Moja wielorybia historia
/
30 Comments
Na samym początku ostrzegam - jeśli nie jesteście dziś w nastroju na:
- wysłuchiwanie czyichś żali
- drastyczne opisy
lub po prostu nie przepadacie za nadmiernym ekshibicjonizmem, to nie polecam tego wpisu. Będzie brutalnie, srogo i szczerze. Skąd w ogóle pomysł, by napisać tu o wszystkich moich problemach z nadwagą? Cóż, potrzebuję czegoś, co dałoby mi mieszankę katharsis (wiem, wyświechtane słowo) z czymś, co Anglicy nazywają "closure".
Druga sprawa: nie piszę tego, by wzbudzić litość. Nie chciałabym też wzbudzić niechęci.
Reakcje mogą być różne - pewnie część z was stwierdzi, że wyolbrzymiam swoje problemy etc. No jasne, że wyolbrzymiam, bo to moje problemy. I bardzo poważnie wpływają na moje życie, więc kaman.
No to zacznijmy.
Jestem duża. Zawsze byłam. Rosłam bardzo szybko w porównaniu do innych dzieci. Na zdjęciach klasowych zawsze jestem z tyłu i szczerze się jak jakiś freak. W 12. roku życia urosłam 15 cm, dobiłam do poziomu 172 cm nad podłogą i tak mi zostało do dziś. Nie mogę dziś o sobie powiedzieć, że jestem bardzo wysoka, niemniej karłem też nie jestem, ale w podstawówce i gimnazjum bardzo mi to przeszkadzało. Z tamtego okresu szybkiego wzrostu do dziś mam pamiątkę w postaci rozstępów na plecach i biodrach.
Mam konkretną budowę - jestem modelowym przykładem "grubych kości". Niektórzy się śmieją, że to mit, ale do tego jeszcze wrócę później. Cóż, jako dziecko nie byłam specjalnie tłusta, ale po tym, jak przestałam rosnąć w górę, zaczęłam rosnąć wszerz. Moja mama dbała, by rodzina była zdrowo i dobrze odżywiona, nie kupowałam czipsów i nie obżerałam się słodyczami na boku - naprawdę nie wiem, jakie były przyczyny tego tycia. Może lepiej, żebym tego nie rozwlekała? Uprzedzam - badałam sobie hormony, wszystko w porządku.
W drugiej klasie gimnazjum ważyłam 74 kg. Lekarka na przeglądzie 14latka zaleciła już dietę, moja mama stwierdziła, że nie ma co podejmować drastycznych kroków, bo przecież jeszcze się rozwijam.
I tak się rozwijałam, że osiągnęłam wagę i rozmiary małego kaszalota. To jest moja opinia - jeśli któraś z was. jest grubsza, to pewnie zaraz stwierdzi "e tam, przesadza". W dniu studniówki ważyłam 83 kg. Do dziś nie mam pojęcia, jak się wtedy wbiłam w małą czarną w rozmiarze 42 - chyba siłą woli.
Muszę przyznać, że stres związany z maturą i rekrutacją na studia po prostu zażerałam. Lubię słodycze, ale to było bardziej zażeranie "standardowym" jedzeniem - dokładałam sobie więcej makaronu lub mięsa niż potrzebowałam. W ten oto sposób we wrześniu 2008, tuż przed rozpoczęciem studiów, ważyłam 87 kg stając na granicy otyłości (przynajmniej licząc zgodnie z wytycznymi BMI).
Od gimnazjum nosiłam ciuchy w rozmiarze 44, L albo XL. Znam doskonale sklepy, gdzie jest rozsądna rozmiarówka i mieszczę się w ichniejsze L, są też miejsca, gdzie XL przypomina M-ki z tych "dobrych" dla mnie sklepów. Pocieszający jest fakt, że jeszcze mieszczę się w ciuchy z popularnych sieciówek, ale dam pokojowego Nobla temu, kto zapewni mi regularne dostawy elek i ikselek. Jakąś potworną fashionistką nie jestem, ale chciałabym się ubrać czasem w coś, co chociaż nawiązuje do popularniejszych trendów XD Tymczasem na wieszakach obowiązuje chyba zasada, że te duże rozmiary mogą stanowić 5% wystawionego rozmiaru.
