Zużytki grudniowo-styczniowe
/
9 Comments
Nazbierało się tego przez 2 miesiące. I w końcu jest coś z kolorówki, co by nie było tuszem do rzęs - rozpiera mnie duma! Zapraszam, rozsiądźcie się, bo będzie długo i niekoniecznie na temat (ale to już niektórzy wiedzą).
Kminiłam nad kategoriami, kminiłam, aż wykminiłam. Są pewne kosmetyki, co do których nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, nie budzą we mnie silniejszych emocji - czy to złych, czy dobrych. Takie trafiają do mojego kosmetycznego friendzone. Większość sprezentowanych tu produktów właśnie jest w takiej strefie - inaczej poświęciłabym im osobną notkę piejąc z zachwytu lub dysząc z wściekłości. Wiem, że za często powtarzam argumenty z serii "och, gdyby nie ta cena" - no niestety, jak już wydaję te moje ciężko zarobione monety (niestety nie miliony), to ciężko się powstrzymać przed uczuciem niesmaku, a czasem wręcz zażenowania (czy to wtórnego "na co ja wydałam kasę" tudzież "Jezus Maria, kto inny to kupuje"). Na temat ilości wydawanych na kosmetyki pieniędzy powiedziano i napisano już tyle razy (w tym ostatnio przy przykrej aferze związanej z wywiadem blogerki na pewnym portalu), że nie pozostaje mi nic innego jak zaznaczyć wyraźnie - mnie interesuje tylko i wyłącznie mój budżet i moje zachciewajki (to tak na wypadek, jakby komuś chciało się wytknąć, że potrafię kupić fancy krem za prawie dwie stówy, a 2 tygodnie potem pisać, że micel/50 zł czy lakier do paznokci/30zł to przesada).
Ale, ale. Przejdźmy do meritum.
Sproszkowana spirulina - moja kupiona na e-naturalne, ale rzecz jasna można ją dostać w innych sklepach z półproduktami. Ma wiele zastosowań, ja swoją zużyłam głównie jako maseczka do twarzy. Proporcje zawsze na oko, rozwadniałam wodą termalną lub hydrolatem, zależy co było ręką. Fakty są takie: spirulina capi. Jeśli zdarzyło się wam wsadzić nos do opakowania po wodorostach nori do sushi - to jest dokładnie ten aromacik, tyle że gorszy. Na całe szczęście żeby go poczuć, też trzeba się zbliżyć organem wąchającym do pudełka. Przy aplikacji maseczki na ryjek wystarczy ominąć teren pod nosem i problem śmierdzenia się rozwiązuje. Nie mogę też nie wspomnieć o kwestii zmywania - jeśli macie silne nerwy, da się zmyć maseczkę nad umywalką - ale wszystko, co znajdzie się w promieniu rażenia spływającej wody (a nawet dalej), stanie się zielone, toteż ja polecam opcję prysznicową (łatwiej wszystko spłukać na bieżąco, chociaż i tak trzeba uważać, ja do dziś mam zachlapane ślady na białej zasłonce prysznicowej). Tyle logistycznego babrania się - czy warto? Moja japa reagowała dość dobrze na takie zielone akcje - była oczyszczona, odświeżona, napięta. Ale znam też inne sposoby na osiągnięcie takiego stanu bez bałaganu. Plus za niską cenę i wydajność.
Kminiłam nad kategoriami, kminiłam, aż wykminiłam. Są pewne kosmetyki, co do których nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, nie budzą we mnie silniejszych emocji - czy to złych, czy dobrych. Takie trafiają do mojego kosmetycznego friendzone. Większość sprezentowanych tu produktów właśnie jest w takiej strefie - inaczej poświęciłabym im osobną notkę piejąc z zachwytu lub dysząc z wściekłości. Wiem, że za często powtarzam argumenty z serii "och, gdyby nie ta cena" - no niestety, jak już wydaję te moje ciężko zarobione monety (niestety nie miliony), to ciężko się powstrzymać przed uczuciem niesmaku, a czasem wręcz zażenowania (czy to wtórnego "na co ja wydałam kasę" tudzież "Jezus Maria, kto inny to kupuje"). Na temat ilości wydawanych na kosmetyki pieniędzy powiedziano i napisano już tyle razy (w tym ostatnio przy przykrej aferze związanej z wywiadem blogerki na pewnym portalu), że nie pozostaje mi nic innego jak zaznaczyć wyraźnie - mnie interesuje tylko i wyłącznie mój budżet i moje zachciewajki (to tak na wypadek, jakby komuś chciało się wytknąć, że potrafię kupić fancy krem za prawie dwie stówy, a 2 tygodnie potem pisać, że micel/50 zł czy lakier do paznokci/30zł to przesada).
Ale, ale. Przejdźmy do meritum.
