Preparat wyrównujący koloryt cery Mary Kay - podsumowanie
/
11 Comments
Na początku sierpnia pisałam o preparacie wyrównującym koloryt cery z Mary Kay. Wykończyłam go niedawno i przyszedł czas na podsumowania.
Same zdjęcia już wam pokazałam - opakowanie klasyczne, typowe dla Mary Kay, czyli różowe opakowanie z pompką (nie wiem niestety, czy airless). Bardzo, ale to bardzo chciałam się dostać do środka i sprawdzić, czy coś może zostało, ale przerosło to moje możliwości logistyczne - ani chyba potrzebuję do tego jakiejś piłki tnącej (wcześniej rozważałam siekierę, ale ojciec wybił mi to z głowy i narzędzie zbrodni schował).
Jestem straszną wieśniarą i nie robiłam zdjęć co tydzień - przyjdzie więc wam zobaczyć efekt końcowy po niemal 4 miesiącach sumiennego stosowania. Muszę tu nadmienić, że:
- preparat nie służy do wybielenia, ale wyrównania kolorytu, więc osobiście nie spodziewałam się mega cudów;
- robię sobie regularnie mikrodermabrazję (teraz w wersji hardcore jako kuracja co drugi dzień przez miesiąc);
- stosuję też inne produkty, których działanie ma na celu chociażby stworzenie iluzji, że nigdy nie miałam problemów z trądzikiem (lol).
Jak wspominałam, preparat ma wdzięczną konsystencję - lekką, nie mazia się niepotrzebnie, wchłania szybko. Stosuje się go pod krem jak serum - nie zauważyłam, żeby jakikolwiek krem z nim źle kooperował.
To teraz sobie popatrzcie, jak wyglądam po samym umyciu twarzy. Niezależnie od produktu zawsze mam podrażnione policzki. I specjalnie wstawiam zdjęcia w wyższej rozdzielczości, żeby nie było, że niektóre rzeczy sobie wymyślam.
Jak widać, mam specyficzne ni to blizny, ni to przebarwienia. Są dość upierdliwe - za ciemne, żeby dobrze ukrył je podkład (używam głównie tych lekkich i rozświetlających, więc to też nie dziwi), za jasne na korektor (a przynajmniej na te korektory, których ja używam), a porozsiewane między nimi są jeszcze nieco głębsze blizny po pryszczolach. Lubią się czerwienić po pilingu (hm, dziwnym nie jest) i ogólnie nie dają o sobie zapomnieć.
Jak widać, sytuacja jest już uspokojona, przebarwienia straciły na intensywności po odpowiedniej pielęgnacji. Nie wolno oczywiście zapominać o pieprzykach, których mi przybywa na ryjku (ten tuż przy uchu jest szczególnie wkurzający, ja czuję jakbym była tam brudna).
To co, teraz do akcji wchodzi podkład (rozświetlający, oczywiście Mary Kay - produkt godny uwagi, choć czuję się bardziej komfortowo w wersji matującej - jeszcze eksperymentuję z odcieniem, mam wrażenie, że ten jest ciut za ciemny).
Magic happens! Jako że ten blask nie wygląda na mnie do końca za dobrze (albo inaczej - nie odpowiada mi coś takiego), to sypnęłam pudrem ze Skinfood (to srogi nietakt z mojej strony, że jeszcze tu o nim nie pisałam - nie wiem, czy kiedykolwiek trafię na lepszy puder, który zrobi mi na gębie photoshopa).
Wiem, że wybrałam dość ryzykowną metodę oceny działania produktu, który ma mi wyrównać koloryt cery. Mogłabym przecież w ogóle go nie stosować i nakładać więcej tapety - ja jednak wolę mieć mniej przebarwień niż martwić się codziennie, czy już korektor aby już mi z nich nie spłynął. Stąd ten "przegląd", jak cera prezentuje się po kolejnych etapach pielęgnacji.