(uwaga, wstydliwe zwierzenie: wiecie jak zdarzało mi się poprawiać humor? kupowałam tshirty z nadrukami na dziale męskim. eska była w sam raz. eliminowałam ze świadomości, że to męska rozmiarówka)
No dobra, problemy z ciuchami to jedna, problemy z psychiką to drugie. Jak łatwo się domyślić, nie byłam szczególnie dumna ze swojej nadwagi. A jak wiemy, grubi ludzie są zabawni, więc pozostała mi ucieczka w sarkazm, autoironię i w ogóle dystans do wszystkiego. Flirtowanie z facetami? Cóż, byłam przekonana, że jeżeli ktoś by ze mną flirtował, to robiłby to tylko po to, żeby sobie porobić ze mnie jaja. I tak zresztą flirtu bym nie zauważyła, no bo kamą, patrzcie wyżej.
W październiku 2009 odkryłam, że ważę więcej niż mój ojciec. To był taki punkt zwrotny - zaczęłam wtedy drugie studia i tak, jak łatwo się domyślić, byłam ostatnią dziewicą w towarzystwie (nie mam większych oporów, żeby o tym pisać, ale jeśli wy się rumienicie, to hmmm... nie mój problem).
Zapisałam się do dietetyczki w Naturhouse. Konsultacje dietetyczne były darmowe, ale trzeba było kupować w ichniejszym sklepiku suplementy diety, których koszt wynosił mniej więcej 100 zł za tydzień. Wytrzymałam tam 4 miesiące, same sobie przeliczcie koszty... Zaczęłam tam chodzić ważąc 84 kg, po tych 4 miesiącach było już 77 kg. Z dietetyczką ustawiłam sobie cel na 65 kg. Miałam być szczupła i zdrowa, yeah. Był to też cel odpowiedni dla mojej budowy ciała - i tu wracam do "grubych kości". Mam przyjaciółkę, która jest mojego wzrostu, a waży około 50 kg (różnie to u niej bywa, czasem 48, w porywach do 53). Jest przejmująco drobna i po prostu wiem, że nawet gdybym jakimś cudem zeszła poniżej 60 kg, to i tak nie miałabym jej figury (ach ten mój kościec). O figurze mojej będę też pisać dalej, ale ze mnie dziś skoczek tematyczny.
Suplementy nic mi nie dały, ale dzienniczek z zanotowanym każdym zjedzonym ziarnkiem ryżu pomógł mi się ogarnąć. Sportu prawie nie uprawiałam - raz w tygodniu siłownia w ramach wfu na uniwersytecie, na nic innego nie miałam czasu ani tym bardziej chęci (nadal uważam, że na siłownię chodzą tylko i wyłącznie piękne i wysportowane mutanty, które po prostu już się urodziły z sześciopakiem).
Co było później? Wagę utrzymałam przez kilka miesięcy, nabrałam pewności siebie, zaczęłam regularnie jeździć na rowerze (o, to chyba jedyny sport, który szczerze lubię i do którego się nie zmuszam). W międzyczasie zaczęli pojawiać się mężczyźni (nadal miałam nadwagę, więc uwaga, oślepię was teraz jakże odkrywczym tekstem, że atrakcyjność to nie tylko wygląd, a wy z wrażenia gubicie kapcie i zbieracie szczęki z podłogi). W listopadzie 2010 wzięłam się za dietę Dukana. Dziś odsądzana od czci za niszczenie organizmu, dla mnie była wówczas objawieniem. Odstawienie owoców nie było trudne, bo nadciągała zima. Zrobiłam sobie wszystkie badania, przeczytałam książkę 3 razy i ruszyłam. W marcu 2011, czyli rok temu, zapadła decyzja o retinoidach, które strasznie obciążają wątrobę, więc zrezygnowałam z II fazy Dukana ważąc 69 kg. 8 kg w 5 miesięcy to nie jest jakiś mega rewelacyjny wynik, ale zaznaczam - sportu nie było u mnie wówczas żadnego. Zobaczenie po raz pierwszy od dobrych 10 lat cyferki "6" na początku wagi oblewałam na 3dniowej imprezie. Od 72 kg zaczęłam mieć problemy z ciuchami - były już na mnie za duże, zwłaszcza spodnie.