Sproszkowana spirulina - moja kupiona na e-naturalne, ale rzecz jasna można ją dostać w innych sklepach z półproduktami. Ma wiele zastosowań, ja swoją zużyłam głównie jako maseczka do twarzy. Proporcje zawsze na oko, rozwadniałam wodą termalną lub hydrolatem, zależy co było ręką. Fakty są takie: spirulina capi. Jeśli zdarzyło się wam wsadzić nos do opakowania po wodorostach nori do sushi - to jest dokładnie ten aromacik, tyle że gorszy. Na całe szczęście żeby go poczuć, też trzeba się zbliżyć organem wąchającym do pudełka. Przy aplikacji maseczki na ryjek wystarczy ominąć teren pod nosem i problem śmierdzenia się rozwiązuje. Nie mogę też nie wspomnieć o kwestii zmywania - jeśli macie silne nerwy, da się zmyć maseczkę nad umywalką - ale wszystko, co znajdzie się w promieniu rażenia spływającej wody (a nawet dalej), stanie się zielone, toteż ja polecam opcję prysznicową (łatwiej wszystko spłukać na bieżąco, chociaż i tak trzeba uważać, ja do dziś mam zachlapane ślady na białej zasłonce prysznicowej). Tyle logistycznego babrania się - czy warto? Moja japa reagowała dość dobrze na takie zielone akcje - była oczyszczona, odświeżona, napięta. Ale znam też inne sposoby na osiągnięcie takiego stanu bez bałaganu. Plus za niską cenę i wydajność.
yves-rocher.pl |
Yves Rocher, żel pod prysznic z olejkiem arganowym - wydajny, tworzy "mięsistą" (o ile to dobre określenie :D) pianę. Pachnie jak świeżo spłukane włosy po farbowaniu - kojarzycie ten smrodek? Na ogół nie spodziewam się po żelach nawilżenia, ale ten jakoś namacalnie pielęgnuje skórę (w sensie balsam i tak jest potrzebny, ale jest lepiej niż po innych produktach do mycia ciała).
Yves Rocher, żel pod prysznic wanilia i cytryna - limitowana, chyba świąteczna wersja. Nie wzruszył mnie pod żadnym względem.
yves-rocher.pl |
Yves Rocher, maseczka intensywnie nawilżająca - to akurat bardziej denko z łazienki mojej mamy. Ma lekką konsystencję, nałożona nawet w dużej ilości wchłania się prawie całkowicie (na mojej twarzy). Mama jest z niej zadowolona (skóra wrażliwa, naczynkowa), ja już nieco mniej. Poprzednią tubkę wykorzystałam za czasów retinoidów - moja skóra złaziła płatami z twarzy i liczyłam na odrobinę ukojenia, a ta maseczka niestety tego nie zapewniła. Dziś też nie mogę powiedzieć, żeby moja japa była jakoś szczęśliwsza po tej masce. Podobny efekt mam po nałożeniu grubszej warstwy kremu.
yves-rocher.pl |
Yves Rocher, Pianka peelingująca do demakijażu - pozostałość z kosmetyków, jakie "odziedziczyłam" po mamie. Nie wiem, skąd ten twór znalazł się w jej łazience, ale co tam. Sam koncept pianki do demakijażu jest spoko, nawet część peelingująca ujdzie (w takim połączeniu, choć nieco niecodziennym) jeśli myślimy, że ścieranie będzie delikatne, takie w sam raz na porządne oczyszczenie twarzy z solidnej, imprezowej tapety. Tu pada pytanie - czy codziennie się tak szpachlujemy? Mam nadzieję, że nie :D toteż z zużyciem 1/4 tubki cackałam się ponad 3 miesiące. Zdecydowanie nie jest to produkt na co dzień (i na pewno nie do oczu, ale to oczywiste) i można się bez niego obejść.
Nail Tek, Krem do rąk "wilgoć z pamięcią" - po udanej znajomości z odżywkami postanowiłam spróbować też kremu. To klasyczny przykład kosmetycznego friendzone - niby wszystko fajnie i prawie na miejscu, ale iskierki szaleństwa nie ma. Co o tym decyduje? Zdecydowanie przesadzona cena (haha, ja zawsze o jednym, ale obczajcie - 14 zł za maleńką tubkę o pojemności 21 g!!!) i zawyżone, rzecz jasna niezrealizowane, obietnice producenta dotyczące wilgoci, która "odżywa" po umyciu rąk (ile razy - tego nie zaznaczono). Faktem jest, że kremik jest po prostu miły w używaniu - tak jak mili są faceci, których lubimy nie tak bardzo, jak oni nas. Dość szybko się wchłania zostawiając aksamitny, absolutnie nietłusty film na dłoniach (2 minuty i można w korpie wrócić do komputera). Jeśli ktoś ma fetysz drogich kremów do rąk (dla mnie to oznacza więcej niż 20 zł za tubkę <tubka rzecz względna, dla niektórych to 50 ml, dla innych 75 albo 100>), to zdecydowanie lepiej wydać kasę na krem z L'Occitane, lepsze to i wystarcza na minimum pół roku.
