Jak polubiłam się pocić (i czemu to tak głupio brzmi)
/
25 Comments
Pamiętacie moją spowiedź wieloryba? I powrót wieloryba, który nastąpił kilka miesięcy później na skutek wielu pomyłek i obrzydliwego lenistwa?
Obecnie spotkanie z lustrem w najlepszym wypadku wywołuje u mnie taką reakcję:
(jako zakompleksiony paranoik jestem pewna, że reszta ludzkości też tak reaguje)
Znalazłam się w sytuacji, gdy przy moim metaboliźmie sama dieta nie mogła mi wiele pomóc - katorżnicza dieta 1200 kcal nie przyniosłaby skutku przy 8-godzinnym siedzeniu na dupsku w biurze. A na pewno nie stałoby się to prędko. Był październik, mój jedyny i ulubiony sport czyli jazda na rowerze nie wchodził już w rachubę. Mam w domu rower stacjonarny, ale na bogów, samo kręcenie pedałami przez 45 minut w 4 ścianach to żadna przyjemność, a przy włączaniu serialu zaraz przestawałam się skupiać na kręceniu i tyle było z wysiłku.
Włączenie sportu do codziennej rutyny pojawiło się też z innego powodu - od niemal roku intensywnie się biurwię. Moje obowiązki w pracy wymagają trwałego przyspawania dupy do fotela - po kilku miesiącach takich "atrakcji" mięśnie same zaczęły się domagać ruchu, bo te krótkie spacery między poszczególnymi przystankami komunikacji miejskiej to było po prostu za mało (jestem przyzwyczajona do chodzenia zamiast podjeżdżania, zanim zamknięto Świętokrzyską, to dziwiłam się moim znajomym ze studiów, którzy podjeżdżali autobusem z metra na uniwersytet. jeden przystanek, seriously?).
Pojawił się problem - co tu by wybrać?
Włączenie sportu do codziennej rutyny pojawiło się też z innego powodu - od niemal roku intensywnie się biurwię. Moje obowiązki w pracy wymagają trwałego przyspawania dupy do fotela - po kilku miesiącach takich "atrakcji" mięśnie same zaczęły się domagać ruchu, bo te krótkie spacery między poszczególnymi przystankami komunikacji miejskiej to było po prostu za mało (jestem przyzwyczajona do chodzenia zamiast podjeżdżania, zanim zamknięto Świętokrzyską, to dziwiłam się moim znajomym ze studiów, którzy podjeżdżali autobusem z metra na uniwersytet. jeden przystanek, seriously?).
Pojawił się problem - co tu by wybrać?
Drogą eliminacji odrzuciłam basen (nie wiem co bardziej tu zaważyło, kompleksy czy włosy, które musiałabym traktować do suchości suszarką - aż tak bardzo nie jestem przewrażliwiona w tej kwestii pielęgnacji, bardziej chodzi mi o szlag, jaki by mnie trafiał za każdym razem od noszenia własnej suszarki o mocy silnika jumbo jeta). W sumie to z miejsca odpadły wszystkie sporty, których uprawianie wymagałoby płacenia - siłownia, wszelkiego rodzaju fitnessy i aerobiki. Jak jestem zdeterminowana, żeby się ruszać, to niestety mój portfel zastękał złowrogo i powiedział "nie ma szans". Było to niezwykle smutne i brzmiało tak:
Tak tylko gwoli ścisłości przypominam, że mieszkam w stolicy. Najtańsze karnety open z siłowni, jakie mi odpowiadały, kosztują 180 zł. Nie widziałam też sensu w zapisywaniu się na zajęcia raz w tygodniu - od takiej ilości przecież nie schudnę.
Przypomniałam sobie o Urbanku i Jillian Michaels, a konkretnie o Shredzie. Mój konkretny problem ze Shredem był taki, że absolutnie nie miałam ochoty wykonywać tego samego zestawu 10 dni z kolei, ale sama idea ćwiczenia z monitorem, a nie żywym człowiekiem bardzo mi się spodobała ;D Na całe szczęście USA obfituje w dzikie ilości celebrytów-trenerów wydających swoje programy na dvd, zaczęłam gadać o tym z B. i tak w moim życiu pojawił się... Shaun T.
