba nigdy nie wróci do lajtowych wygibasów rodem z Hip Hop Abs ;)

+++

Staraliśmy się z B. przywołać choć na chwilę wiosnę, a nasze ulubione narzędzie do przywoływania tejże to ciepłe filtry. Efekty są takie, że w ogóle siebie nie przypominam. Ale przynajmniej przez chwilę byłam słodka.



(zdjęcie robiliśmy trzeciego kwietnia. w Warszawie była potworna śnieżyca, potem wracałam Świętokrzyską wzdłuż budowy metra, byłam lekko zawiana i święcie przekonana, że ten śnieg będzie padał do końca mojego życia)


+++

Sephora wypuściła kolejne akcesoria do makijażu, tym razem szarpiąc się na gąbki. Jedna jest ordynarną lateksową gąbką, która tylko wygląda jak beauty blender, ale podobno druga dzięki "multi-texture" jest idealna do płynnych podkładów. Chciałabym to zobaczyć w akcji - nie żebym zamierzała porzucić mojego blendera z Cosmopolitana, ale ciekawość to straszna rzecz ;)

+++

Wszyscy mają instagrama, mam i ja. W sumie od dawna, rzadko coś publikuję i nie ma on żadnego związku z blogiem, ale co wam szkodzi popatrzeć? Może bym zaczęła w końcu dodawać hashtagi, żeby pokazać, jaka jestem zajebista :x

+++

Nie potrafię się dogadać z bazą peel-off z Essence. Nie zauważyłam, żeby lakier trzymał się paznokcia gorzej (co jak co, ale w biurze ma wiele okazji ku odpryskiwaniu się) i dopiero agresywne zdrapywanie pomogło. W taki sam sposób zdrapywałam lakier w wieku 11 lat na obozie harcerskim. Przy normalnym zmywaniu okazało się, że baza tworzy gumową powłoczkę, która poddaje się działaniu zmywacza jeszcze oporniej niż zdejmowaniu. I can't be the only one, jak opanować dziada?!

+++

Rozpiera mnie duma - powoli, ale sukcesywnie opanowuję swój kompulsywny kosmetyczny zakupoholizm i zapasowe zbieractwo. Jeden lub dwa kosmetyki danego typu w użyciu, reszta w magazynowej szufladzie. W kilku przypadkach zeszłam już na poziom jednej rzeczy zużywanej na bieżąco i żadnego następcy. 



Przy takim stopniu opanowania czuję się jak saper i tybetański mnich jednocześnie.

+++

LinkedIn to straszna rzecz - nie dość, że przypomina mi, jakim życiowym failem jestem, to jeszcze przypomina innym o rocznicy mojego zatrudnienia. I umożliwia wysyłania pieprzonych życzeń z okazji rocznicy zatrudnienia, I shit you not. Z okazji pierwszej rocznicy marnowania życia jako biurowy przydupas w korpie postanowiłam zrobić prezent całej ludzkości i znaleźć sobie lepszą pracę. 


Uwaga, macie do czynienia z najbardziej rzetelną recenzją w tym blogowym przybytku - do opisania żadnego innego produktu nie zbierałam się ponad dwa lata ;) Z drugiej strony jest to produkt - wydaje mi się - tak znany, że mam świadomość: niewiele nowego dodam do tematu.

O istnieniu dynksa takiego jak baza pod cienie dowiedziałam się w listopadzie 2010 roku, kiedy to po pierwszej fascynacji mineralnymi podkładami przerzuciłam się na mineralne cienie (głównie te z Everyday Minerals, kilka pokazywałam np tu lub tu). Po przeczytaniu internetów rozszyfrowałam, że cienie te z uwagi na swą sypką postać potrzebują bazy. Ja, jako makijażowy w tamtej chwili laik, nie miałam bladego pojęcia o co chodzi, ale internety zasadniczo się nie kończą i przynoszą odpowiedź na prawie każdą życiową rozterkę (zaznaczam, że prawie i to tylko w tych pragmatycznych kwestiach. w dniu, w którym sieć wypluje wynik na zapytanie o sens życia, maszyny przejmą władzę. no, ale to za jakiś czas, mam nadzieję).

