Jak stworzyłam potwora
/
6 Comments
W związku z jesiennymi porządkami* postanowiłam przejrzeć swoje małe zapasy półproduktów i wymyślić, co zrobić z tymi, na które powoli przychodzi już czas. Z tym wymyślaniem to u mnie słabo, bo choć chęci są, to w sumie musiałabym drugie tyle produktów dokupić, aby uzyskać jakiś fikuśny krem. Gdzieś z tyłu czaszki kołatały mi się myśli o wypasionym olejku do ciała, bo olejki wielbię ponad wszelką miarę. Fascynację pognębiły olejki z Pat&Rub (rewitalizujący kupiła sobie mama i strzeże go zazdrośnie przede mną i próbka rozświetlającego) i słynny cudak z Nuxe. Regularną wersję Nuxe mam, działa mi na twarzy cuda, marzę o złotej. Potem Smyk popełnił wpis o DIY rozświetlającym olejku do ciała. Jedna rzecz doprowadziła do drugiej i powstał Potwór.
Zebrałam półprodukty, które chciałam zużyć, znalazłam małe naczynko żaroodporne, podrapałam się w głowię i zaczęłam działać. Koniec końców z oryginalnego przepisu Smyka wspólnym elementem jest tylko masło shea, które w czystej formie totalnie mi nie podeszło. Co jeszcze wlałam? Resztki oleju kokosowego, oleju z orzechów macadamia, resztki skwalanu, odrobinka zagęszczonego aloesu (to tak żeby bardziej się czuć jak czarownica). Oliwa - najtańsza z Carrefoura (mamy w kuchni mnóstwo różnych specyfików, ale od kiedy przez przypadek wzięłam do smażenia naleśników cudowny olej mojego ojca kosztujący 60 zł za flaszkę, to mam bana na zbliżanie się do butelek, taka sytuacja). Potem się rozochociłam niczym rasowy psotnik i dolałam jeszcze trochę oleju lnianego. Nie miałam odpowiednich olejków zapachowych (ostał mi się tylko pichtowy, ale gdzie to lać do takiego cuda, błagam), więc poszłam po najmniejszej linii oporu niczym Rambo albo inny Chuck Norris i dolałam waniliowgo (pardon, wanilinowego) zapachu spożywczego (mając nadzieję, że moja skóra nie zareaguje wścieklicą, skoro został zaprojektowany do użycia w żołądku). Na sam koniec zatarłam rączki i zamiast brokatu dodałam miki - cholerstwa są tak wydajne, że nawet gdyby całe przedsięwzięcie nie wypaliło, to nie byłoby szkoda.
Efekt końcowy?
Po pierwsze - wiedziałam doskonale, że nie zrobię z tego suchego olejku, ale byłam ewidentnie zbyt hojna w kwestii oliwy. Co się z tym wiąże - mizianie się tym jest przeboskie, niemniej Potwór słabo się wchłania. Stosowanie tego rano jest wręcz niemożliwe, chyba że miałabym godzinę wolnego czasu na paradowanie w samych galotach i schnięcie. A że tak nie jest, to Potwór leci do użytku tylko wieczorem.
Po drugie - mogłam dodać więcej sztucznego zapachu, bo oliwa i tak uderza w nozdrza jako pierwsza. Potwierdzone, że zapach spożywczy nie szkodzi skórze ;)
Po trzecie - miki są tak drobniutkie, że ich dyspersja (ahaha, mądre słowo, nie?) w roztworze wygląda przepięknie, niemniej końcowo po roztarciu na skórze nic nie widać. Całe rozświetlenie zostaje mi ewentualnie na rękach. Fail po całości :D Dosypałam towaru całkiem sporo, więc jak wpadnę w przyszłości na podobny pomysł, to zaopatrzę się jednak w brokat kosmetyczny. Miało być rozświetlenie, więc poszłam w złota z Kolorówki: sandy brown, gold earth i 24 karat gold. Jakby ktoś miał wątpliwości, to miki z Kolorówki są w pytkę, obsługa sklepu jest cudowna i rzeczowa, Olga poleca.