W kwietniu zaczęły się retinoidy, a ja zmodyfikowałam sobie Dukana - generalnie do dziś trzymam się jego głównych zasad, ale doszedł jeszcze rower. A generalnie to zaanektowałam rower mojej mamie i naprawdę pokochałam jazdę. Niedaleko mnie jest lasek, a w nim ścieżka w kształcie pętli. Dojazd do lasku, dwie pętle i powrót do domu to 10 km. Na początku nie wyrabiałam nawet jednej pętli, po miesiącu wyrobiłam sobie taką kondycję, że owszem, wracałam do domu spocona, ale absolutnie niezmęczona. Zaczęłam robić coraz dłuższe wypady, także do Warszawy (do stacji metra mam 7 km) i 20 km przestało robić na mnie wrażenie. I tak mi upłynęły zeszłe wakacje - waga ustabilizowała się na poziomie 68 kg, rozmiar spodni na 42, a raz nawet wcisnęłam się na wdechu w 40. Bluzki regularnie już brałam w rozmiarze M, czasem przymierzałam tuniki S - no ale to się nie liczy, bo tunika to z zasady obszerny namiot ;)
Od roweru ukształtowały mi się całkiem fajne uda. Może nie jakieś piękne i umięśnione, ale nie są sflaczałe. Tyłek zawsze miałam ogromny, zaakceptowałam go po prostu i przestałam z nim walczyć. Mam farta co do górnej częściej mojego ciała - mam pociągłą twarz, normalne barki, szczupłe ramiona i proporcjonalny do reszty ciała biust. Sadło utrzymało mi się niczym u faceta - głównie na brzuchu.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie nadeszła jesień, a wraz z nią kłopoty ze zdrowiem. Hormony mi się rozszalały, potem poszłam do pracy - i pomimo zapieprzania w tym cholernym sklepie po 8 godzin dziennie nie było ze mną lepiej. Spodnie robiły się coraz ciaśniejsze, co na początku ignorowałam.
Aż w zeszłym tygodniu wturlałam się na wagę. I krzyknęłam typowo po polsku "o kurwa mać!" na widok liczby 75. Tak, przytyłam 7 tak ciężko straconych kg w 5 miesięcy.
Dobra, tragedii nie ma, mój endokrynolog wieszczy mi rychłe ustabilizowanie hormonów, więc tyć dalej nie powinnam. Przy okazji Dukana odkryłam, że mam megawolny metabolizm, a jedyny sposób na schudnięcie to megadużo ruchu. Rower już na mnie czeka, a ja znowu ustawiam sobie cel na 65 kg. 10 kilogramów, co to dla mnie po tej całej epopei?
Przy okazji chciałam się pochwalić, że wracam do żywych. Przez ostatnie dni sypiałam po 3-4 godziny na dobę - dziękuję profesorowi z przerostem ego za zmuszenie mnie do poprawiania projektu po tysiąc razy.
- wysłuchiwanie czyichś żali
- drastyczne opisy
lub po prostu nie przepadacie za nadmiernym ekshibicjonizmem, to nie polecam tego wpisu. Będzie brutalnie, srogo i szczerze. Skąd w ogóle pomysł, by napisać tu o wszystkich moich problemach z nadwagą? Cóż, potrzebuję czegoś, co dałoby mi mieszankę katharsis (wiem, wyświechtane słowo) z czymś, co Anglicy nazywają "closure".
Druga sprawa: nie piszę tego, by wzbudzić litość. Nie chciałabym też wzbudzić niechęci.
Reakcje mogą być różne - pewnie część z was stwierdzi, że wyolbrzymiam swoje problemy etc. No jasne, że wyolbrzymiam, bo to moje problemy. I bardzo poważnie wpływają na moje życie, więc kaman.
No to zacznijmy.
Jestem duża. Zawsze byłam. Rosłam bardzo szybko w porównaniu do innych dzieci. Na zdjęciach klasowych zawsze jestem z tyłu i szczerze się jak jakiś freak. W 12. roku życia urosłam 15 cm, dobiłam do poziomu 172 cm nad podłogą i tak mi zostało do dziś. Nie mogę dziś o sobie powiedzieć, że jestem bardzo wysoka, niemniej karłem też nie jestem, ale w podstawówce i gimnazjum bardzo mi to przeszkadzało. Z tamtego okresu szybkiego wzrostu do dziś mam pamiątkę w postaci rozstępów na plecach i biodrach.