Shaun T to wyrzeźbiony do granic absurdu przystojniak o nieziemskim uśmiechu. Same popatrzcie:
ginmillerfitness.com |
Shaun zaczynał jako tancerz, można zobaczyć go między innymi w teledyskach Mariah Carey. Wypuścił kilka programów ćwiczeniowych - warto dodać, że jeden z nich jest przeznaczony stricte dla nastolatków (w sumie fajna opcja dla dzieci, które bałyby się zabrać za coś "poważniejszego").
(w tym momencie otwieram ogromny nawias, aby podzielić się z wami pewnym wyznaniem...
koniec nawiasu, wracamy do tematu).
Lajtowe programy Shauna opierają się na tańcu i w sumie przypominają aerobik - ale w fajniejszych ciuchach i przy lepszej muzyce ;) Jeden z takich programów to Rockin Body - do wyboru mamy kilka workoutów o różnej długości i natężeniu. Przetańczyłam wszystko, ale pojawiło się pytanie - co dalej? Nie odważyłam się na 60-dniowy program Insanity, bo, hm, jak sama nazwa wskazuje, wymaga pewnej dozy szaleństwa, której jeszcze w sobie nie mam (godzina intensywnych ćwiczeń dziennie? ojć!).
Zdecydowałam się na Hip Hop Abs, 4-tygodniowy plan ćwiczeniowy, na który składają się 4 workouty, które sobie wykonujemy w odpowiedniej kolejności 6 razy w tygodniu (niedziela wolna). Ja od samego początku wiedziałam, że 6 razy w tygodniu mi się nie uda (bo ciągle gdzieś się szwendam), więc przygotowałam sobie tabelkę na 5 tygodni z założeniem, że dwa dni w tygodniu robię sobie wolne od ćwiczeń. Mój realistyczny plan założył, że dniem wolnym na pewno będzie piątek, bo na ogół po pracy od razu gdzieś idę i inny dzień roboczy - zdecydowanie łatwiej znaleźć mi czas na ćwiczenia w weekend.
Oryginalny plan Hip Hop Abs wygląda mniej więcej tak:
Jak widać, pierwszy tydzień jest lajtowy. Fat Burning Cardio trwa 30 minut (z rozgrzewką i rozciąganiem). Ab Sculpt to 24 minuty. W drugim tygodniu już się łączą - wiadomo, odpuszcza się wtedy rozciąganie z pierwszego zestawu i rozgrzewkę z drugiego. W trzecim tygodniu pojawia się Total Body Burn, który trwa 42 minuty. Ostatni Hips, Buns & Thighs to 25 minut.
Fat Burning Cardio (zwane dalej po prostu Fatem) to bardzo przyjemny zestawy ćwiczeń, który pod względem intensywności umieściłabym gdzieś między 1 a 2 poziomem Shreda. Czyli można się fajnie spocić, ale raczej nie zaczniecie stękać z wściekłości i wyklinać przodków - no chyba że absolutnie nie macie kondycji i wejście na pierwsze piętro powoduje u was zadyszkę.
Total Body Burn jest już nieco gorszy - Shaun ani na chwilę nie zwalnia (jak już się nawyknie do wysiłku, to nawet się człowiek nie orientuje, że 40 minut minęło).
Schody pojawiają się przy krótszych programach. Cały program, jak sama nazwa wskazuje, skupia się na ćwiczeniach mięśni brzucha. Sęk w tym, że Shaun nie wierzy w brzuszki i katuje nas w zupełnie inny sposób za pomocą trzech literek T: tilt, tuck and tighten.
O co chodzi? Zachęcam do obejrzenia fragmentu występu u Ellen (tak, każdy moment, gdy Shaun podnosi koszulkę, jest moim ulubionym :D).
Cały workout to wariacje na temat zaciskania mięśni i zmuszania ich do pracowania całym ciałem. Ja przyznaję się od razu, że gdy robiłam Ab Sculpt po raz pierwszy i próbowałam dotrzymać tempa ludkom z monitora, wymiękłam po 15 minutach.
Hips, Buns & Thighs też jest bardzo intensywny, ale jak łatwo się domyślić, skupia się już na innych częściach ciała i był to chyba jedyny przypadek, gdy obudziłam się następnego dnia z zakwasami w udach od tych wszystkich przysiadów w rozmaitych kombinacjach.