google grafika |
Olay, Regenerist, Przeciwzmarszczkowe serum ujędrniająco - modelujące dostałam miniaturkę o pojemności 7 ml jako dodatek do gazetki SuperPharmu. Może to jeszcze za wcześnie na takie kosmetyki dla mnie, ale fakt faktem, że dobrze nawilża, ładnie się wchłania. O efektach ujędrniających będę mogła się pewnie wypowiedzieć po 30tce - jak cały czas będę gładka i napięta (omg, jak to źleee brzmi), to znaczy, że działa ;)
rossnet.pl |
Soraya, Pięknie Ciało, Balsam do ciała wygładzająco - nawilżający z proteinami jedwabiu `Silk Touch` - przyznajcie się, chociaż raz zatrzymałyście się w drogerii na widok tych słodkich, różowych tubek w kropki. Uspokajam - tubki oprócz tego, że są estetyczne, to w dodatku praktyczne (jak rzadko to dziś spotykane!). Balsam też ląduje w friendzone - jest po prostu spoko. Ma średnio lejącą konsystencję, która mi odpowiada, szybko się wchłania, ma delikatny zapach, który nie przytłacza. Jak łatwo się domyślić, nie zauważyłam wygładzenia większego niż to, jakie funduje skórze odpowiednie nawilżenie. Jeśli kiedykolwiek będę miała na stanie mniej niż 3 balsamy do ciała (uhuhu, Olga, nie szalej z tym denkiem!), to z chęcią zapoznam się z innymi wersjami (pewnie z rozświetlającą, takie rzeczy mnie ostatnio jarają).
kosmeteria.com.pl |
Oceanic, AA Ultra Odżywianie, Płyn micelarny do demakijażu oczu i twarzy - o matko bosko. Jeden z tych kosmetyków, które ledwo się wyrabiają na 3, więc tragedii nie ma, ale są wydajne jak cholera i nie kończą się przez 2 miesiące. Tak, wiem, moje niezadowolenie wynika z faktu, że ów micel ma wielkimi wołami wypisane "idealny do skóry bardzo suchej", a ja przecież jestem mieszana. Dobra, moja wina, że nie dobrałam produktu do cery, ale jestem podatna na podrażnienia, więc zwabiła mnie obietnica braku alergenów. No dobrze, przedstawię fakty: z mocnym makijażem oka micel radzi sobie słabo (maskara marze się i osadza w dolnych rzęsach aż miło - a mówię tu o maskarze, na której wypróbowałam przynajmniej 5 innych zmywaczy i wszystkie radziły sobie lepiej). Makijaż z twarzy schodzi nieco mniej opornie, ale ten micel ma tendencję do pienienia się - tak, pamiętam, na bardzo suchej cerze pewnie by tego nie było. A jak się pieni, to i oblepia i nie schnie, więc jeżeli któraś z was, szanownych czytelniczek, należy do frakcji kobiet, którym micel kompleksowo załatwia demakijaż, oczyszczanie i tonizowanie - rozczarujecie się. Ja jestem z tych, które po zmyciu podkładu mleczkiem/micelem i tak myją twarz czymś jeszcze, więc aż tak bardzo mnie to nie boli. Na plus mogę zaliczyć zrealizowanie obietnicy z opakowania - skóra faktycznie nie jest podrażniona (mój ryj pod tym względem jest bardzo dziwny, czasem mycie Cetaphilem podrażnia mnie bardziej niż mikrodermabrazja).