Mam konkretną budowę - jestem modelowym przykładem "grubych kości". Niektórzy się śmieją, że to mit, ale do tego jeszcze wrócę później. Cóż, jako dziecko nie byłam specjalnie tłusta, ale po tym, jak przestałam rosnąć w górę, zaczęłam rosnąć wszerz. Moja mama dbała, by rodzina była zdrowo i dobrze odżywiona, nie kupowałam czipsów i nie obżerałam się słodyczami na boku - naprawdę nie wiem, jakie były przyczyny tego tycia. Może lepiej, żebym tego nie rozwlekała? Uprzedzam - badałam sobie hormony, wszystko w porządku.
W drugiej klasie gimnazjum ważyłam 74 kg. Lekarka na przeglądzie 14latka zaleciła już dietę, moja mama stwierdziła, że nie ma co podejmować drastycznych kroków, bo przecież jeszcze się rozwijam.
I tak się rozwijałam, że osiągnęłam wagę i rozmiary małego kaszalota. To jest moja opinia - jeśli któraś z was. jest grubsza, to pewnie zaraz stwierdzi "e tam, przesadza". W dniu studniówki ważyłam 83 kg. Do dziś nie mam pojęcia, jak się wtedy wbiłam w małą czarną w rozmiarze 42 - chyba siłą woli.
Muszę przyznać, że stres związany z maturą i rekrutacją na studia po prostu zażerałam. Lubię słodycze, ale to było bardziej zażeranie "standardowym" jedzeniem - dokładałam sobie więcej makaronu lub mięsa niż potrzebowałam. W ten oto sposób we wrześniu 2008, tuż przed rozpoczęciem studiów, ważyłam 87 kg stając na granicy otyłości (przynajmniej licząc zgodnie z wytycznymi BMI).
Od gimnazjum nosiłam ciuchy w rozmiarze 44, L albo XL. Znam doskonale sklepy, gdzie jest rozsądna rozmiarówka i mieszczę się w ichniejsze L, są też miejsca, gdzie XL przypomina M-ki z tych "dobrych" dla mnie sklepów. Pocieszający jest fakt, że jeszcze mieszczę się w ciuchy z popularnych sieciówek, ale dam pokojowego Nobla temu, kto zapewni mi regularne dostawy elek i ikselek. Jakąś potworną fashionistką nie jestem, ale chciałabym się ubrać czasem w coś, co chociaż nawiązuje do popularniejszych trendów XD Tymczasem na wieszakach obowiązuje chyba zasada, że te duże rozmiary mogą stanowić 5% wystawionego rozmiaru.
(uwaga, wstydliwe zwierzenie: wiecie jak zdarzało mi się poprawiać humor? kupowałam tshirty z nadrukami na dziale męskim. eska była w sam raz. eliminowałam ze świadomości, że to męska rozmiarówka)
No dobra, problemy z ciuchami to jedna, problemy z psychiką to drugie. Jak łatwo się domyślić, nie byłam szczególnie dumna ze swojej nadwagi. A jak wiemy, grubi ludzie są zabawni, więc pozostała mi ucieczka w sarkazm, autoironię i w ogóle dystans do wszystkiego. Flirtowanie z facetami? Cóż, byłam przekonana, że jeżeli ktoś by ze mną flirtował, to robiłby to tylko po to, żeby sobie porobić ze mnie jaja. I tak zresztą flirtu bym nie zauważyła, no bo kamą, patrzcie wyżej.
W październiku 2009 odkryłam, że ważę więcej niż mój ojciec. To był taki punkt zwrotny - zaczęłam wtedy drugie studia i tak, jak łatwo się domyślić, byłam ostatnią dziewicą w towarzystwie (nie mam większych oporów, żeby o tym pisać, ale jeśli wy się rumienicie, to hmmm... nie mój problem).