Jak już się rozeznałam w temacie, postanowiłam kupić właśnie bazę z Artdeco. Nie znalazłam o niej ani jednej negatywnej opinii (jak już, tylko neutralne w kierunku pozytywnych) w przeciwieństwie do baz z Hean czy Virtual, czy jakie tam jeszcze u nas są dostępne (mówię o sytuacji sprzed 2,5 roku). Stwierdziłam, że lepiej od razu wydać te 35 zł na coś dobrego niż 10 zł na średniaka.

O bogowie, i była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu (tak, zdecydowanie lepsza od wyboru kierunku studiów, I mean it :P czasem myślę, że jestem taka płytka, szalalala).

bazę dostajemy w takim oto malutkim pudełeczku z wszystkimi informacjami


A tak wygląda dziewicza, nietknięta powierzchnia bazy ;) Specjalnie zrobiłam zdjęcie z silniejszym światłem, żeby ukazać drobinki - delikatnie błyszczą się w bardzo mocnym świetle. Nie zauważyłam, żeby przebijały się przez cienie - przy błyszczących nie robi to żadnej różnicy, ale przy matach pewnie byłabym wkurzona. W sumie nie wiadomo, jaka jest ich rola - może ktoś mi powie? Co do samego koloru bazy - w moim wypadku jest neutralny jak Szwajcaria. Czytałam opinie, że niektórym dziewczynom baza zastępuje kremowy cień do wyrównania bądź lekkiego rozjaśnienia kolorytu powiek. U mnie coś takiego nie ma miejsca. 

A tak się prezentuje mój stary słoiczek po 13 miesiącach intensywnego użytkowania. Co ciekawe, stare wersje miały ważność określoną na 24 miesiące, nowa ma "tylko" 12 miesięcy. Kiedyś już o tym pisałam - końcówka produktu działa bardzo słabo. Nie wiem tylko, czy faktycznie wynika to z przeterminowania (do którego, jakby nie patrzeć, w tej wersji nie doszło) czy po prostu ten typ tak ma, że baza z samego dna nie bangla.
Fakty są takie, że bazę da się zużyć w 12 miesięcy. Bardzo rzadko zdarza mi się nie malować oczu chociażby jasnym rozświetlającym cieniem, więc dla celów statystycznych przyjmijmy 5 razy w tygodniu. W takim tempie idzie zużyć całość ;) Myślę też, że konsystencja jest tak specyficzna, że dla prawidłowego działania konieczna jest dość cienka warstwa. W związku z tym wątpię, żeby komukolwiek baza zużyła się w pół roku, bo nakładał jej więcej. Moje pierwsze przygody z bazą były koszmarne - nakładałam jej właśnie za dużo na powiekę, nie mogła obeschnąć, cienia nakładałam za dużo i robiły się placki. Czyste szaleństwo połączone z dramatem. Po kilku próbach nauczyłam się, że droga do sukcesu jest prościutka - mała ilość bazy (tyle ile się wysmyra palcem dosłownie przez chwilę, jakkolwiek to głupio nie brzmi) i kilkadziesiąt sekund, żeby sobie lekko podeschła (w praktyce: rozcieram dość dokładnie bazę na jednym oku, potem na drugim, zakręcam słoiczek i odkładam go na miejsce, czyszczę palce z resztek bazy) i można przystępować do dzieła.

prawdopodobnie mogłam wyczyścić słoiczek, ale przecież nie wpadłam na to robiąc zdjęcia, nie? jestem oblechem. tutaj widać, że ważność to 24 miesiące.

grzebu grzebu... 


Jako że wcześniej prawie nie używałam cieni, a kredek sporadycznie, to nie miałam pojęcia, czego w sumie oczekiwać od bazy, na co, po co i dlaczego. Teraz z perspektywy czasu wiem, że jestem twardym zawodnikiem w tej kwestii: tłuste powieki i mocno opadający łuk brwiowy (zwany popularnie podwójną powieką) to kluczowe czynniki, które sprawiają, że cienie nie chcą się ładnie rozkładać i blendować, a koniec końców i tak się rolują w zagłębieniu.