Ku własnemu ogromnemu zdziwieniu udało mi się wytrwać w postanowieniu regularnych ćwiczeń przez 5 tygodni. Jeśli zdarzyła mi się obsuwa, po prostu kontynuowałam dalej wg planu, ale ani razu nie miałam przerwy dłuższej niż 3 dni. Na pewno duża w tym zasługa Shauna - wiem, wiem, to dziwnie brzmi, że jakiś mięśniak z monitora mnie motywuje i czaruje swoim cudownym uśmiechem*, ale krzyki you can do it, give me 5 more! naprawdę pomagają.
*Shaun ma męża. ja to mam farta, nooo.
Teraz pojawia się pytanie - czy program działa i czy są jakieś efekty?
W trakcie programu, czyli w październiku, nie stosowałam żadnej specjalnej diety redukcyjnej, bardziej trzymałam się zasad Nie Żryj Tyle oraz No Serio, Ta Czekoladka Nie Poprawi Ci Humoru (można by oczywiście polemizować, że sałatki też nas nie uszczęśliwiają, ale zasadniczo łapiecie, o co mi chodzi). Spadek wagi odnotowałam na poziomie 2,5 kg ale nie przywiązałam się do niego za bardzo, bo w listopadzie pochorowałam się i wszelkie ćwiczenia szlag trafił. A potem był grudzień (i resztę możecie sobie same dopowiedzieć).
Niewątpliwie moje mięśnie brzucha zaczęły się kształtować i gdzieś głęboko pod zwałami tłuszczu czekają cierpliwie na wyjście na wierzch (gorzej tego nie dało się ubrać w słowa, nie?). Wiem to, bo w listopadzie chodziłam jeszcze krótko na taniec brzucha (trololo, od dawna chciałam to zrobić, ale nigdy nie mogłam się przemóc, bo rzeczonego brzucha było zawsze za dużo) i w czasie rozgrzewki zorientowałam się, że ćwiczenia takie jak brzuszki sprawiają mi o wiele mniej problemów. W styczniu zaczęłam nowy program (o którym jeszcze będę pisać) i nauczyłam się w końcu robić pompki. Damskie to damskie, ale mimo wszystko pompki. Zawsze myślałam, że to ćwiczenie zależy w całości od silnych ramion - nie macie nawet pojęcia, w jakim byłam szoku, gdy w wieku 23 lat odkryłam, że 3/4 sukcesu leży właśnie w mięśniach brzucha.
Co jednak jest zdecydowanie ważniejsze, większa zmiana dokonała się w mojej głowie. Szczerze polubiłam wysiłek fizyczny rozumiany nie jako środek do celu (jakim jest schudnięcie), ale jako cel sam w sobie. Moje wcześniejsze podejście rozumieją te osoby, które w szkole zawsze unikały wfu i uważały, że mają lepsze rzeczy do roboty niż jakieś tam bieganie.
Nie mówię, że nagle zostałam maniaczką i ćwiczę 3 razy dziennie. Zmieniło się całkowicie moje podejście do sportu - nigdy bym nie podejrzewała, że to równie dobry sposób na spędzanie wolnego czasu jak chodzenie do kina czy czytanie książek. Nie wierzyłam w to, że wysiłek wyzwala endorfiny i dodaje energii (bo niby jak mam mieć energię po aerobiku, powiedziałaby 18-letnia Olga). Rok temu wyśmiałabym też każdego, kto by mi mówił, że sport jest dobry na bóle menstruacyjne czy bóle głowy - dobra, nadal w pierwszej kolejności biorę tabletkę, ale przenosząc to w klimaty gimnazjalno-licealne, nie prosiłabym teraz rodziców o zwolnienie z wfu z powodu "niedyspozycji".
/nazwijcie mnie nieczułą suką, ale szlag mnie trafia, jak słyszę teksty "o rety, od tygodnia mam pms i jestem taka napuchnięta, tak mi źle i niedobrze, zjadłam kompulsywnie 3 tabliczki czekolady, niech mnie ktoś przytuli" - to weź się kurwa ogarnij i znajdź sobie konstruktywne zajęcie, które odciągnie uwagę od pmsu, bo od narzekania jakoś nikomu nie poprawiła się jakość życia/
Wiosna idzie, za dwa lub trzy tygodnie wrócę pewnie na rower. Cały czas śmigam też do workoutów i mam nowy cel: 30 minut nieprzerwanego biegu. Trochę mi wstyd, że potrafię zrobić dziennie 50 km na rowerze, ale wymiękam po przebiegnięciu 100 metrów. Jak budować kondycję, to na całego!