Aha, rzecz jasna miki opadają, więc przed smarowaniem się przypominam sobie stare dobre czasy z kursu barmańskiego i udaję, że flaszka z Potworem jest shakerem, no comments.
Po czwarte - to chyba masło shea dąży dąży do powrotu do formy stałej, więc przy dłuższym niż 2 dni nieużywaniu wytrąca się specyficzny glut. Należy wtedy cierpliwie produkt ogrzać w ciepłej wodzie i sprawa gluta sama się rozwiązuje (gdyby ktoś miał wątpliwości, to użyłam oleju kokosowego rafinowanego, więc to nie on się wytrąca).
Po piąte - ta mieszanka cudownie i długotrwale nawilża. Spokojnie wystarczy smarować się co drugi dzień wieczorem. Dla kogoś, kto nie miewa weny do codziennego nacierania się jest to rozwiązanie perfekcyjne.
Konkludując - Potwór wyszedł mi upierdliwy i odrobinę niepraktyczny, ale działa. I tego się trzymajmy. Obwieszczam siebie Samozwańczym Najgorszym Krętaczem Własnych Mazideł.
Ktoś jeszcze inny traci czas tak jak ja? Z jakimi efektami?
Po trzecie - miki są tak drobniutkie, że ich dyspersja (ahaha, mądre słowo, nie?) w roztworze wygląda przepięknie, niemniej końcowo po roztarciu na skórze nic nie widać. Całe rozświetlenie zostaje mi ewentualnie na rękach. Fail po całości :D Dosypałam towaru całkiem sporo, więc jak wpadnę w przyszłości na podobny pomysł, to zaopatrzę się jednak w brokat kosmetyczny. Miało być rozświetlenie, więc poszłam w złota z Kolorówki: sandy brown, gold earth i 24 karat gold. Jakby ktoś miał wątpliwości, to miki z Kolorówki są w pytkę, obsługa sklepu jest cudowna i rzeczowa, Olga poleca.
Aha, rzecz jasna miki opadają, więc przed smarowaniem się przypominam sobie stare dobre czasy z kursu barmańskiego i udaję, że flaszka z Potworem jest shakerem, no comments.
bling bling |
Po piąte - ta mieszanka cudownie i długotrwale nawilża. Spokojnie wystarczy smarować się co drugi dzień wieczorem. Dla kogoś, kto nie miewa weny do codziennego nacierania się jest to rozwiązanie perfekcyjne.
Konkludując - Potwór wyszedł mi upierdliwy i odrobinę niepraktyczny, ale działa. I tego się trzymajmy. Obwieszczam siebie Samozwańczym Najgorszym Krętaczem Własnych Mazideł.
Ktoś jeszcze inny traci czas tak jak ja? Z jakimi efektami?
*poddałam się presji. w sumie każda okazja jest dobra do zrobienia porządków, ale po co się wysilać?
Naprawdę ci się nudziło :D. Podoba mi się jak świeci w opakowaniu, ale ja świecącego na ciało bym nie nałożyła, nawet za dopłatą :D.
OdpowiedzUsuńAle przynajmniej wykorzystałaś nieużytki.
OdpowiedzUsuńJa kupiłam niedawno NUXE z drobinkami właśnie i jest cudowny!
olejki toleruję tylko na twarzy jako OCM i na włosach, na ciele mnie mocno wkurzają, ale ten Twój bym sobie postawiła na biurku i tylko na niego patrzyła, wygląda obłędnie :D
OdpowiedzUsuńMoje masło shea podgrzałam, ubiłam mikserem i wlałam resztę balsamu czy tam mleczka do ciala, które też było średnie, Razem jest znośnie, smaruje się dobrze, nawilża solidnie, a przynajmniej zużyję masło (no bo jak się coś kiedyś próbowało i nie służyło, to następnym razem trzeba tego kupić więcej. Taką logiką się kierowałam w przypadku shea).
OdpowiedzUsuńjest to jak najbardziej praktyczne i typowe zachowanie dla większości kobiet, doskonale to rozumiem :D
Usuńhaha, ale ważne, że działa! :)
OdpowiedzUsuń