Nie chcę tu zabrzmieć jak nawiedzona pani domu z lat 50tych, która odkryła nowy totalnie zajebisty środek do czyszczenia podłóg, ale troszkę tak się czuję, opisując swoje pierwsze pozytywne doświadczenia z prawidłowo działającą bazą. Trzeba było po prostu widzieć ten mój zacieszony ryj, gdy obserwowałam, jak cienie trwają sobie niewzruszone przez 6, 8, 10 albo nawet 12 godzin. 
A tam, nadal mam zaciesz! Tym większy, że uczę się powoli modelować oko i kluczowe jest dla mnie, żeby cień jednakowo dobrze trzymał się wszędzie - zarówno na ruchomej powiece, jak i w jej zagłębieniu. O moim uzależnieniu niech zaświadczy fakt, że gdy ostatnio byłam na praktykach w Pewnej Drogerii i malowałam panie kosmetykami O-Matko-Boska-Czemu-Tak-Drogo, to największym problemem były dla mnie oczy. Rzeczona marka ma primer, ale nie dostarczono go nam na podium i ratowałam sytuację używając korektora rozświetlającego na powiekę. W przypadku cieni uznaję pełen egalitaryzm, żaden nie poleci solo (niezależnie od tego, czy kosztuje 110 zł czy 5, nie ma takiej opcji) bo po prostu nie wierzę już żadnym obietnicom dotyczących trwałości i przyczepności. 

Przerwa na anegdotkę: macowe paint poty, które podobno mają moc bazy, u mnie we względnie dobrej formie wytrzymują 6-7 godzin. Nie uklepywałam ich żadnym innym sypkim cieniem, może by to się zmieniło. Ale! Ale paint pot nałożony na bazę Artdeco wytrzymał u mnie 18 godzin (z czego 5 ostatnie to impreza, tańce, hulanki i swawole). Podkład zdążył mi dawno spłynąć, kredka zblaknąć, a pocik tylko trochę się zważył w zagłębieniu (gdy wspominam, jak się wtedy zgrzałam na parkiecie, to dziwię się, że tyle wytrzymał).

Ja tu gadu gadu, a pomimo zachwytów przydałoby się może trochę zdroworozsądkowej oceny (myślę, że to akurat jest wspólne dla wszystkich baz; jeśli macie inne doświadczenia, to dajcie znać).

  • Podbicie koloru cienia zależy od samej jakości, faktury, koloru i wykończenia produktu - co do tego chyba nikt nie ma żadnych wątpliwości. Im ciemniej, tym intensywniej - według mnie.
  • Przy zbyt długim blendowaniu tudzież w ogóle uklepywaniu nietrudno utracić intensywny efekt (ja np. nagminnie wycieram drobinki, których wcale nie chciałam wytrzeć). Z drugiej strony czasem jest to efekt pożądany, więc trzeba praktyki (jak we wszystkim).
  • Im więcej warstw nakładamy, tym gorzej się trzymają. Z moich obserwacji wynika, że trzy to maks dla konfiguracji moja powieka + baza AD.
  • Skoro już zahaczyłam o kwestię jakości nakładanego cienia: przeżyłam wielkie rozczarowanie, gdy po raz pierwszy użyłam czegoś kiepskiego myśląc, że baza AD to ósmy cud świata i lek na wszelkie bolączki. Z pustego i Salomon nie naleje, a gówniany cień nie przyklei się do bazy za żadne skarby (od razu myślę o tych brązowych cieniach ModelCo z Glossyboxa, to jest znakomity przykład). A jeśli nawet się przyklei, to zaraz się zgrudzi lub po prostu zniknie (takie czary też się zdarzają). Jest jeszcze stadium pośrednie, gdy sam kolor trzyma się dobrze, ale drobinki lecą na poszukiwanie przygód na policzkach lub nawet dalej. Drugie stadium pośrednie to najczęściej kremowy (w sensie konsystencja) cień plus niewprawna ręka, które owocują skorupką. Dżizas, nienawidzę tego efektu i czym prędzej zmywam wszystko. 



