Zużycia wrześniowe
/
10 Comments
Mało, mało poszło we wrześniu. Trochę pielęgnacji, ani jednej sztuki z kolorówki. Dżizys. Krajst.
Yves Rocher, Delikatnie brązujace mleczko do ciała O delikatnym działaniu niech zaświadczy fakt, że pomimo regularnego stosowania latem moja skóra nie zbrązowiła się ani troszkę (chciałam moim nogom dodać trochę koloru, żeby tak latem ludzi nie straszyć). Żeby to była choć ociupinka - mogłabym o to obwiniaać słońce, ale przez mój pancerz UV nic nie mogło się przebić. Specjalnie wybrałam produkt delikatny, bo jestem niedojdą w kwestii smarowania się (zacieki po samoopalaczu, czaicie temat). Mleczko jest mało wydajne, butla o pojemności 150 ml starczyła na jakieś 8, może 10 dni. Zapaszek niestety od początku w tonacji kurczakowo-samoopalaczowej. Pozostaje mi się tylko cieszyć, że produkt kupiłam w promocji za jakieś 20 zł. Zdecydowanie odradzam.
Yves Rocher, Odżywiający krem do demakijażu - pierwsza myśl: ale hej, co to właściwie jest za stwór? Tak, to najzwyczajniejszy w świecie produkt do demakijażu twarzy, ale gdybym nie zobaczyła go najpierw w łazience mojej mamy, to miałabym rozkminkę w stylu "hmmm, że niby nakładam ten krem na ryj i sam mi zmaże tapetę" - serio, marketingowcy czasem szaleją. Faktycznie ma konsystencję kremu, nie pieni się, ale przede wszystkim robi to, do czego został stworzony, czyli szybko i bezpiecznie usuwa makijaż. Mam taką fobię w tej kwestii i zawsze poprawiam demakijaż micelem, żeby się upewnić, że już nic nie zostało (mówię tu rzecz jasna o samej buzi). Po 3 dniach byłam pewna, że nic nie trzeba poprawiać, a cera po użyciu była przyjemna w dotyku i wręcz nawilżona (nie wiem czemu, ale czuję taki wewnętrzny mały epic win, gdy nie muszę dodatkowo używać toniku). Nie odważyłam się tylko stosować tego produktu do oczu, więc wyjątkowo się nie wypowiem ;)
Yves Rocher żel pod prysznic oliwa z oliwek - co do zasady nie recenzuję żeli pod prysznic, bo mają przecież tylko fajnie się pienić, ładnie pachnieć i myć. Mam słabość do żeli z YR, ten produkuje naprawdę zacną, miękką pianę. Zapach nie jest intensywny, bo to w końcu oliwa, ale dziewczyny... Mam teraz wersję truskawkową i wiem, że jeszcze niejedna butla 400ml u mnie zagości :D
Neutrogena, Formuła Norweska, Intensywnie regenerujący balsam do ciała do bardzo suchej/swędzącej skóry - balsam ten swego czasu (hm, nawet bardzo dawno) dostałam w SuperPharmie jako gratis do zakupów (do dziś nie wiem, z jakiej okazji, ale nie będę przecież się awanturować). Miałam go już dawno opisać, więc de facto nie należy do zużyć wrześniowych :e Używałam go jakoś na przestrzeni od lutego do kwietnia bez większej regularności, więc nie potrafię stwierdzić, czy faktycznie zregenerował mi skórę, ale fakty są takie: ma przyjemną konsystencję (taką akurat - nie trzeba się masować walcem, żeby produkt się wchłonął, ani nie leje się jak woda), szybko się wchłania, uczucie nawilżenia było - czy długotrwałe, tego nie pamiętam.
Rossmann, Isana, Masło do ciała Orzech włoski i mleko - czy mogłabym przejść obojętnie koło tego produktu, gdy takim szturmem zdobył blogosferę? Oczywiście, że nie! Należę zdecydowanie do frakcji tych dziewczyn, które uważają, że ogólnie rozumiana zajebistość tego kosmetyku bierze się z ceny. Czyli w uproszczeniu: ojej, całkiem fajnie nawilża/dobrze rozsmarowuje/naturalnie pachnie, nie spodziewałam się tego po kosmetyku za 4,50! Na lato jednak był zdecydowanie za ciężki i nawet trochę żałuję, że nie został mi na zimniejszy okres.
