Himalaya Herbals - żel do mycia twarzy, który jest uroczym zielonym glutkiem
/
7 Comments
Teoretycznie opisywanie żeli do mycia twarzy (jak i większości produktów stricte oczyszczających) powinno przebiegać zero-jedynkowo na zasadzie: działa, nie działa. Ale przecież nie byłybyśmy sobą, gdyby to było takie proste. Wielość zmiennych utrudnia życie ;)
Himalaya Herbals zrobiła się ostatnio modna dzięki naturalnym i fikuśnym składnikom w stylu miodla indyjska. Jak wiele razy podkreślałam na blogu - nie mam eko-obsesji w kwestii kosmetyków, nie brzydzę się wszelkiego rodzaju konserwantami (no dobra, tymi przebadanymi), nawet substancjami zapachowymi, ale z perspektywy coraz bardziej świadomego konsumenta wkurza mnie epatowanie hasłami "naturalny kosmetyk", gdy szybkie spojrzenie na etykietę rozwiewa wszelkie wątpliwości: naturalne to tu są tylko niektóre składniki, a nie całość (tak, rozróżniam to).
Jeśli komuś takie rzeczy nie przeszkadzają, z przyjemnością dobierze się do elastycznej tubki wypełnionej żelem w optymistycznym, zielonym kolorze.
Design opakowania lekko przaśny.
Tak wygląda nowiutkie opakowanie - niby 150 ml, a wygląda jakby ktoś już się dobierał do zawartości.
Data produkcji i upływu terminu ważności, wszystkie ważne informacje i inne szity znane doskonale z opakowań podobnych kosmetyków (bo jakiś geniusz może się nie domyślić, jak korzystać z ustrojstwa).
Producent obiecuje nam takie atrakcje jak oczyszczenie skóry twarzy z nadmiaru sebum bez jej podrażnienia i wysuszenia oraz zostawienie jej w ogólnie pożądanym stanie "problem-free".
I z czystym sumieniem, a wręcz zadowoleniem potwierdzam, że te obiecanki-cacanki zostają spełnione w 100%. Żel jest wydajny, pieni się w wystarczającej ilości, nie ściąga skóry. Czego chcieć więcej?
Jedyny babol, na który trzeba zwrócić uwagę, to delikatne podrażnienie oczu na skutek kontaktu z żelem. Nie jest ono szczególnie uciążliwe i długotrwałe, coś jak niezamierzony kontakt z szamponem ;) Myślę niestety, że osoby o delikatniejszej śluzówce (czy co tam się podrażnia) niż moja mogą mieć z tym poważny problem.
Na opakowaniu widnieje informacja, żeby uważać na oczy, ale mimo wszystko sądzę, że taki produkt jak żel do mycia twarzy nie powinien powodować podobnych reakcji, wiadomo, że zawsze coś tam do oka wleci chociażby przy spłukiwaniu (no chyba że to ja jedyna taka zdolna jestem).
Niewątpliwie sporą wadą jest też kiepska dostępność stacjonarna - w SuperPharmie widziałam tylko pojedyncze produkty Himalayi, prędzej można je spotkać na jakichś eko-eventach, a takich przynajmniej osttanio w Wawie nie brakuje (jak wspominany już Targ Śniadaniowy lub BioBazar).
W zielarskich często mają Himalyę :). I w Hebe (w tych większych; u mnie na osiedlu jest małe i nie uświadczyłam tam tej marki).
OdpowiedzUsuńOstatnio wpadł mi w oko krem pod oczy tej marki i teraz nad nim intensywnie myślę. Ten żel chyba też wciągnę na swoją listę.
Zoila, nie chcę zapeszać, ale słyszałam bezpośrednio niezbyt korzystne opinie nt tego kremu.. Ale w końcu trzeba samemu przetestować, nie?
OdpowiedzUsuńBuuu, to już nie chcę :D
OdpowiedzUsuńmuszę się za nim rozejrzeć ;)
OdpowiedzUsuńMoja skóra nie przepada za bardzo naturalnymi składami, takie kosmetyki są przeważnie zbyt delikatne, choć np. peeling polinezyjski czy maski algowe sprawdzają się świetnie. Obecnie stosuję preparat z Ziai i całkiem dobrze sobie radzi.
OdpowiedzUsuńJa ostatnio przerzuciłam się na mycie twarzy naturalnym mydłem i moja skóra pokochała taki układ :) ma mniej wyprysków i wygląda na zdrowszą :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że niektóre składniki nie są naturalne - nie sięgnę po niego ;/
OdpowiedzUsuń