Laski, a jak to jest u was? Boicie się potu czy wprost przeciwnie? Jakieś doświadczenia z Jillian lub innymi wideo-trenerami?
Bardzo przyjemnie mi się to wszystko czytało :)
OdpowiedzUsuńGratuluję!
Ja ćwiczę z Chodakowską + hula-hop, które uwielbiam.
Do tego w miarę regularne posiłki i zero słodyczy od dwóch tygodni.
I, póki co, słodkości w ogóle mnie nie kuszą.
I coś w tym jest - jeśli przyzwyczaimy swoje ciało do systematycznego wysiłku fizycznego i ruchu, to ono to pokocha! :)
Jestem tego żywym przykładem, o! :)
Świetny wpis! Z przyjemnością go przeczytałam.
OdpowiedzUsuńJa właśnie byłam raczej z tych nieruchawych zawsze, ale to dlatego, że sport w szkole po prostu nie był sportem dla mnie. Kiedy jeszcze mieliśmy basen do piątej klasy, to było zajebiście, wielbiłam pływać, ale potem... te wszystkie siatkówki, kosze. Nieustanne źródło stresu i nie moja bajka. Głęboko wierzę, że każdy może polubić ruch, tylko musi trafić na odpowiednią dla siebie formę. Ja już trafiłam i... kocham to! Zaraz stukną trzy lata odkąd jestem "aktywna" i nie wyobrażam sobie sytuacji, w której musiałabym zrezygnować z ćwiczeń. Mam nadzieję, że zawsze będę miała na to czas, siłę i środki. Czego sobie i Tobie życzę. Działaj, Olga!
OdpowiedzUsuńSłomko, a mogłabyś zdradzić, jaką formę ruchu pokochałaś? :)
UsuńSeks, lol.
UsuńJestem fanką sportów zespołowych, ale indywidualnych. W sensie lubię w grupie, ale każdy sam sobie. No, fitness, znaczy. Step, bosu, abt, tbc, body pump, te sprawy...
Moje doświadczenie z Jillian było takie, że jak dowiedziałam się, że ma dziewczynę, to trochę złamało mi to serce. :P Ale ogólnie domowych programów treningowych za bardzo nie kocham, bo mam łączone stropy w kamienicy. ==
OdpowiedzUsuńA a propo pompek to ostatnio trener zapodał na capoeirze coś takiego na rozgrzewkę http://www.youtube.com/watch?v=NcW61Bb8uOo :D
A przystojniak z postu ma chłopaka :p
Usuńa chyba nawet męża.
UsuńJa uwielbiam bieganie i chodzenie. Lubiłam też ćwiczenia z MelB :D
OdpowiedzUsuńNienawidzę sportów zespołowych, które stresują mnie niemiłosiernie. Życzę Ci (i sobie) wytrwałości!
ja mam to samo! nie wiem tylko, co mnie stresowało bardziej - to, że wszyscy liczyli na mnie, czy to, że wynik zależał też od innych. moja mizantropia zawsze była na wysokim poziomie ;D
Usuńfragment o pmsie trafia w samo sedno :)
OdpowiedzUsuńShaun ma męża?!?! :((( zrujnowalas mi dzień :/
OdpowiedzUsuńA tak na serio - gratuluje metamorfozy stanu umysłu ;) i oby do przodu! Z tym rowerem/bieganiem to mam kompletnie na odwrót lol
Shaun ma męża, Jillian ma dziewczynę... w niczym to nie umniejsza ich zajebistości :D
UsuńTeż czuję się zdruzgotana tą informacją. Nie zmienia to jednak faktu, że jest o jakieś 50% bardziej męski od większości facetów, których spotykam na co dzień. W lutym przerabiałam na przemian Jillian, Ewę Chodakowską, robiłam też pojedyncze treningi z Insanity, żeby zobaczyć cóż to - i wiem, że na pewno program w tym roku zrobię. W marcu kupiłam po mega przerwie pierwszy karnet na siłownię - katuję właściwie tylko bieżnię, żeby nabrać rozpędu przez sezonem biegowym. Co do kosztów - powiem Ci, że pozytywnie się cenowo zaskoczyłam. Poszłam do najbliższej siłowni (jakieś 300m od domu), która nie jest może sieciówką i siedliskiem lansu, ale nic jej zarzucić nie mogę. Za karnet open siłownia + sauna + fitness zapłaciłam nieco ponad 100 zł, a jest to w Krakowie, więc w sumie też spore miasto.