Zapisałam się do dietetyczki w Naturhouse. Konsultacje dietetyczne były darmowe, ale trzeba było kupować w ichniejszym sklepiku suplementy diety, których koszt wynosił mniej więcej 100 zł za tydzień. Wytrzymałam tam 4 miesiące, same sobie przeliczcie koszty... Zaczęłam tam chodzić ważąc 84 kg, po tych 4 miesiącach było już 77 kg. Z dietetyczką ustawiłam sobie cel na 65 kg. Miałam być szczupła i zdrowa, yeah. Był to też cel odpowiedni dla mojej budowy ciała - i tu wracam do "grubych kości". Mam przyjaciółkę, która jest mojego wzrostu, a waży około 50 kg (różnie to u niej bywa, czasem 48, w porywach do 53). Jest przejmująco drobna i po prostu wiem, że nawet gdybym jakimś cudem zeszła poniżej 60 kg, to i tak nie miałabym jej figury (ach ten mój kościec). O figurze mojej będę też pisać dalej, ale ze mnie dziś skoczek tematyczny.
Suplementy nic mi nie dały, ale dzienniczek z zanotowanym każdym zjedzonym ziarnkiem ryżu pomógł mi się ogarnąć. Sportu prawie nie uprawiałam - raz w tygodniu siłownia w ramach wfu na uniwersytecie, na nic innego nie miałam czasu ani tym bardziej chęci (nadal uważam, że na siłownię chodzą tylko i wyłącznie piękne i wysportowane mutanty, które po prostu już się urodziły z sześciopakiem).
Co było później? Wagę utrzymałam przez kilka miesięcy, nabrałam pewności siebie, zaczęłam regularnie jeździć na rowerze (o, to chyba jedyny sport, który szczerze lubię i do którego się nie zmuszam). W międzyczasie zaczęli pojawiać się mężczyźni (nadal miałam nadwagę, więc uwaga, oślepię was teraz jakże odkrywczym tekstem, że atrakcyjność to nie tylko wygląd, a wy z wrażenia gubicie kapcie i zbieracie szczęki z podłogi). W listopadzie 2010 wzięłam się za dietę Dukana. Dziś odsądzana od czci za niszczenie organizmu, dla mnie była wówczas objawieniem. Odstawienie owoców nie było trudne, bo nadciągała zima. Zrobiłam sobie wszystkie badania, przeczytałam książkę 3 razy i ruszyłam. W marcu 2011, czyli rok temu, zapadła decyzja o retinoidach, które strasznie obciążają wątrobę, więc zrezygnowałam z II fazy Dukana ważąc 69 kg. 8 kg w 5 miesięcy to nie jest jakiś mega rewelacyjny wynik, ale zaznaczam - sportu nie było u mnie wówczas żadnego. Zobaczenie po raz pierwszy od dobrych 10 lat cyferki "6" na początku wagi oblewałam na 3dniowej imprezie. Od 72 kg zaczęłam mieć problemy z ciuchami - były już na mnie za duże, zwłaszcza spodnie.
W kwietniu zaczęły się retinoidy, a ja zmodyfikowałam sobie Dukana - generalnie do dziś trzymam się jego głównych zasad, ale doszedł jeszcze rower. A generalnie to zaanektowałam rower mojej mamie i naprawdę pokochałam jazdę. Niedaleko mnie jest lasek, a w nim ścieżka w kształcie pętli. Dojazd do lasku, dwie pętle i powrót do domu to 10 km. Na początku nie wyrabiałam nawet jednej pętli, po miesiącu wyrobiłam sobie taką kondycję, że owszem, wracałam do domu spocona, ale absolutnie niezmęczona. Zaczęłam robić coraz dłuższe wypady, także do Warszawy (do stacji metra mam 7 km) i 20 km przestało robić na mnie wrażenie. I tak mi upłynęły zeszłe wakacje - waga ustabilizowała się na poziomie 68 kg, rozmiar spodni na 42, a raz nawet wcisnęłam się na wdechu w 40. Bluzki regularnie już brałam w rozmiarze M, czasem przymierzałam tuniki S - no ale to się nie liczy, bo tunika to z zasady obszerny namiot ;)
Od roweru ukształtowały mi się całkiem fajne uda. Może nie jakieś piękne i umięśnione, ale nie są sflaczałe. Tyłek zawsze miałam ogromny, zaakceptowałam go po prostu i przestałam z nim walczyć. Mam farta co do górnej częściej mojego ciała - mam pociągłą twarz, normalne barki, szczupłe ramiona i proporcjonalny do reszty ciała biust. Sadło utrzymało mi się niczym u faceta - głównie na brzuchu.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie nadeszła jesień, a wraz z nią kłopoty ze zdrowiem. Hormony mi się rozszalały, potem poszłam do pracy - i pomimo zapieprzania w tym cholernym sklepie po 8 godzin dziennie nie było ze mną lepiej. Spodnie robiły się coraz ciaśniejsze, co na początku ignorowałam.