  • Baza sama w sobie nie ratuje też przed osypywaniem się cienia w trakcie aplikacji. Jakby nie patrzeć, jest to dość logiczne i powszechne zjawisko dla sypkiego ciemnego cienia, którego nawaliłyśmy sobie za dużo na pędzel ;) 
  • Moja koleżanka twierdzi, że u niej baza działa lepiej, gdy ją przypudruje, a dopiero potem nałoży cień. Mnie wydawało się dość absurdalne, ale skoro u niej działa, to co mam się czepiać, nie?
  • Osobna sprawa to kreski. Myślałam, że uda mi się stosować samą bazę z kredką/eyelinerem. Jak się okazało, takie połączenie nie bangla niezależnie od  typu produktu (no dobra, wyłączamy z tego oczywiście ciemny cień w roli kreski oraz cień nałożony na kredkę, ale takie rozwiązanie rzadko stosuję). Po kilku próbach stwierdziłam, że skoro już mam bazę, to ciapnę już niedbale jakiś cielisty cień i dopiero na takim gruncie kreski trwają niewzruszenie. A może to jest moment, gdy powinnam zrobić to co moja koleżanka i przypudrować bazę? Nie mam pojęcia, z czego to wynika - moje powieki nie są aż tak tłuste :D 
Ostatnia kwestia, jaką chciałam poruszyć, to opakowanie. Żałuję, że słoiczek nie jest niski i szeroki jak w bazie Daxa, ale pierwsze 1/3 zawartości wydobywa się bez problemu nawet przy długich paznokciach (z drugiej strony "długie" to pojęcie względne). Ja ostatnio zaprzyjaźniłam się krótszymi paznokciami, więc obecnie nie jest to dla mnie problem. Jeśli znowu mi się odwidzi, to zostanie mi wyskrobywanie "wierzchem" paznokcia, jak to już kiedyś mi radziły czytelniczki, bo chyba jestem odrobinę zbyt leniwa/roztargniona, żeby rano sięgać po szpatułkę czy patyczek. A wam się chce? Come on, przecież wiem, że nie. Jak na produkt "stacjonarny", którego nie noszę ze sobą w torebce, napisy ścierają się dość umiarkowanie.

Obecnie (sprawdzam po południu 31 marca 2013) na allegro można kupić bazę Artdeco za mniej niż 30 zł z przesyłką. Czuję się trochę jak frajer, bo swój ostatni słoiczek kupiłam w Douglasie za 37 zł, będę teraz te 7 zł rozpamiętywać ;) 30 zł za produkt, który ratuje mi dupę w każdej sytuacji i starcza na rok codziennego używania - bitch please, dałabym dwa razy tyle. Serio.
Po drodze zdarzyły mi się średnio udane romanse z bazą wspomnianego Daxa (podobna struktura), Mary Kay (płynna) i Avon (nie mam pojęcia, jak określić konsystencję... bardzo mokry piankowy mus?). Żadna w moim odczuciu nie jest aż tak fajna jak Artdeco - podkreślam, że biorę pod uwagę moją budowę oka jak i indywidualną predyspozycję, którą nazywamy "tłustą" powieką.
Podsumowując - wielkie love, nie zamienię na nic innego.

czytam

favikona pochodzi z nataliedee.com. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Labels