Efekt całościowy oceniam jako bardzo dobry - przebarwienia są zdecydowanie bledsze, łatwiej jest je "uspokoić" i zakryć podkładem. Oczywiście efekt byłby słabszy, gdyby nie mikrodermabrazja i inne produkty.
Cena regularna tego produktu to 129 zł - może się wydawać, że to dużo, ale taki efekt w 4 miesiące jest zdecydowanie warty swojej ceny. Kupię sobie niedługo kolejne opakowanie.
Produkty Mary Kay są dostępne tylko u Konsultantek Kosmetycznych - pamiętajcie o tym, gdy będziecie np. chciały kupić je przez Allegro. Owszem, te kosmetyki też są oryginalne, ale osoby, które je wystawiają, postępują sprzecznie z zasadami firmy. Ot, pogawędka umoralniająca.
+++
Muszę odszczekać swoje narzekania na produkty włosowe z Glossyboxa - odżywka Phyto i maska Rene Furterer zdecydowanie zrobiły dobrze moim włosom. Zwłaszcza maska jest tak wydajna, że aż zaczęły pojawiać mi się szalone myśli "nooo, 160 zł za 200 ml tak dobrego produktu nie jest przesadą". Co się ze mną dzieje...
+++
Chodziłam z bólem gardła, aż wychodziłam anginę i antybiotyk. Zdecydowanie potrzebuję teraz troszkę się nad sobą poużalać.
Same zdjęcia już wam pokazałam - opakowanie klasyczne, typowe dla Mary Kay, czyli różowe opakowanie z pompką (nie wiem niestety, czy airless). Bardzo, ale to bardzo chciałam się dostać do środka i sprawdzić, czy coś może zostało, ale przerosło to moje możliwości logistyczne - ani chyba potrzebuję do tego jakiejś piłki tnącej (wcześniej rozważałam siekierę, ale ojciec wybił mi to z głowy i narzędzie zbrodni schował).
Jestem straszną wieśniarą i nie robiłam zdjęć co tydzień - przyjdzie więc wam zobaczyć efekt końcowy po niemal 4 miesiącach sumiennego stosowania. Muszę tu nadmienić, że:
- preparat nie służy do wybielenia, ale wyrównania kolorytu, więc osobiście nie spodziewałam się mega cudów;
- robię sobie regularnie mikrodermabrazję (teraz w wersji hardcore jako kuracja co drugi dzień przez miesiąc);
- stosuję też inne produkty, których działanie ma na celu chociażby stworzenie iluzji, że nigdy nie miałam problemów z trądzikiem (lol).
Jak wspominałam, preparat ma wdzięczną konsystencję - lekką, nie mazia się niepotrzebnie, wchłania szybko. Stosuje się go pod krem jak serum - nie zauważyłam, żeby jakikolwiek krem z nim źle kooperował.
To teraz sobie popatrzcie, jak wyglądam po samym umyciu twarzy. Niezależnie od produktu zawsze mam podrażnione policzki. I specjalnie wstawiam zdjęcia w wyższej rozdzielczości, żeby nie było, że niektóre rzeczy sobie wymyślam.
Jak widać, mam specyficzne ni to blizny, ni to przebarwienia. Są dość upierdliwe - za ciemne, żeby dobrze ukrył je podkład (używam głównie tych lekkich i rozświetlających, więc to też nie dziwi), za jasne na korektor (a przynajmniej na te korektory, których ja używam), a porozsiewane między nimi są jeszcze nieco głębsze blizny po pryszczolach. Lubią się czerwienić po pilingu (hm, dziwnym nie jest) i ogólnie nie dają o sobie zapomnieć.
Lampa daje białe światło zbliżone do dziennego i obawiam się, że może lekko przekłamać obraz.
Jak na stan pomyciowy - jestem bardzo zadowolona.