Aż w zeszłym tygodniu wturlałam się na wagę. I krzyknęłam typowo po polsku "o kurwa mać!" na widok liczby 75. Tak, przytyłam 7 tak ciężko straconych kg w 5 miesięcy.
Dobra, tragedii nie ma, mój endokrynolog wieszczy mi rychłe ustabilizowanie hormonów, więc tyć dalej nie powinnam. Przy okazji Dukana odkryłam, że mam megawolny metabolizm, a jedyny sposób na schudnięcie to megadużo ruchu. Rower już na mnie czeka, a ja znowu ustawiam sobie cel na 65 kg. 10 kilogramów, co to dla mnie po tej całej epopei?
Przy okazji chciałam się pochwalić, że wracam do żywych. Przez ostatnie dni sypiałam po 3-4 godziny na dobę - dziękuję profesorowi z przerostem ego za zmuszenie mnie do poprawiania projektu po tysiąc razy.
Kochana, trzymam kciuki, żeby ci się udało zrealizować cel. Nie jest nierealny, na pewno przy odrobinie determinacji go osiągniesz. Skoro jesteśmy przy obciachowych wyznaniach to tez się przyznam do Dukana. Teraz wieszają na nim psy, a prawda jest taka, że dwa lata temu stosowali go wszyscy. Schudłam wtedy w miesiąc 7 kg (bez specjalnego wysiłku, aż kapcie mi spadły kiedy weszłam na wagę). Teraz stawiam raczej na dietę różnorodną, ale nadal stosuję się do niektórych wytycznych diety (beztłuszczowy sposób przygotowywania posiłków, zamienniki np. mazeina zamiast śmietany czy zagęszczaczy, etc.)
OdpowiedzUsuńno to trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki... Ja w liceum ważyłam 50 kg (przy wzroście 160 cm- karzełek ze mnie), na studiach przytyłam ponad 10 kg i tak tyję sobie i tyję. Ale obiecałam sobie, że zaczynam się ruszać i planuję schudnąć :D
OdpowiedzUsuńo, to faktycznie karzełek z Ciebie ;) też trzymam kciuki za ruch!
Usuńja mam mniej we wzroście i więcej w wadze - 158 - waga ponad 60 - ja to kuleczka jestem :)
Usuńjak już tak informujecie co do wzrostu i wagi, to ja się pochwalę. z mojego wzrostu karzełka jestem dumna, aż 156! waga waha się niestety 55-57, ale idzie znieść ;)
UsuńTrzymam za Ciebie kciuki, wiem że się uda :)) Co do wolnego metabolizmu- wprowadź sobie tabletki z błonnikiem bądź po prostu jakąś activię- u mnie było tak samo- schudłam na chwilę a później wszystko stanęło. Dzięki błonnikowi jem mniej, a wszystko działa jak należy :)) I uważaj na zdrowie- hormowy/wątroba/nerki po dukanie- są inne sposoby na schudnięcie niż restrykcyjne diety. Powodzenia !!
OdpowiedzUsuńhormony z innego powodu zaszalały, na dukanie byłam cały czas pod opieką lekarza, wyniki krwi godne olimpijczyka ;) pomyślę nad tym błonnikiem, ostatnio za mało go szamałam.
UsuńDukan, nie dukan- zdrowie najważniejsze :)) Błonnik to dla mnie wybawienie, dobre też są lekkie (nie jakieś xenna extra) tabl. na hm.. wzmożenie przepustowości :D
UsuńKochana, postaram sie w ciebie wetchnac troche optymizmu (chociaz mi obecnie do niego daleko).
OdpowiedzUsuńJa sama schudlam 23kg i wiem, ze kazdemu moze sie udac. Wiem tez, jaka to jest mordega.
Silownie u mnie nic nie daly - 5kg+ i wieczne dolowanie sie, patrzac na super chude laski.
Dukan to zlo wg mnie, pozbawia sie ogranizmu zdrowych rzeczy typu warzywa (jak mozna sie bez nich zdrowo odzywiac?)