15 hair project 301 346 52 AA aknenormin alessandro algi alterra ambasada piękna anthelios antyperspirant arsenał grubasa artdeco aussie autokorekta avene avon babydream baikal herbals balea balm balm balsam do ciała balsam do ust bambino bandi bareMinerals batiste baza baza pod cienie baza pod lakier bb bb cr bb cream beauty blender beauty formulas beauty friends bebeauty beblesh balm beige nacre bell bella bamba benefit berlin berry love biały jeleń biedronka bielenda bio-essence Biochemia Urody bioderma biovax blizny blogerki blogger błędy błyszczyk boi boi-ing bourjois box box of beauty ból dupy brahmi amla braziliant brodacz brokat brow bar brwi BU bubel bubel alert buty carmex cashmere ce ce med cellulit cera mieszana cera wrażliwa cetaphil CHI chillout choisee chusteczki cienie cienie w kremie cień clinique clochee color naturals color tattoo color whisper cudeńko cycki czador ćwiczenia darmocha dax debilizm demakijaż denko depilacja dermaroller diy do it yourself dobre rzeczy douglas dove dream pure ducray dwufaza ebay edm eko kosmetyki elution essence essie estetyka etude house eveline everyday minerals eyeliner faceguard fail farbowanie farmona fekkai figs rouge filtr firmoo fitness flora floslek fluid fridge fridge by yde fructis fryzjer galaxy garnier gillette glamwear glossy box glyskincare głupie cipki głupota golden rose google google analytics gratis h&m hakuro healthy mix hebe high impact himalaya hiszpania hm holiday hot pink hydrolat idealia ikea innisfree ipl iran isa dora isadora isana jillian michaels kallos kate moss katowice kącik kulturalny kelual ds kissbox kolastyna kolorówka koloryt konkurs konturówka korekta korektor korektor pod oczy kot kraków kredka kredka do brwi kredka do oczu krem krem do rąk krem do twarzy krem matujący krem na dzień krem nawilżający krem odżywczy krem pod oczy krem z kwasami kreska kutas kwas askrobinowy kwasy la roche posay lakier lakier do paznokci lakier do ust lakier do włosów lakiery teksturowe lancome laser lasting finish lawendowa farma lekarze lierac linkedin lioele lip balm lip lock lip pen lirene lista magnetyczna loccitane lodówka loreal lovely lumene lush łuk brwiowy łupież magnes makijaż manicure manuka Mary Kay marzenie maseczka maska maska do włosów maskara masło do ciała mat matowienie max factor maybe maybelline mężczyźni micel mika mikrodermabrazja miss sporty mleczko mleczko do ciała mocak mollon morze muzeum mycie mydło mydło naturalne nadwaga nail tek nails narzekanie natura officinalis naturalne składniki naughty nautical nawilżenie neem new leaf niedoskonałości nivea nivelazione nouveau lashes nutri gold oczy oczyszczanie odchudzanie odżywianie odżywka odżywka do paznokci odżywka do włosów off festival okulary olej olej arganowy olej kokosowy olejek olejek do mycia ombre opalanie opalenizna opener organique oriflame original source orofluido paleta magnetyczna palmers paski na nos pat rub patrzałki paznokcie pączek peel-off peeling peeling do ciała peeling do twarzy perfecta pervoe reshenie pędzel pędzle pharmaceris photoderm physiogel phyto pianka do mycia piasek piaski pierre bourdieu pkp plastry na nos płyn do demakijażu płyn micelarny podkład podróż pogromcy mitów policzki pomadka pomarańczowy porażka pr praca prasowanie propolis proteiny próbki pryszcze prysznic prywata przebarwienia przechowywanie przegięcie przemoc symboliczna przygody przypominajka puder puder transparentny purederm QVS real techniques regeneracja reklamacja rene furterer retinoidy revlon rimmel rossetto rossmann rozdanie rozkmina rozstępy róż różowe ryan gosling rzęsy sally hansen samoocena samoopalacz satynowy mus do ust Schwarzkopf scrub seacret seche vite sensique sephora serum serum nawilżające sesa shaun t shea shred sińce siquens skandal skin 79 skinfood skóra skóra wrażliwa sleek słońce słowa kluczowe socjologia soraya spf starry eyed stopy stylizacja suchy szampon sun ozon sypki szaleństwo szampon szkoda gadać szminka sztuka współczesna święta tag taka sytuacja tapeta tara smith tatuaż the body shop the face shop tołpa toni&guy tonik top tortury tragedia transki trądzik triple the solution truskawka tusz do rzęs twarz ujędrnienie under twenty usta uv vichy warby parker wąs weganizm wella wibo wieloryb witamina c wizaż wizażystka włosy workout wory wódka wtf wyrównanie wyszczuplanie wyzwanie yasumi yoskine yves rocher zachwyt zakupy zapach zdjęcia zenni optical zerówki ziaja złuszczanie zmywacz zmywacz do paznokcie zużycie zwiedzanie źródła odwiedzin żel żel do brwi żel do golenia żel do twarzy żel pod prysznic żel-krem życzenia