yves-rocher.pl |
Yves Rocher, Orientalny peeling do ciała z glinką marokańską miniaturka 30 ml dodana do jakichś zakupów. Dużo tego YR u mnie, co? Przysięgam, to już resztki. Jeśli chodzi o zdzieracze do ciała, to zdecydowanie preferuję te gruboziarniste, najlepiej solne. A tam, cukrowymi też nie pogardzę. Jak na moje oczekiwania oraz zasobność portfela ten peeling jest po prostu za słaby. Owszem, skóra jest mile wygładzona - ale taki sam efekt uzyskam domowymi sposobami. Maseczka z tej serii była już o wiele lepsza :)
Avon, szampon z olejkiem arganowym - jeśli firmy katalogowe wprowadzają produkty z jakimś składnikiem, to oficjalne - ów składnik, tu olej arganowy, jest już wszędzie, a jak ktoś po drodze tego nie zauważył, to jest w dupie. Po przeczytaniu tylu negatywnych recenzji na KWC zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno używałam tego samego kosmetyku - ja mam dobre wspomnienia. Albo też możliwe, że te recenzje były napisane przez laski z milionem włosowych problemów - a to przetłuszczające się w 3 godziny po umyciu, a to słabe i łamliwe, a to wypadające garściami... Laski - sam szampon takich problemów wam nie naprawi, come on, Anwen nie czytacie? ;D
Och Olga, nieładnie tak pisać. To znowu meritum - klasyczny szampon z sls, olej arganowy gdzieś tam na końcu w składzie. Fakty - ładnie pachnie, dobrze się pieni, ma gęstą konsystencję i jest wydajny. Nie zmyje od razu oleju, który żeśmy sobie nawaliły w niepokojąco dużej ilości wcześniej. Czy nawilża włosy czy je czymś lekko oblepia (w pozytywny sposób) - pewnie to drugie, bo włosy nie "skrzypią" z czystości. Odżywka konieczna, ale w sumie nie wiem, po co to dodaję, bo używam jej zawsze. I nie wiem, jaki szampon robi takie cuda, że już odżywki nie trzeba.
Och Olga, nieładnie tak pisać. To znowu meritum - klasyczny szampon z sls, olej arganowy gdzieś tam na końcu w składzie. Fakty - ładnie pachnie, dobrze się pieni, ma gęstą konsystencję i jest wydajny. Nie zmyje od razu oleju, który żeśmy sobie nawaliły w niepokojąco dużej ilości wcześniej. Czy nawilża włosy czy je czymś lekko oblepia (w pozytywny sposób) - pewnie to drugie, bo włosy nie "skrzypią" z czystości. Odżywka konieczna, ale w sumie nie wiem, po co to dodaję, bo używam jej zawsze. I nie wiem, jaki szampon robi takie cuda, że już odżywki nie trzeba.
Bio-Essence, Bio Multi Effect BB Cream - tu się wyjątkowo odwołam do swojej własnej recenzji ;D wykończyłam go ostatnio. Moja opinia pozostaje niezmienna - świetny produkt (i jak widać wydajny, używałam go bardzo intensywnie przez 8 miesięcy). Przy końcu tubki miałam wrażenie, że bb na twarzy zaczynał się nieładnie utleniać, ale zrzucam to już na wiekowość kremu (mam go od września 2011, wszystkie maniaczki sterylności i zużywania jak najszybciej pewnie właśnie mają ochotę mnie uderzyć xD). Moje jedyne nowe zastrzeżenia dotyczą dopasowania do typu cery - od września weszłam w fazę mieszaną (umiarkowaną, ale jednak). Błyszczenie w strefie T pojawiało się o wiele szybciej, niż wiosną i latem, stąd mogę teraz z całą pewnością stwierdzić, że do cer tłustych ten bb już się nie nadaje.
Uff, jakoś poszło! Teraz z przyjemnością wrócę do tego, co w niedzielę wychodzi mi najlepiej - nicnierobienie. Należy mi się.
YR króluje chyba w twojej łazience, a ja jeszcze żadnego kosmetyku od nich nie miałam :D.
OdpowiedzUsuńMicele z AA tak mają, że średnio zmywają, pienią się i zostawiają klejącą warstwę. Akurat Ultra Odżywianie to "najlepsza" wersja, bo choć ładnie pachnie :D
z tym YR to przypadek - moja mama się u nich obkupuje, potem nie wykorzystuje, ja po niej "czyszczę" :D
UsuńCzyli dojadasz resztki po obiedzie :D:D
Usuńlepsze kosmetyczne niż faktyczne jedzonko :D
Usuńmoja Przyjaciółka na studiach bardzo lubiła YR, później moja Mama wpadła w szał i ja też siłą rzeczy musiałam. Najlepsze jest to, że właściwie każda z nas lubi troszkę coś innego. To bardzo przyjemna firma, jeśli kupujemy w promocji/na wyprzedaży/coś tam coś tam.
UsuńAnyways, ja po Mamie nie dojadam, bo Ona zużywa wszystko sama, ale Ona po mnie czasami tak, żeby przetestować to i owo.
Nie miałam żadnego z tych produktów :(
OdpowiedzUsuńSporo YR :)
OdpowiedzUsuńLubię ich kremowe żele.
Całkiem porządne dno. Ja uwielbiam działanie spiruliny i bez problemu zmywam ją nad umywalką :)
OdpowiedzUsuńa w kwestii spiruliny to ja nad umywalką zrobiłam rzeźnię, więc od teraz już tylko w wannie, a poza tym tylko jak mam zatkany nos, a że ja mam przez większość życia zatkany, no to spoko spoko. Spirulajna ajm komin.
OdpowiedzUsuń