To jedziemy z tym koksem - tak wygląda mój policzek po użyciu toniku i emulsji matującej Mary Kay (szykuje się cały post o MK, moich odczuciach i opiniach na temat pielęgnacji i kolorówki).
To co, teraz do akcji wchodzi podkład (rozświetlający, oczywiście Mary Kay - produkt godny uwagi, choć czuję się bardziej komfortowo w wersji matującej - jeszcze eksperymentuję z odcieniem, mam wrażenie, że ten jest ciut za ciemny).
Magic happens! Jako że ten blask nie wygląda na mnie do końca za dobrze (albo inaczej - nie odpowiada mi coś takiego), to sypnęłam pudrem ze Skinfood (to srogi nietakt z mojej strony, że jeszcze tu o nim nie pisałam - nie wiem, czy kiedykolwiek trafię na lepszy puder, który zrobi mi na gębie photoshopa).
Wiem, że wybrałam dość ryzykowną metodę oceny działania produktu, który ma mi wyrównać koloryt cery. Mogłabym przecież w ogóle go nie stosować i nakładać więcej tapety - ja jednak wolę mieć mniej przebarwień niż martwić się codziennie, czy już korektor aby już mi z nich nie spłynął. Stąd ten "przegląd", jak cera prezentuje się po kolejnych etapach pielęgnacji.
Efekt całościowy oceniam jako bardzo dobry - przebarwienia są zdecydowanie bledsze, łatwiej jest je "uspokoić" i zakryć podkładem. Oczywiście efekt byłby słabszy, gdyby nie mikrodermabrazja i inne produkty.
Cena regularna tego produktu to 129 zł - może się wydawać, że to dużo, ale taki efekt w 4 miesiące jest zdecydowanie warty swojej ceny. Kupię sobie niedługo kolejne opakowanie.
Produkty Mary Kay są dostępne tylko u Konsultantek Kosmetycznych - pamiętajcie o tym, gdy będziecie np. chciały kupić je przez Allegro. Owszem, te kosmetyki też są oryginalne, ale osoby, które je wystawiają, postępują sprzecznie z zasadami firmy. Ot, pogawędka umoralniająca.
+++
Muszę odszczekać swoje narzekania na produkty włosowe z Glossyboxa - odżywka Phyto i maska Rene Furterer zdecydowanie zrobiły dobrze moim włosom. Zwłaszcza maska jest tak wydajna, że aż zaczęły pojawiać mi się szalone myśli "nooo, 160 zł za 200 ml tak dobrego produktu nie jest przesadą". Co się ze mną dzieje...
+++
Chodziłam z bólem gardła, aż wychodziłam anginę i antybiotyk. Zdecydowanie potrzebuję teraz troszkę się nad sobą poużalać.
kuruj się i pamiętaj o osłonowych środkach przy antybiotyku:)
OdpowiedzUsuńZdrowiej szybko :)
OdpowiedzUsuńZainteresował mnie ten produkt mary kay, ale jeszcze bardziej puder skinfood :) Nie wysusza skóry?
nic a nic nie wysusza, chociaż u mnie mógłby to robić tylko na policzkach. nie wiem jak u bardzo suchych cer.
UsuńDzięki :)
UsuńChyba go wypróbuję, choć na allegro trochę się boję kupować, a w żadnym sklepie internetowym go nie widziałam.
najtaniej wyjdzie na ebayu, przesyłka rejestrowana to tylko 2 dolary :) no chyba że nie masz lub nie lubisz paypala, to wtedy zaczynają się schody ;)
UsuńNie mam paypalla, bo jakoś nie do końca mogę pojąć na czym on polega. Wychodzi na to, że straszna ciemnota ze mnie :)
Usuń* z nas ;)
UsuńSłomeczko, Ty też?
UsuńNie jestem sama :)
no laski, nie może być aż tak źle :D
Usuńzdrówka życzę :)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa tego pudru ze Skinfood! :) Czekam na recenzje :)
OdpowiedzUsuń