Frederic Fekkai, Technician Color Care
/
2 Comments
Pamiętacie, jak pisałam o dziwnych zakupach mojej mamy? Nie mam pojęcia, co się u niej pod kopułą dzieje, że potrafi pójść do Sephory i kupić sobie tam tytułową maskę do włosów farbowanych marki Fekkai.
Dlaczego jest to dziwne? Otóż Frederic Fekkai to francuski fryzjer gwiazd, który stworzył własną linię kosmetyków (tak, dowiedziałam się tego z wizażu), więc wszystko jest takie "ę-ą". Maska, o której piszę, kosztuje około 150 zł, ale ufam w zdrowy rozsądek mojej rodzicielki, że skorzystała z jakiejś promocji.
Z wizażowego KWC można się również dowiedzieć, że maska ta ma średnią ocen 4.25, ale ocen jest rzecz jasna mało ;)
Dobra, koniec tego bitchin' around, bo chociaż cena powoduje u mnie taką reakcję:
Dlaczego jest to dziwne? Otóż Frederic Fekkai to francuski fryzjer gwiazd, który stworzył własną linię kosmetyków (tak, dowiedziałam się tego z wizażu), więc wszystko jest takie "ę-ą". Maska, o której piszę, kosztuje około 150 zł, ale ufam w zdrowy rozsądek mojej rodzicielki, że skorzystała z jakiejś promocji.
Z wizażowego KWC można się również dowiedzieć, że maska ta ma średnią ocen 4.25, ale ocen jest rzecz jasna mało ;)
Dobra, koniec tego bitchin' around, bo chociaż cena powoduje u mnie taką reakcję:
to oczywiście maskę mamie podbierałam. I co wam mogę napisać? Och, chyba zrobię to nawet w miarę profesjonalnie :D
Opakowanie: ciężki, gruby plastik udający szkło. Wytrzymuje upadki, napisy nie ścierają się.
Zapach: ładny, trochę kwiatowy. Nie czuć chemii!
Konsystencja i kolor: zacznę od koloru, który kojarzy mi się z takim różem pupy niemowlaka. Wiem, dziwnie to brzmi, ale myślę, że jak w pracowniach figur woskowych mają roztopiony wosk przeznaczony na skórę, to pewnie tak wygląda XD A konsystencja... Hm, taki niedokładnie rozrobiony, ale już przestudzony budyń. Wygląda, jakby miał grudki, ale oczywiście ich nie ma - magia. Aplikacja była przyjemna, chociaż jestem przyzwyczajona do nieco bardziej gęstych masek.
Producent zaleca stosować to nasze cudo na 3 minuty - ja tam oczywiście trzymałam ją dłużej.
I teraz najważniejsze... Czy maska była warta tych wszystkich pieniędzy?
+ jest wydajna. wiadomo, masek nie używa się codziennie, ale u mnie regularnie korzystały z niej dwie osoby: moja mama ze swoimi piórkami udającymi włosy i ja z sierścią godną merynosa przed strzyżeniem. ja zawsze używałam jej po farbowaniu zamiast odżywek dodanych do farby i potem co tydzień dla ochrony koloru, nie wiem jak z mamą - a te 200 g (nie wiem jak to przełożyć na ml) i tak wystarczyło nam na 1,5 roku. hell yeah.
+ efekty: ja tam z farbami się nie cackam i biorę te zwyczajne z drogerii (mmm, chemia!), więc łatwo o przesuszenie. a dzięki tej masce użytej tuż po farbowaniu moje włosy były tak mięciutkie, sypkie i odżywione, jakbym sobie wstrzykiwała skrzyp w skalp, a zamiast suszarki zastępy aniołów stały i wachlowały mnie skrzydłami. nie przesadzam.
Mogłabym jeszcze tak długo piać z zachwytu, ale na sam koniec mamy punch in the face w postaci ceny. Dla mnie 150 zł to zaporowy mur beton. Dobra, wydałam ostatnio więcej kasy na krem, ale potrzebowałam czegoś mega-ekstra-łał na mój zasuszony ryj, a maska do włosów to maska do włosów. Podobne efekty można osiągnąć regularną i dobrze dobraną pielęgnacją uzupełnioną przez protipy od Anwen (nie, wcale się nie podlizuję, serio, ta laska zmieniła całkowicie moje podejście do dbania o kudełki).
Podsumowując: jeśli potrzebujecie porządnej maski do farbowanych włosów i dysponujecie dużymi środkami na spełnianie swoich kosmetycznych zachcianek, to polecam. Ale bez niej też przeżyjecie ;)
uprzejmie donoszę, że wybrałam się do archiwum Twojego bloga w celu poprawy humoru i zdecydowanie się udało :D
OdpowiedzUsuńps. to ja, prześladowczyni z openera ;)
Usuń