Joanna, Z Apteczki Babuni, Szampon nawilżająco - regenerujący z ekstraktem z miodu i proteinami mlecznymi Nie wiem, czy jest jakikolwiek sens recenzować produkt, który został zastąpiony nową wersją... Dla potomności więc uskrobię taką oto refleksję - jak na moje włosy był za ciężki. Gdyby tylko kogokolwiek to obchodziło, można by to wręcz nazwać światowym ewenementem, bo moje kudły trudno obciążyć. Konsystencja bardzo gęsta, pienienie się ograniczone (zwłaszcza w trakcie pierwszego mycia - tak, wiem, że się nie pieni, jak się zmywa dużo brudów z włosów, ale korzystałam z lżejszych szamponów na bardziej brudnych włosach i jakoś sobie lepiej radziły), efekty średnie. Absolutnie mnie nie kusi wypróbowanie nowej wersji.
The Body Shop, Bananowa odżywka do włosów - złamałam się i popełniłam pierwsze zakupy w TBS (ostatnio znowu się złamałam i kupiłam coś w Macu. tak, w moim życiu to wielkie wydarzenie) właśnie tą odżywką. Naczytałam się tyle o niej, że nie mogłam sobie podarować chociażby zniuchania - i to był początek... Serio, kupiłabym ją i używała, nawet gdyby naukowo udowodniono, że powoduje raka (zakładam, że w takim wypadku zostałaby wycofana z użycia, ale ja lubię tak podkoloryzować, lol), a te banany, których użyto w produkcji, wcale nie wyrosły gdzieś na szczęśliwie na farmie, tylko były podłym GMO wyhodowanym w sztucznym świetle.
Pozwólcie, że dam upust swojej fascynacji - gdyby kolorowe tęcze wyrzygane przez jednorożce miały zapach, pachniałyby własnie jak ta odżywka.
I w zasadzie w tym momencie kończą się wszystkie pozytywy.
Po pierwsze: sztywna butelka utrudnia wydobycie dość rzadkiego produktu (to jest moment, gdy uciszamy wąty głosem sumienia ale przecież to jest taki dobry plastik, z recyklingu!).
Po drugie: rzadkie to, więc jak mój gust, mało wydajne. Nie napiszę wam, ile dokładnie razu była w użyciu, bo ciągle zmieniam produkty do włosów, ale objętościowo wychodziło mi dwa razy więcej niż każdej innej odżywki (włosy do łopatek, staram się nie nakładać przy skórze głowy i jakieś 10 cm od niej).
Po trzecie: ok, niby skład przyjazny (myślicie, że sama go zanalizowałam? eeee, nie, ale jakaś laska na kwc zrobiła to w recenzji - lasko, serdecznie Ci dziękuję!), ale nie przełożył się na efekty. Moje włosy jakby dziwnie piły odżywkę i robiły się gładsze dopiero po jej spłukaniu (może tak ma być, a moje czepianie się jest wynikiem wieloletniego przyzwyczajenia, że włosy są śliskie od razu po odżywce).
Po czwarte, ostatnie i ogólnie: uważam, że ta odżywka to genialny zapachowy poprawiacz humoru, ale nie robi włosowej rewolucji (przyznajcie się, za każdym razem, gdy kupujecie coś nowego, to cichutko liczycie na to, że będzie strzałem w dziesiątkę i totalnie odmieni wasze życie). Lepiej kupić sobie coś tańszego i wydajniejszego.
Rzekłam.
+++
We wrześniu o wiele gorsze było to, że przybyło mi mnóstwo nowych rzeczy - głównie półproduktów z ZSK i Kolorówki (wspólna wysyłka <3). Przyznaję, inspirowałam się tylko recepturami, ale na tym koniec. Jak to ja, wykazałam się totalnym brakiem poszanowania zasad pracy na stanowisku Małego Krętacza i moje autorskie serum nawilżająco-antyoksydacyjne powstało na pełnym spontanie za zasadzie "a może jeszcze dorzucę troszkę tego". Twarz póki co mnie nie piecze, ale poczekamy, zobaczymy, może jutro coś mi wyskoczy i skończy się tak:
Yves Rocher, Delikatnie brązujace mleczko do ciała O delikatnym działaniu niech zaświadczy fakt, że pomimo regularnego stosowania latem moja skóra nie zbrązowiła się ani troszkę (chciałam moim nogom dodać trochę koloru, żeby tak latem ludzi nie straszyć). Żeby to była choć ociupinka - mogłabym o to obwiniaać słońce, ale przez mój pancerz UV nic nie mogło się przebić. Specjalnie wybrałam produkt delikatny, bo jestem niedojdą w kwestii smarowania się (zacieki po samoopalaczu, czaicie temat). Mleczko jest mało wydajne, butla o pojemności 150 ml starczyła na jakieś 8, może 10 dni. Zapaszek niestety od początku w tonacji kurczakowo-samoopalaczowej. Pozostaje mi się tylko cieszyć, że produkt kupiłam w promocji za jakieś 20 zł. Zdecydowanie odradzam.