Pozdraiwm i sciskam!!!
zainspirowałaś mnie do tego wpisu swoją historią. i zazdroszczę jak cholera, że utrzymujesz wagę! :D
UsuńTak i czasem popadam w paranoje przez to :)
Usuńwpadasz w panikę, gdy pojawia się dodatkowe 0,5 kg przed okresem? ;)
UsuńJasne, że Ci się uda. Podziwiam szczególnie za rower! W życiu bym się do tego nie zmobilizowała ;) Ja staram się zdrowo jeść, dużo chodzić i wpaść czasem na fitness (pod warunkiem, że lubię prowadzącą)
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam hm, przy kości, może kiedyś pulchna (165 cm i 62 kilo to byłam już taki pączek troszkę), ale za to mam okropnie grube uda, dupę i łydki, których szczerze nienawidzę :P Wygląda to karykaturalnie, bo od pasa w górę noszę rozmiar 34 nawet, a na dole zdarza się 38... I nie, jak sobie pojem nie idzie w cycki. Niestety.
Powodzenia Ci życzę z całego serca! :)
OTAGowałam,mogę? ;)
Usuńhttp://naturalnapielegnacja.blogspot.com/2012/03/tag-musze-to-miec.html
ja za tagi się nie obrażam, dziękuję! ^^"
UsuńJestem z Tobą i trzymam kciuki! Ja z rowerem mam złe wspomnienia. W zeszłym roku próbowałam się zmobilizować do codziennej jazdy - poddałam się po tygodniu po tym jak popsułam kolano nadmiernym wysiłkiem. Próbowałam diety dukanowej ale stwierdziłam, ze to nie dla mnie. Póki miesczę się w drzwiach, jest chyba dobrze xD Ale szczuplutka nie jestem - 53kg przy 158cm (na badaniach okresowych wyszło, że mam nawet 156cm =='' i nie rosnę ;x), grubaśne uda i oponkę z przodu, która mnie irytuje jak cholera.
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej uda Ci się na pewno! Nie poddawaj się! ;)
Powiem może trochę z przekąsem, że faktycznie coś Cię MAŁO ostatnio.
OdpowiedzUsuńCo za profesor.
I chcę jeszcze powiedzieć, że to gówno prawda, że na siłownię chodzą same chude laski. Dwa lata temu (i dużo kilogramów temu) sama przyturlałam się na fitness i tak się wkręciłam, że do dziś pomykam. A nie znosiłam się męczyć i pocić. Fuj. Fakt, teraz jestem chudsza, ale na początku było mnie sporo. Widziałam też panie "sporsze" ode mnie, także nie powielaj mitów. :P
Będę mocno trzymać kciuki.
Ale znowuż nie nakręcaj się za bardzo. Ja wierzę, że z utratą wagi jest trochę jak z niemożnością zajścia w ciążę. No dobra, wiem, że jest trochę na odwrót, bo w tej pierwszej sytuacji nie chcemy mieć brzucha, a w drugiej chętnie byśmy go zobaczyły, ale nie o to, nie o to. Po prostu wydaje mi się, że czasem jesteśmy too focused, a kiedy jesteśmy too focused, to frustracja z niepowodzenia narasta i coś się w nas blokuje. Słyszałam już wiele historii o braku ciąży, adopcji i późniejszych cudach, także spokojnie, po prostu żyj zdrowo (ćwiczenia+rozsądne żarcie) i będzie gites.
A to się rozgadałam. Już sobie idę. To Twój blożer.
czy ja wiem, czy ja jestem too focused... gdybym była, to trzymałabym się dzielnie dietetyczki i skończyła dietę wiosną 2010, a tak to sobie bimbam xdd
UsuńTrzymam kciuki :) Ja przez ostatni rok przytyłam 10kg, rzuciłam palenie i waga zaczęła szaleńczo rosnąc :/, teraz czuję się źle, zawsze byłąm szczupła, a tu nagle 60kg, mój mąż twierdzi że jest ok, ale i tak planuję jakąś dietę czy coś, niestety moim problem jest siedząca praca i podjadanie :/
OdpowiedzUsuńPzdr.
Olgita, ale numer! Nie dalej jak dziś rano ktoś polecił mi Twojego bloga, a tymczasem zasubskrybowałaś No to pięknie! :DDD Ja też dodaję do obserwowanych :) Pozdrawiam, miłego dnia!