UsuńJa przeszłam taką samą metamorfozę! Tyle że u mnie przełomem było poznanie ZUMBY! Pokochałam ten rodzaj aktywności fizycznej i od pół roku chodzę regularnie 3 razy w tygodniu na zajęcia + po zajęciach siłownia (zumba daje mi niesamowity zastrzyk energii!!). Jeszcze rok temu wyśmiałabym każdego kto powiedziałby mi że wkrótce pokocham się pocić.. A ja uwielbiam gdy moje mięśnie dostają wycisk i później mogę je potraktować przyjemnie chłodnym prysznicem z ulubionym żelem pod prysznic :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
mnie zumba pokonała, moje biodra nie są aż tak mobilne :D
Usuńzumba love uwielbiam kręcić tyłkiem i w ogóle wszystkim.
Usuńnie byłam na zumbie od listopada. fail.
Gratuluję wytrwałości! I trzymam kciuki za dalsze treningi :)
OdpowiedzUsuńJa mam obecnie trenera personalnego - brata po awfie, trenującego od 4 lat mma. Muszę powiedzieć, że o wiele łatwiej mi się z nim ćwiczy niż gdy robiłam to na własną rękę.
Ja potrafię przejechać dziennie 130km na rowerze obładowanym sakwami i nie przebiegnę 100m. To zupełnie inne mięśnie, co ciężko wytłumaczyć "nie-rowerzystom", więc podziwiam Cię za te 100m :) Życzę wytrwałości.
OdpowiedzUsuńdziękuję za wszystkie sugestie :))
OdpowiedzUsuńhello Shaun
OdpowiedzUsuńHmm u mnie jednak od września to rowerek stacjonarny się sprawdza, codziennie przez godzinę ( jeden dzień przerwy w tygodniu). Może się wydawać monotonne, ale polubiłam tę formę ,,sportu" i czasem zdarza mi się ,,wyładować" zmęczenie/wkurzenie na rowerku. Odcinek serialu kończy się po 45 min, ale można posłuchać muzyki/poczytać coś lub po prostu oglądać przez godzinę film ( a dokończyć już po jeździe na rowerze). Ćwiczyłam pilates i callanetics z Mariolą Bojarską - Ferenc. Było w porządku - było czuć wysiłek, ale nie padało się z nóg. Próbowałam też parę razy jakiś ćwiczeń połączonych z jogą/baletem z płyty z Shape, ale nie pasowała mi jakoś prowadząca. Teraz zamierzam spróbować znów z Bojarską ( w końcu powinno ćwiczyć się całe ciało a nie tylko nogi na rowerku)a później z Ewą Chodakowską.
OdpowiedzUsuńOch, jaki ON ma uśmiech. A na filmiku, jak rusza biodrami do przodu to... Poszukam go na YT, nie ma bata. Z takim panem to ja chętnie poćwiczę :)
OdpowiedzUsuńOh!
OdpowiedzUsuńMoże też zacznę ćwiczyć? ;)
Od stycznia nie jem słodyczy, cukru i innych paskudnych rzeczy z wysokim indeksem glikemicznym (nie mylić z dietą, nie jestem na diecie :)
Udało mi się zeszczupleć o półtora rozmiaru :) Hmmm.. Gdybym do mądrego odżywiania dodała ćwiczenia, to aż strach się bać jakie byłyby wyniki :)
Podziwiam Cię za wytrwałość i systematyczność.
Buziak!
2 dni temu skończyłam Insanity :D
OdpowiedzUsuńJuż sobie nie wyobrażam dłuższej przerwy w ćwiczeniach, nic tak nie dodaje energii.