Yves Rocher, Odżywiający krem do demakijażu - pierwsza myśl: ale hej, co to właściwie jest za stwór? Tak, to najzwyczajniejszy w świecie produkt do demakijażu twarzy, ale gdybym nie zobaczyła go najpierw w łazience mojej mamy, to miałabym rozkminkę w stylu "hmmm, że niby nakładam ten krem na ryj i sam mi zmaże tapetę" - serio, marketingowcy czasem szaleją. Faktycznie ma konsystencję kremu, nie pieni się, ale przede wszystkim robi to, do czego został stworzony, czyli szybko i bezpiecznie usuwa makijaż. Mam taką fobię w tej kwestii i zawsze poprawiam demakijaż micelem, żeby się upewnić, że już nic nie zostało (mówię tu rzecz jasna o samej buzi). Po 3 dniach byłam pewna, że nic nie trzeba poprawiać, a cera po użyciu była przyjemna w dotyku i wręcz nawilżona (nie wiem czemu, ale czuję taki wewnętrzny mały epic win, gdy nie muszę dodatkowo używać toniku). Nie odważyłam się tylko stosować tego produktu do oczu, więc wyjątkowo się nie wypowiem ;)
Yves Rocher żel pod prysznic oliwa z oliwek - co do zasady nie recenzuję żeli pod prysznic, bo mają przecież tylko fajnie się pienić, ładnie pachnieć i myć. Mam słabość do żeli z YR, ten produkuje naprawdę zacną, miękką pianę. Zapach nie jest intensywny, bo to w końcu oliwa, ale dziewczyny... Mam teraz wersję truskawkową i wiem, że jeszcze niejedna butla 400ml u mnie zagości :D
Neutrogena, Formuła Norweska, Intensywnie regenerujący balsam do ciała do bardzo suchej/swędzącej skóry - balsam ten swego czasu (hm, nawet bardzo dawno) dostałam w SuperPharmie jako gratis do zakupów (do dziś nie wiem, z jakiej okazji, ale nie będę przecież się awanturować). Miałam go już dawno opisać, więc de facto nie należy do zużyć wrześniowych :e Używałam go jakoś na przestrzeni od lutego do kwietnia bez większej regularności, więc nie potrafię stwierdzić, czy faktycznie zregenerował mi skórę, ale fakty są takie: ma przyjemną konsystencję (taką akurat - nie trzeba się masować walcem, żeby produkt się wchłonął, ani nie leje się jak woda), szybko się wchłania, uczucie nawilżenia było - czy długotrwałe, tego nie pamiętam.
Rossmann, Isana, Masło do ciała Orzech włoski i mleko - czy mogłabym przejść obojętnie koło tego produktu, gdy takim szturmem zdobył blogosferę? Oczywiście, że nie! Należę zdecydowanie do frakcji tych dziewczyn, które uważają, że ogólnie rozumiana zajebistość tego kosmetyku bierze się z ceny. Czyli w uproszczeniu: ojej, całkiem fajnie nawilża/dobrze rozsmarowuje/naturalnie pachnie, nie spodziewałam się tego po kosmetyku za 4,50! Na lato jednak był zdecydowanie za ciężki i nawet trochę żałuję, że nie został mi na zimniejszy okres.
Joanna, Z Apteczki Babuni, Szampon nawilżająco - regenerujący z ekstraktem z miodu i proteinami mlecznymi Nie wiem, czy jest jakikolwiek sens recenzować produkt, który został zastąpiony nową wersją... Dla potomności więc uskrobię taką oto refleksję - jak na moje włosy był za ciężki. Gdyby tylko kogokolwiek to obchodziło, można by to wręcz nazwać światowym ewenementem, bo moje kudły trudno obciążyć. Konsystencja bardzo gęsta, pienienie się ograniczone (zwłaszcza w trakcie pierwszego mycia - tak, wiem, że się nie pieni, jak się zmywa dużo brudów z włosów, ale korzystałam z lżejszych szamponów na bardziej brudnych włosach i jakoś sobie lepiej radziły), efekty średnie. Absolutnie mnie nie kusi wypróbowanie nowej wersji.
The Body Shop, Bananowa odżywka do włosów - złamałam się i popełniłam pierwsze zakupy w TBS (ostatnio znowu się złamałam i kupiłam coś w Macu. tak, w moim życiu to wielkie wydarzenie) właśnie tą odżywką. Naczytałam się tyle o niej, że nie mogłam sobie podarować chociażby zniuchania - i to był początek... Serio, kupiłabym ją i używała, nawet gdyby naukowo udowodniono, że powoduje raka (zakładam, że w takim wypadku zostałaby wycofana z użycia, ale ja lubię tak podkoloryzować, lol), a te banany, których użyto w produkcji, wcale nie wyrosły gdzieś na szczęśliwie na farmie, tylko były podłym GMO wyhodowanym w sztucznym świetle.