OdpowiedzUsuńw sumie od dawna czytam No to pięknie, ale nigdy nie zauważyłam, że go nie obserwuję XD i naprawiłam zaległości ;)
Usuń(ciekawe, kto mnie polecił, mój wewnętrzny narcyz puchnie :D)
trzymam kciuki Kochana! skoro już kiedyś Ci się udało, to uda się znowu! :) ja sama jestem na diecie właściwie przez całe życie, więc wiem jak ciężko jest.. ale damy radę :)
OdpowiedzUsuńHej, nie wiedzieć czemu dopiero teraz do Ciebie wpadłam. Nadrabiam zaległości i obiecuję zaglądać regularnie! Trzymam kciuki za Twoje zdrowe schodzenie z wagą. Sama od jakiegoś czasu odkrywam uroki fitnessu i muszę przyznać - to działa :)
OdpowiedzUsuńhej hej :)
OdpowiedzUsuńtrafilam z postowego love i bardzo sie ciesze. na wstepie chcialam napisac ze wspaniale sie Ciebie czyta! wchłonelam jednym tchem!
jezeli chodzi o walke o wage to zycze powodzenia, za zdrowie, wage, milosc i w ogole. sama pisalam o diecie dukana u siebie kilka dni temu, moja opinie, za i przeciw...
caluje!
Twoje rozterki są mi bliskie :) Też mam wagę skaczącą 10-15 kg i staram się z tym walczyć... Jak wywalczę to znowu coś i wszytko idzie w łeb...
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za rowerowanie :)
Polecam Ci vitalia.pl. Nie, nie sponsoruja mnie :D A 8kg w 5 miesiecy to duzo, za duzo imho.
OdpowiedzUsuńJa też trzymam kciuki...:) Sama ważyłam 74 kg i zeszłam w przeciągu 3 lat do 47,5 kg. Potem moja waga się ustatkowała i przez dłuższy czas ważyłam 50-52 kg. Niestety teraz przyjmuję hormony i zaczęłam przybierać na wadze... Idzie wiosna - damy radę!
OdpowiedzUsuńMoja kochana :*
OdpowiedzUsuńMyślę, że dasz radę.
Co prawda mój komentarz możesz uznać za mało wartościowy [liczę się z tym], ponieważ sama nie mam tego problemu [choć od paru lat chętnie wróciłabym do wagi z czasów liceum].
Natomiast chcę Ci powiedzieć, że w takim piśmie [Claudia się zwało] czytałam reportaż o redaktor tegoż pisma, która sama na sobie chciała udowodnić, że duże [BARDZO duże] może być małe.
Prowadziła dziennik swoich zmagań, udokumentowała go zdjęciami, a to wszystko opublikowane było w kilkustronicowym artykule.
Ile ważyła?
O ile dobrze sobie przypominam, ważyła ponad setkę. Nie pamiętam już dokładnie ile, w każdym razie zapamiętałam: ponad setkę.
Postawiła sobie cel i go dobiła. I ma się świetnie.
Dobiła do 54 kg [tę wagę pamiętam bdb].
Pierwsze, na co kazała zwrócić uwagę, to brak drastycznych ograniczeń. Na szybko to wiesz, mogą powstać tylko kłopoty.
Jeśli będziesz w potrzebie, mogę tego poszukać [będę miała trochę zajścia :P] co byś sobie wytapetowała tym ściany w ramach motywatorka :D
Aha, bardzo ważne jest, żebyś:
OdpowiedzUsuń1) [idealnie] niektóre posiłki przyrządzała z pożywienia o ujemnym bilansie energetycznym, czyli takie, których jedzenie sprawi, że więcej stracisz energii na strawienie niż przybędzie ci po tym strawieniu.
Czyli na przykład kapusta kiszona, ogórki, pomidory i wszystkie warzywa, które są twardawe, a zawierają niewiele kalorii.
Wtedy organizm mocuje się ze strawieniem, bo najpierw musi wyprodukować odpowiednie enzymy, hormony, pobudzić narządy do odpowiednich ruchów, a to wcale nie takie łatwe, jak mogłoby się wydawać ;)
2) [mniej idealnie] dodawała ich jak najwięcej do posiłku, możliwie każdego [jedzenie ich przed tym posiłkiem]