Pozwólcie, że dam upust swojej fascynacji - gdyby kolorowe tęcze wyrzygane przez jednorożce miały zapach, pachniałyby własnie jak ta odżywka.
I w zasadzie w tym momencie kończą się wszystkie pozytywy.
Po pierwsze: sztywna butelka utrudnia wydobycie dość rzadkiego produktu (to jest moment, gdy uciszamy wąty głosem sumienia ale przecież to jest taki dobry plastik, z recyklingu!).
Po drugie: rzadkie to, więc jak mój gust, mało wydajne. Nie napiszę wam, ile dokładnie razu była w użyciu, bo ciągle zmieniam produkty do włosów, ale objętościowo wychodziło mi dwa razy więcej niż każdej innej odżywki (włosy do łopatek, staram się nie nakładać przy skórze głowy i jakieś 10 cm od niej).
Po trzecie: ok, niby skład przyjazny (myślicie, że sama go zanalizowałam? eeee, nie, ale jakaś laska na kwc zrobiła to w recenzji - lasko, serdecznie Ci dziękuję!), ale nie przełożył się na efekty. Moje włosy jakby dziwnie piły odżywkę i robiły się gładsze dopiero po jej spłukaniu (może tak ma być, a moje czepianie się jest wynikiem wieloletniego przyzwyczajenia, że włosy są śliskie od razu po odżywce).
Po czwarte, ostatnie i ogólnie: uważam, że ta odżywka to genialny zapachowy poprawiacz humoru, ale nie robi włosowej rewolucji (przyznajcie się, za każdym razem, gdy kupujecie coś nowego, to cichutko liczycie na to, że będzie strzałem w dziesiątkę i totalnie odmieni wasze życie). Lepiej kupić sobie coś tańszego i wydajniejszego.
Rzekłam.
+++
We wrześniu o wiele gorsze było to, że przybyło mi mnóstwo nowych rzeczy - głównie półproduktów z ZSK i Kolorówki (wspólna wysyłka <3). Przyznaję, inspirowałam się tylko recepturami, ale na tym koniec. Jak to ja, wykazałam się totalnym brakiem poszanowania zasad pracy na stanowisku Małego Krętacza i moje autorskie serum nawilżająco-antyoksydacyjne powstało na pełnym spontanie za zasadzie "a może jeszcze dorzucę troszkę tego". Twarz póki co mnie nie piecze, ale poczekamy, zobaczymy, może jutro coś mi wyskoczy i skończy się tak:
..tutaj piszę dzień później: obyło się bez wykwitów. Serum szybciutko się wchłania i dobrze rokuje na przyszłość. Hm, a na pewno nie utrudnia pracy innym mazidłom, jakie pieczołowicie wsmarowuję w swe nadobne oblicze.
+++
Fanpage już polubiły? No to śmigać i pomagać mi wpaść w samozachwyt i uwielbienie osoby własnej!
+++
Fanpage już polubiły? No to śmigać i pomagać mi wpaść w samozachwyt i uwielbienie osoby własnej!
Ulala ładne zużycia :) Jeszcze nic z tego nie posiadałam.. hmm chyba czas się w coś zaopatrzyć :)
OdpowiedzUsuńMały Krętacz spowodował wybuch śmiechu i poprawił humor - dzięki :D
OdpowiedzUsuńten obrazek mnie przeraził :(
OdpowiedzUsuńZ tych produktów miałam jedynie szampon Joanny i odżywke TBS, której używam teraz i szczerze mówiąc jest średnia. Ale zapach ma powalający. :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam zużycie, ja we wrześniu zużyłam tylko mini zmywacz do paznokci i odżywkę, którą kupiłam jakieś pół roku temu -.-
OdpowiedzUsuńa tak w ogóle, to widziałam Cię w tramwaju, lalala!
nie wiem, co Ty na to, ale chyba stajesz się (albo jesteś już) sławna ;)
co ja na to... jestem przerażona! pewnie byłam naburmuszona i grałam w jedną ze swoich kiepskich gierek na telefonie :D
Usuńaż tak się nie przyglądałam, ale gierka chyba poszła w ruch, bo telefon w dłoni był... ;>
Usuńmoże już niedługo będziesz jak Rutkowski- tylko w ciemnych okularach :D
ja się przyznaję, zazwyczaj jak kupuję jakiś kosmetyk - zwłaszcza z tych droższych, to oczekuję cudu :D
OdpowiedzUsuńTylko żeby to nie był cud niepokalanego poczęcia. Proszę.
OdpowiedzUsuńŻele z YR również bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńMam tę wersję mleczkiem migdałowym.
Miałam też szampon z Joanny i byłam zadowolona.